Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażnicy miejscy w Krakowie biją, porywają i biorą łapówki

EWA KOPCIK, PIOTR RĄPALSKI
Brutalne zatrzymanie kierowcy źle zaparkowanego samochodu przy ul. św. Gertrudy w Krakowie FOT. ARCHIWUM
Brutalne zatrzymanie kierowcy źle zaparkowanego samochodu przy ul. św. Gertrudy w Krakowie FOT. ARCHIWUM
Prokuratorskie zarzuty i sądowe wyroki za pobicia oraz seria procesów o łapówki. To nie dorobek zorganizowanej grupy przestępczej, a straży miejskiej w Krakowie. W sprawy zamieszanych jest ponad 20 funkcjonariuszy, co przy liczbie 300 mundurowych patrolujących miasto może budzić spory niepokój.

Brutalne zatrzymanie kierowcy źle zaparkowanego samochodu przy ul. św. Gertrudy w Krakowie FOT. ARCHIWUM

KONTROWERSJE. Wspólne śledztwo reporterów "Dziennika Polskiego" i "Gazety Krakowskiej" ujawnia mroczną stronę krakowskiej straży miejskiej

W tym świetle apele komendanta Janusza Wiaterka o rozszerzanie kompetencji dla jego formacji, w tym o zgodę na używanie broni, mogą przerażać krakowian.

- Gdyby mieli broń, już bym nie żył - mówi Bogdan M., emerytowany policjant, który przed rokiem został brutalnie pobity przez strażników.

"Przepraszam, czy w Krakowie biją?" - przeczytaj komentarz Ewy Kopcik >>

Ostatnie zajście, którego strażnicy miejscy okazali się niechlubnymi bohaterami, miało miejsce 5 listopada. W samo południe, w ścisłym centrum miasta. Patryk Baran przyjechał samochodem dostawczym do restauracji przy ulicy św. Gertrudy, której jest menadżerem.

- Po chwili zjawili się strażnicy twierdząc, że blokuję przejazd tramwajom. Nic z tych rzeczy, stałem częściowo na ulicy i chodniku. Samochód nikomu nie przeszkadzał - mówi Patryk Baran. Poprosił jednak kelnera, aby przeparkował pojazd, ale strażnicy chcieli rozmawiać tylko z właścicielem auta. - Wyszedłem. Pokazałem dowód i prawo jazdy. Nie byłem agresywny. Strażnicy zaczęli mi jednak ubliżać. Padło słowo "sk...". Jeden popchnął mnie na drugiego. Uznali to za atak i zaczęli mną pomiatać - relacjonuje poszkodowany.

- Najpierw okładali mnie rękami, później wywrócili. Skuli mi ręce, przytrzymywali kolanami i wyginali ramiona pałką. Krzyczałem, że mnie boli, bo mam chore biodro po operacji, ale nie reagowali - dodaje.

Klienci i pracownicy restauracji starali się przekonać strażników, że przesadzają, ale bez skutku. Wezwali policję i karetkę pogotowia. Pan Patryk leżał na ziemi około 25 minut, zanim pozwolono mu przejść do ambulansu. - Dopiero lekarz kazał im mnie rozkuć. Potraktowali mnie jak jakiegoś groźnego bandytę - oburza się restaurator.

- To się w głowie nie mieści. Wytoczę im proces o przekroczenie uprawnień i pobicie. Wysłałem już skargę do prezydenta i komendanta straży - dodaje. Złożył też zawiadomienie do prokuratury, ale wcześniej uczyniła to straż miejska.

- Kierowca, zdaniem strażników, w bardzo agresywny i wulgarny sposób próbował zakończyć interwencję związaną z nieprawidłowo zaparkowanym samochodem. Znieważał ich, kierował pod ich adresem wyjątkowo obraźliwe wyzwiska oraz straszył ich zwolnieniem z pracy - przedstawia swoją wersję Janusz Wiaterek, komendant straży miejskiej. Zapewnia, że auto Patryka Barana blokowało ulicę. Twierdzi też, że kierowca nie chciał się wylegitymować i przyjąć mandatu. Rzekomo próbował odjechać samochodem, a potem szarpał się ze strażnikami. - W tej sytuacji przy użyciu siły fizycznej założono mu kajdanki i wezwano policję - podaje komendant.

Kto ma rację, rozstrzygnie sąd. Ale są przypadki, w których zarzuty nadużywania siły przez strażników potwierdziła już Temida.

- To efekt frustracji. Za wszelką cenę straże chcą być policją i być traktowane jak ona. Mundurowi się puszą i nie wytrzymują im nerwy - komentuje Jerzy Dziewulski, współtwórca prawa o strażach miejskich.

Horror na Handlowym

10 października ub. roku. Bogdan M., emerytowany policjant, ok. godz. 19 wracał z zakrapianego spotkania z kolegą. Mijając alejkę dzielącą osiedle Centrum D i Handlowe, zobaczył grupkę niesfornych wyrostków. Zadzwonił na numer 112 z prośbą o przysłanie patrolu.

- Byłem pod wpływem alkoholu, ale nie na tyle, by ograniczało to moją percepcję czy zdolność pojmowania. Dobrze wiedziałem, czym kończą się takie chuligańskie wybryki, stąd moja prośba o interwencję - opowiada. Zanim pojawił się patrol, dotarł w okolice swego bloku. Zatrzymał się przy grupie młodych ludzi, siedzących spokojnie na ławce. Chwilę rozmawiali. Radiowóz straży podjechał na sygnale.

- Od razu padło pytanie, kto zgłaszał? Przyznałem, że ja. Po rozrabiających wyrostkach nie było już śladu, więc obydwaj strażnicy zajęli się nami. Wylegitymowali nas, a potem padł rozkaz: "posprzątać koło ławki i sp...". Ci młodzi ludzie pokornie odeszli. Ja zostałem i spytałem, czy tak wyglądają wszystkie interwencje? To wystarczyło. Natychmiast wykręcili mi ręce, zacisnęli od tyłu kajdanki, rzucili na chodnik i zaczęli okładać. Bili po głowie, kopali, jakby im to sprawiało jakąś sadystyczną przyjemność. Leżałem z twarzą na betonie i cały czas słyszałem groźby typu: "z... cię, ty ubeku". Miałem wrażenie, że to nie strażnicy, a jacyś nasłani bandyci. Przechodzący ludzie zatrzymywali się i krzyczeli: przestańcie! Nie reagowali - relacjonuje Bogdan M.

Dalszy ciąg horroru rozgrywał się w radiowozie. Tam M. znów miał być katowany. - Wozili mnie po mieście. Nie wiedziałem, gdzie i po co. Gdy w pewnym momencie samochód się zatrzymał, przeczuwałem najgorsze - wspomina.

Auto zaparkowało przed nowohuckim oddziałem straży. Znów było bicie. Później zawieziono go do izby wytrzeźwień. O godz. 20.30 wreszcie zdjęto mu kajdanki zaciśnięte do tyłu, czyli prawie po 90 minutach od zatrzymania.

Następnego dnia, po opuszczeniu izby, Bogdan M. poszedł do szpitala, by zrobić obdukcję. Miał krwiaki, otarcia naskórka, siniaki. Złożył doniesienie na policji. Tymczasem strażnicy - Mariusz Z. i Piotr G. - w notatce służbowej z tej interwencji stwierdzili, że M. rzucił się na nich. Przesłuchiwani świadkowie mówili co innego. Zapewniali, że M. był spokojny i nie stawiał nawet biernego oporu.

Pod koniec sierpnia nowohucka prokuratura skierowała w tej sprawie akt oskarżenia do sądu. Zarzuca strażnikom sfałszowanie dokumentacji służbowej, przekroczenie uprawnień i pobicie. Ich proces niedawno się rozpoczął. Odpowiadają z wolnej stopy.

Komendant Janusz Wiaterek zapewnia, że z chwilą postawienia prokuratorskich zarzutów zawiesił ich w czynnościach służbowych, a teraz czeka na wyrok. Dodaje też, że zarzuty stawiane strażnikom często okazują się bezzasadne. Tak jednak nie było w kolejnej sprawie.

Porywacze w mundurach

19 kwietnia 2010 roku strażnicy Adam B. i Łukasz K. patrolowali okolice Wadowa, na obrzeżach Nowej Huty. Na ich trasie pechowo znalazła się trójka gimnazjalistów. 15-letni Dawid K. miał krzyknąć w ich kierunku jakieś nieprzyzwoite słowo. Nie namyślali się długo, zapakowali go do auta i odjechali. Prokuratura ustaliła, że w radiowozie Adam B. szarpał chłopaka i uderzył go w twarz. Wozili go po okolicy, a gdy zatrzymali auto, rozkazali: spadaj!
W tym czasie Dawida szukali już policjanci. Zawiadomiła ich nauczycielka, do której o pomoc zwrócili się koledzy chłopaka. Najpierw dzwoniła do dyżurnego straży miejskiej, ale tam usłyszała, że żaden patrol nie podejmował interwencji w tym rejonie. Zgłosiła więc na policji porwanie, sądząc, że jej uczeń padł ofiarą przebierańców.

W efekcie obydwu strażnikom prokurator postawił zarzuty pozbawienia wolności, a Adamowi B. dodatkowo przekroczenia uprawnień i naruszenia nietykalności gimnazjalisty. Przyznali się do winy i dobrowolnie poddali karze, a sąd potraktował ich wyjątkowo łagodnie. Postępowanie warunkowo umorzono (na roczny okres próby). Zostali jedynie zobowiązani do naprawienia szkody, a tę wyceniono na 1,5 tys. zł.

Komendant Wiaterek twierdzi, że w tej sprawie sam zawiadomił prokuraturę, a następnie dyscyplinarnie zwolnił strażników. - Rodzina została przeproszona przez straż - zapewnia.

Regularne lanie na Zielonym

Kolejna historia. 26 lutego 2009 r., os. Zielone w Nowej Hucie, godz. 9. Tomasz S. (z zawodu kaskader) robił zakupy z żoną w osiedlowym sklepie. Gdy już wychodzili, ujrzeli parę strażników - Pawła C. i Agnieszkę M.-P., którzy wystawiali kierowcom mandaty za złe parkowanie.

Jakiś klient rzucił do Tomasza: "już zaczęli spisywać". On sam dodał: "bo oni tylko to potrafią". - Coś ci nie pasuje? - zareagował strażnik. - Ciąg się frajerze - usłyszał w odpowiedzi. Obrażony C. wyjął pałkę i ruszył biegiem za Tomaszem S. Według świadków, funkcjonariusz nie wzywał go do zatrzymania, nie wydawał żadnych poleceń, tylko biegł za nim z pałką.

- Odwróciłem się i uchyliłem, widząc uniesioną pałkę w zamachu. W efekcie strażnik z całym impetem się przewrócił. Gdy się podniósł, zaczął mnie bić po plecach. Sprawiał wrażenie, jakby był w amoku. Wołałem: "człowieku uspokój się! Ale bez reakcji. Robiłem uniki, a on dalej mnie prał - relacjonował w sądzie Tomasz S.

Świadkowie opisywali: - To nie było kilka uderzeń pałką. To było regularne lanie, choć ten człowiek nie uciekał, nie stawiał żadnego oporu. Jego żona płakała, a ludzie krzyczeli: zostaw go! Zero reakcji. W końcu przyjechał drugi patrol straży, a potem policja. I to go uspokoiło.

Paweł C. był jednak na tyle pewny siebie, że zgłosił policji, iż to on został napadnięty i znieważony. Z Agnieszką M.-P. napisali w notatniku służbowym, że musieli użyć pałek, bo zostali zaatakowani. W sądowych aktach znajduje się służbowa opinia, wystawiona przez ich przełożonego, z której wynika, że to prawie wzorowi strażnicy. Wystawiono ją prawie 9 miesięcy po interwencji na os. Zielonym.

Oboje oskarżeni na rozprawach pojawiali się w służbowych mundurach. - Bo chcemy tu reprezentować straż miejską - przekonywali sąd. Zapewniali też, że nie spotkały ich żadne konsekwencje służbowe. Faktycznie - zostali zawieszeni w obowiązkach dopiero w trakcie procesu.
Sąd nie dał się przekonać. Paweł C. został prawomocnie skazany na rok i osiem miesięcy więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Agnieszka M.-P. - na rok więzienia w zawieszeniu na dwa lata. Po wyroku musieli zrzucić mundury.

Jak takie zachowania swoich podwładnych tłumaczy komendant?

Znikomy promil...

- Strażnicy miejscy podejmują rocznie ponad 150 tysięcy interwencji. Analiza pięciu ostatnich lat pokazuje, że przekroczenia uprawnień - w sytuacji użycia środków przymusu bezpośredniego - stanowią jedynie znikomy promil. Ale z całą stanowczością pragnę podkreślić, że nie powinny w ogóle się zdarzać - mówi Janusz Wiaterek.

Do komendanta SM wpłynęły w tym roku 82 skargi na strażników. 31 okazało się zasadnych, 11 - częściowo, 4 sprawy skierowano do prokuratury. W latach 2010-2011 skarg było 182, częściowo zasadne okazały się 42, a 6 w całości. - Często za to występują przestępstwa znieważenia, naruszenia nietykalności funkcjonariusza oraz czynnej napaści. W 2011 r. odnotowaliśmy 71 tego typu spraw - podkreśla komendant.

Zapewnia, że każdy przypadek użycia środków przymusu bezpośredniego jest sprawdzany przez przełożonych. - Strażnik może ich użyć nie tylko wtedy, kiedy jest atakowany, ale także gdy zatrzymany nie podporządkowuje się poleceniom, np. odchodzi z miejsca zdarzenia. Jeśli jest to niewspółmierne, badamy sprawę i wyciągamy konsekwencje. Staramy się, aby do takich sytuacji w ogóle nie dochodziło - mówi Wiaterek.

- Takie przypadki wynikają z pewnej frustracji. Za wszelką cenę straże chcą być policją i być traktowane jak ona, ale obywatele nie mają takiego podejścia. Mundurowi się puszą i nie wytrzymują im nerwy - mówi Jerzy Dziewulski, były antyterrorysta i poseł SLD, który współtworzył prawo o strażach miejskich. - Strażnicy zachowują się agresywnie w stosunku do obywateli, jak policja w stosunku do przestępców. Tworzyliśmy straż miejską jako służbę wsparcia dla mieszkańców, a staje się ona - poprzez zdobywanie i żądanie nowych uprawień - coraz bardziej w stosunku do nich represyjna. I służy coraz częściej napełnianiu budżetu samorządom i zarabianiu na siebie.

Łapówki? To przeszłość

Pobicia to jednak nie wszystko. W ostatnich latach kilkunastu krakowskich strażników zostało skazanych za korupcję. Rekordzista żądał lub przyjął 90 łapówek na łączną kwotę 4941 zł.

Najbardziej zastanawiająca jest jednak łapówka w wysokości... 7 zł, którą strażnik kazał sobie wsypać w kieszeń oparcia samochodowego fotela. Z reguły wysokość przyjmowanych kwot wahała się od 20 do 200 zł. Kary orzekane przez sądy oscylowały w granicach 2 lat pozbawienia wolności w zawieszeniu, kilku tysięcy złotych grzywny i zakazu zajmowania stanowiska w służbie publicznej nawet do 8 lat. W ub. tygodniu prezydent Krakowa musiał odebrać jednemu ze strażników odznakę Honoris Gratia przyznaną mu w 2006, bo został skazany za "branie w łapę".
 

Komendant Wiaterek zapewnia, że ostro walczy z korupcją we własnych szeregach. Jak? Organizuje np. szkolenia wspólnie z policją i CBA. Funduje nagrody dla nieprzekupnych funkcjonariuszy. Twierdzi, że korupcja w krakowskiej straży to już przeszłość, a poza tym dotyczyła tylko jednego referatu - śródmiejskiego. -Wprowadzone rozwiązania i nadzór w tej jednostce się sprawdzają. Nie odnotowujemy nowych tego typu spraw - podkreśla.

Faktem jednak jest, że za brak nadzoru w skorumpowanym referacie nikt nie poniósł odpowiedzialności. Owszem, kierownik został przeniesiony ze Śródmieścia do Nowej Huty, ale na identyczne stanowisko. Dlaczego? - Odbyłem z nim taką poważną rozmowę, bo zastanawiałem się, czy mogę mu ciągle ufać. Nie chciałem jednak robić z niego "kozła ofiarnego". To naprawdę dobry strażnik - tłumaczy komendant Wiaterek.

EWA KOPCIK, PIOTR RĄPALSKI

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski