Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Plagi XX wieku. Gangsterzy i terroryści.

Redakcja
Andreas Baader (1943-1977) - przywódca skrajnie lewicowej niemieckiej organizacji terrorystycznej Frakcja Czerwonej Armii Fot. Rue des Archives/Tall/Forum
Andreas Baader (1943-1977) - przywódca skrajnie lewicowej niemieckiej organizacji terrorystycznej Frakcja Czerwonej Armii Fot. Rue des Archives/Tall/Forum
Historia RAF-u, Frakcji Czerwonej Armii, do dziś wzbudza duże emocje. Wiele w niej bezsensownej brutalności, nielogiczności, a także tajemnic. Pewne jest jednak to, że działalność terrorystów z RAF-u była najkrwawszą i najbardziej bezkompromisową w powojennej Europie. Lata sześćdziesiąte w Niemczech Zachodnich to okres wielkiej prosperity. Niemiecka gospodarka, a za nią społeczeństwo, dzięki gigantycznej międzynarodowej, szczególnie amerykańskiej, pomocy osiągnęło bardzo wysoki poziom rozwoju.

Andreas Baader (1943-1977) - przywódca skrajnie lewicowej niemieckiej organizacji terrorystycznej Frakcja Czerwonej Armii Fot. Rue des Archives/Tall/Forum

Baader - Meinhof. Kres brudnego mitu.

Wiele w niej bezsensownej brutalności, nielogiczności, a także tajemnic. Pewne jest jednak to, że działalność terrorystów z RAF-u była najkrwawszą i najbardziej bezkompromisową w powojennej Europie. Lata sześćdziesiąte w Niemczech Zachodnich to okres wielkiej prosperity. Niemiecka gospodarka, a za nią społeczeństwo, dzięki gigantycznej międzynarodowej, szczególnie amerykańskiej, pomocy osiągnęło bardzo wysoki poziom rozwoju.

Jednak rany w świadomości społecznej goiły się trudniej. Niemcy wciąż rozpamiętywali faszyzm i jego skutki. Społeczeństwo Republiki Federalnej Niemiec uczulone było na wszystkie, nawet najmniejsze symptomy dawnej choroby. Kompleks agresora był w tamtym czasie bardzo silny, a wszelkie ruchy antywojenne bardzo popularne. Paradoksalnie, właśnie działalność grup pacyfistycznych i antyatomowych oraz odurzenie przenikającymi do Niemiec ideałami światowej rewolucji socjalistycznej przyczyniły się do wybuchu największej po drugiej wojnie światowej fali przemocy w tym kraju.

Młodzi ludzie chcieli zmian na politycznych szczytach władzy w swoich państwach. Protestowano przeciwko wojnie w Wietnamie, przeciwko obecności amerykańskich wojsk w Europie, przeciwko rozpowszechnianiu broni atomowej. W niektórych miastach Niemiec powstawały anarchistyczne bojówki, głoszące hasła konieczności odbierania bogatym Niemcom ich majątków. W latach siedemdziesiątych frankfurcka "PUTZGRUPPE" przekuwała hasła w czyny, przejmując mieszkania i domy należące do bogatych niemieckich Żydów. Frankfurcka bojówka uzbrojona w pałki i hełmy oraz "koktajle Mołotowa" stoczyła wiele zaciekłych ulicznych walk z niemieckimi siłami bezpieczeństwa. W zajmowanych lokalach urządzano komuny, w których kreślono plany nowego porządku świata, posiłkując się dziełami Mao Tse-tunga.

W 2000 roku Hans Joachim Klein, podczas własnego procesu, na którym sądzono go za udział w zamachu na siedzibę OPEC w Wiedniu, poinformował światową opinię publiczną o działalności Joschki Fischera (późniejszy minister spraw zagranicznych) w anarchistyczno-terrorystycznej grupie. Jednak Fischer, który startował właśnie w wyborach do parlamentu, nigdy nie został oskarżony o terroryzm. Klein skwitował ten fakt następująco: - Razem robiliśmy to, co robiliśmy, ale dziś ja jestem terrorystą, a on znanym politykiem. Uważa, że został wrobiony przez kolegę.

"Konkret" i kałasznikow

Bomba wybuchła drugiego czerwca 1967 roku, kiedy szach Iranu Reza Pahlavi wraz z żoną złożyli oficjalna wizytę w RFN. Tysiące demonstrantów wyszło wówczas na ulice Berlina w proteście przeciwko brutalnym rządom szacha. Nawet postronnych obserwatorów zaskoczyły rozmiary tego protestu. Już w pierwszym dniu wizyty proamerykańskiego przywódcy Iranu na placu przed berlińską operą rozpętało się prawdziwe piekło. Naprzeciw siebie stanęło kilka tysięcy studentów wspieranych przez anarchistów i członków lewicowych organizacji oraz kilkuset uzbrojonych policjantów.

Wielu uczestników tego protestu, oprócz transparentów z hasłami "Szach morderca", trzymało w dłoniach najnowszy egzemplarz tygodnika "Konkret", w którym była redaktor naczelna pisma, absolwentka socjologii Ulrike Meinhof, w płomiennych słowach sprzeciwiała się wizycie Pahlaviego. Meinhof atakowała styl życia szacha i jego rodziny, szachowi dostało się od młodej publicystki także za "służalczą politykę wobec imperialistycznego Zachodu i Izraela".

W tym czasie kierowany przez lewackiego działacza Klausa Reinera Roehla "Konkret" był jednym z najpopularniejszych tygodników w Niemczech, jego nakład przekraczał dwieście pięćdziesiąt tysięcy egzemplarzy. Na łamach pisma publikowali tacy autorzy, jak choćby Marcel Reich-Rannicki (który później okazał się wieloletnim współpracownikiem polskiego UB) czy Günter Grass.

Manifestacja przeciw wizycie szacha i jej rozmiary były w lwiej części zasługą "Konkretu".

Nie wiadomo kiedy sytuacja wymknęła się spod kontroli. Nie wiadomo także, która strona sprowokowała starcie. Jednak w jednej chwili Bismarckstrasse, przecinająca centrum Berlina, stała się areną dramatycznych wydarzeń. Uzbrojeni po zęby policjanci, wspierani przez oddziały konne i wozy opancerzone, starli się z tłumem demonstrantów. Policja użyła armatek wodnych, gazów łzawiących, pałek i broni palnej.

Regularna bitwa trwała już kilka godzin. Kiedy policjanci okładali pałkami ostatnich manifestantów, na dziedzińcu kamienicy przy Krummenstrasse 68 padł strzał. To Karl-Heinz Kurras, policjant w cywilnym ubraniu, zabił młodego studenta Beno Ohnesorga.

Śledztwo w sprawie śmierci Ohnesorga nie odpowiedziało na pytanie: dlaczego Kurras mierzył do bezbronnego studenta w momencie, kiedy protest był już praktycznie opanowany.

Wyjaśnienie przyszło trzydzieści lat później, gdy po upadku muru berlińskiego z archiwum Instytutu Gaucka wypłynęły dokumenty mówiące wprost, że w 1967 roku Karl-Heinz Kurras był wieloletnim agentem Stasi o pseudonimie "Otto Bohl".

Dziś Kurras jest emerytem. Zaszył się w małym mieszkanku na terenie dawnego Berlina Wschodniego. Mieszka w bardzo skromnych warunkach i za nic nie chce rozmawiać o sprawie Ohnesorga.

Dziś wiemy, że przez kilkanaście lat tygodnik "Konkret" był finansowany przez Stasi. Zajmował się tym bezpośrednio działacz komunistycznej partii NRD SED Manfred Kapluck.

Czerwona szkoła terroru

W nocy z 2 na 3 kwietnia 1968 r. Andreas Baader i jego grupa podłożyli ogień pod domy towarowe, w proteście przeciwko wojnie w Wietnamie. Pomimo płomiennych mów obrończych adwokata czwórki początkujących terrorystów, Horsta Mahlera, ich proces zakończył się kilkuletnimi wyrokami dla wszystkich oskarżonych. Mahler (dziś członek skrajnie prawicowej partii NPD, odsiadujący wyrok w niemieckim więzieniu za pochwałę i propagowanie faszyzmu) nie dał za wygraną. Złożył apelację i uzyskał dla swoich klientów czasowe zwolnienie z aresztu.

Kiedy w 1969 roku sąd odrzucił apelację Mahlera i nakazał całej czwórce powrót do więzienia, Baader, Ensslin i Thorwald Proll nie mieli najmniejszego zamiaru wracać za kratki. W towarzystwie swojego adwokata opuścili Niemcy, uciekając do Paryża. Tam dołączyła do nich siostra Torwalda Prolla, Astrid. Dwudziestoletnia Astrid poznała Ensslin i Baadera kilkanaście miesięcy wcześniej na jednej z wielu manifestacji studenckich w gorącym 1968 roku.

Baader, Ensslin, Astrid Proll i adwokat grupy, Horst Mahler przemieszczali się po Europie. Przez pewien okres ukrywali się w Rzymie, uważając, że Włochy były w tamtym czasie najbardziej komunistycznym krajem w Europie Zachodniej. Jednak to tournée zaczynało ich nużyć. Za namową Mahlera postanowili wrócić do kraju z zamiarem urzeczywistnienia idei stworzenia prawdziwej partyzantki miejskiej - Armii Rewolucyjnej, której "lufa i bagnet skierowane miały być w stronę kapitalizmu i amerykańskiego imperializmu".

W najważniejszym momencie realizacji szaleńczego planu Baadera zatrzymano. Trafił do berlińskiego więzienia Tagel.

Tymczasem do ukrywającej się Gudrun Ensslin dotarła Urlike Meinhof. Wspólnie z Astrid Proll podjęły decyzję o stworzeniu planu odbicia Baadera. Przez kilka tygodni trwało wymyślanie najlepszego sposobu. W końcu kobiety ustaliły, że pod pretekstem zbierania materiałów do książki o Andreasie Baaderze Urlike Meinhof wystąpi o zgodę na widzenie z nim. Pomysł pisania książki o Baaderze, ogłoszony przez Meinhof, której pozycja w świecie mediów i dziennikarstwa była niebotyczna, nie wzbudzał podejrzeń. Władze wyraziły zgodę.

Datę spotkania ustalono na 14 maja 1970 roku. Na miejsce rozmowy wybrano bibliotekę Niemieckiego Instytutu Spraw Socjalnych w Dahlem. Skutego kajdankami Baadera przywieziono w eskorcie kilku policjantów. Meinhof już czekała. Po kilkudziesięciu minutach udawanej pracy do niewielkiego pokoju, w którym przebywali Meinhof, Baader i pilnujący ich policjanci, zaczęły docierać krzyki, odgłosy gwałtownej szamotaniny i przewracanych mebli. Padł strzał i w tym momencie do pokoju wdarła się grupa czterech osób zamaskowanych i uzbrojonych w pistolety. Rozgorzała strzelanina. Korzystając z zamieszania Baader wyskoczył przez otwarte okno, a za nim Meinhof i reszta napastników. W pustym pokoju, przy otwartym na oścież oknie, zostali przestraszeni policjanci. Przed drzwiami do pokoju, na korytarzu leżał ciężko ranny portier Georg Linke. Do dziś nie wiadomo, kto dokładnie brał udział w odbiciu Andreasa Baadera.

Niewyjaśniony pozostaje także udział Astrid Proll w całej operacji.

Tak czy owak, po brawurowej akcji uwolnienia Andreasa Baadera niemieckie, konserwatywne media związane z koncernem Axel Springer zaczęły mówić o "bandzie Baader - Meinhof". W niemieckich miastach, na słupach ogłoszeniowych zawisły listy gończe, z których spoglądała smutna, zmęczona twarz Urlike Meinhof. Znana i ceniona dziennikarka stała się poszukiwaną terrorystką.

W Niemczech, oprócz zbiorowej histerii, podsycanej przez media, rozpoczęło się wielkie polowanie na członków gangu. Jednak w miarę zwiększania represji stosowanych przez policję, rosła liczba sympatyków, którzy garnęli się pod skrzydła raczkującej organizacji. W ciągu kilku tygodni od uwolnienia Baadera grupa, czy też banda, rozrosła się do około trzydziestu osób.

Bomby, bezpieka i Czerwony Książę

Po odbiciu Baadera rozpoczęła się prawdziwa wojna gangu z zachodnioniemieckim państwem. Terroryści podkładali bomby, napadali na banki, czego efektem były spektakularne ucieczki przed policyjnymi pościgami. Przez cały czas powiększał się także krąg sympatyków Baader-Meinhof. W świadomości Niemców powoli rodził się mit niepokornych buntowników. Społeczeństwo podzieliło się na dwa obozy. Jedni nazywali Meinhof i jej towarzyszy bandą, a drudzy grupą.

Liderzy Baader-Meinhof podjęli decyzję o konieczności przejścia profesjonalnego szkolenia wojskowego. Poprzez studenckie znajomości ze środowiskiem palestyńskim w Niemczech z pomocą towarzyszom przyszedł słynny Ali Hassan Salameh, nazywany Czerwonym Księciem, szef specjalnej jednostki bojowej wywiadu OWP. Salameh, który sam był poszukiwany wieloma listami gończymi na całym świecie pod zarzutem terroryzmu, zorganizował członkom Baader-Meinhof fałszywe paszporty i pieniądze. Salameh miał świetne kontakty ze Stasi, regularnie korzystał z jej pomocy, kiedy musiał umykać licznym pogoniom. Wokół Salameha i innych palestyńskich terrorystów bez przerwy krążyło od kilku do kilkunastu oficerów Stasi lub jej TW gotowych spełnić większość życzeń związanych z ich działalnością na rzecz powstania państwa palestyńskiego, ale także przeciwko imperialistycznemu Zachodowi i Izraelowi. Tym razem Ali Hassan poprosił oficerów Stasi z XXII Departamentu o pomoc w przerzuceniu do Berlina Wschodniego Baadera i jego ludzi. Operacja przebiegła bez problemów.

Kilka dni później, siódmego czerwca 1970 roku, grupa Baader-Meinhof znalazła się w Jordanii, gdzie uczyła się strzelać, rzucać granaty i konstruować ładunki wybuchowe. W Jordanii członkowie gangu wpadają także na pomysł porwania dwójki dzieci Urlike Meinhof i wywiezienia ich najpierw na Sycylię, a stamtąd do Jordanii. Według Baadera i reszty (w tym samej Meinhof) siedmioletnie bliźniaczki Regina i Bettina nie powinny dorastać w Niemczech. Odpowiednim miejscem na ich wychowywanie miał być palestyński sierociniec, gdzie dziewczynki zostałyby przeszkolone na wojujące rewolucjonistki, zasilając w przyszłości szeregi miejskiej partyzantki.

W Jordanii nie obyło się także bez skandali. Baaderowi i spółce ciężko było dostosować się do surowych reguł panujących w wojskowym obozie na terenie islamskiego państwa. Ensslin i Meinhof, krzewicielki idei wolnej miłości i rewolucji seksualnej, paradowały po obozie w stroju Ewy, a Baader, Mahler i Peter Homman nic nie robili sobie z zakazu nocowania z kobietami i bezwzględnego zakazu spożywania alkoholu.

Doszło także do pęknięcia w grupie i osobistego konfliktu Baadera z Hommanem, którego ten pierwszy oskarżył o tchórzostwo, a później o kontakty z agentami Mosadu. Baader, który był bardzo porywczy i często miał problemy z utrzymaniem nerwów na wodzy, wpadł w szał i próbował zastrzelić Hommana. Tylko gwałtowna reakcja Urlike Meinhof (Homman był wówczas jej kochankiem) zapobiegła rozlewowi krwi.

Po dwóch miesiącach grupa tym samym kanałem, którym dostała się do Jordanii, wróciła do Niemiec Zachodnich i niemal od razu zaczęła wykorzystywać umiejętności zdobyte w obozie treningowym. Od razu podjęto także plan porwania dziewczynek, dla których znaleziono już kryjówkę na Sycylii.

W tym czasie gang napadł na kilkanaście banków. Gdy terroryści rabowali kasy w Kassel, kilkaset metrów dalej z przyjacielską wizytą u architekta kierującego przebudową okradanej właśnie placówki przebywał ojciec Astrid Proll. Podczas tego napadu łupem padło ponad 115 tysięcy marek zachodnioniemieckich. W tym samym czasie, zimą 1971 roku, Urlike Meinhof rozpoczęła pracę nad manifestem swojej grupy. Opublikowana broszura pod tytułem: "Założenia partyzantki miejskiej", zawierała credo działalności terrorystów.

Za swój główny cel RAF uznał "walkę z uciskiem imperialistycznym kapitalistycznego państwa". Na okładce tego wydawnictwa po raz pierwszy pojawia się logo organizacji i nowa nazwa grupy. Terroryści żądali, by od tego momentu nazywać ich Frakcją Czerwonej Armii - Rote Armee Fraktion (RAF), a na ich logo składała się czerwona gwiazda i niemiecki pistolet maszynowy Heckler&Koch.

Tuż po opublikowaniu manifestu na niemieckich ulicach furorę zaczął robić slogan ukuty przez Urlike Meinhof - "Można strzelać". W myśl tego hasła grupa dokonała wielu spektakularnych akcji terrorystycznych i - jak o nich mówili sami terroryści - odwetowych.

Jądro gangu stanowili wówczas: Urlike Mainhof, Gudrun Ensslin, Andreas Baader, Astrid Proll, Jan-Carl Raspe, Petra Shelm, Irmgard Moller, Ingrid Shubert, Holger Meins.

Późniejsze dzieje RAF to długi ciąg kolejnych akcji i policyjnych obław. Wśród nich był napad na Bawarski Bank Hipoteki i Wymiany w Kaiserslautern. Podczas akcji zastrzelono policjanta. Nastąpiła seria zamachów bombowych na Kwaterę Główną V Korpusu Armii Amerykańskiej we Frankfurcie. Zamach bombowy w Karlsruhe, kiedy w powietrze wyleciał samochód sędziego Wolfganga Budenbergera, prowadzącego śledztwo przeciwko grupie Baader-Meinhof. Zamach na kwaterę armii amerykańskiej w Heidelbergu. Zginęło trzech żołnierzy, pięciu odniosło rany.

Jednak gigantyczna mobilizacja ogłoszona przez rząd federalny w Bonn szybko zaczęła przynosić pożądane efekty. We Frankfurcie nad Menem, gdzie terroryści umieścili magazyn z bronią i ładunkami wybuchowymi, policyjne służby wyśledziły i osaczyły Andreasa Baadera, Jan-Carla Raspego i Holgera Meinsa. Strzelanina między terrorystami a policyjnymi jednostkami specjalnymi rozgorzała w samym centrum dzielnicy mieszkaniowej. W trakcie wymiany ognia niegroźnie ranny został Andreas Baader. Kilka minut później cała trójka terrorystów znalazła się w rękach niemieckiej policji. Tydzień później w Hamburgu, w sklepie odzieżowym zatrzymano Gudrun Ensslin, po dalszych kolejnych siedmiu dniach w ręce policji wpadli Urlike Meinhof i jej przyjaciel Gerard Muller, których aresztowano ukrywających się w hanowerskim mieszkaniu. Najprawdopodobniej zostali wydani przez jednego z płatnych informatorów, którego policja miała w środowisku anarchistów. Tym sposobem trzon gangu Baader-Meinhof znalazł się w rekach niemieckiej policji.

Śmierć przychodzi zza krat...

18 października 1977 roku to szczególna data w historii RAF-u. W tym dniu w więzienni w Stammheim, na oddziale specjalnym, gdzie przebywała czwórka przywódców RAF, strażnik więzienny o godzinie 7.15 zbliżył się do drzwi celi numer 716. Kiedy zajrzał przez wizjer do środka, ujrzał siedzącego nieruchomo na łóżku Jana-Carla Raspego. Krew wydobywająca się z dziury w jego skroni już zdążyła prawie zastygnąć. Gdy strażnik otworzył ciężkie drzwi celi, spostrzegł, że na podłodze, obok łóżka, leżał rewolwer.

W więzieniu ogłoszono alarm. Zaczęto otwierać kolejne cele, w których przebywali przywódcy RAF-u. Strażnicy ujrzeli przerażające obrazy.

W celi numer 719 Andreas Baader leżał na podłodze z raną postrzałową z tyłu głowy.

W celi obok znaleziono martwą, wiszącą na okiennej kracie, Gudrun Ensslin. Jedyną, która przeżyła próbę samobójczą, była Irmgard Moller (oficjalnym powodem śmierci trójki terrorystów było właśnie samobójstwo).

Co naprawdę wydarzyło się w Stammheim?

Zwolennicy teorii zabójstwa przywódców Baader - Meinhof przez niemieckie służby specjalne do dziś wskazują na wiele nieścisłości w oficjalnej wersji. Bez przerwy zadają także pytania, na przykład: dlaczego Baader popełniając samobójstwo strzelił sobie w tył głowy?

Zanim trójka terrorystów zabiła się we własnych celach RFN wstrząsnęła niespotykana wcześniej fala krwawych zamachów, napadów i podpaleń. Część z nich była wpisana niejako w "statutowe" cele działalności RAF-u, ale większość z nich miała za zadanie zmiękczenie władzy i zmuszenie jej do uwolnienia przywódców organizacji.

Na scenie pojawiła się RAF-owska młodzież, tzw. Druga Generacja Rote Armie Fraktion. Swoją zaciekłością rychło przebiła dokonania idoli z grupy Baader - Meinhof.

Dwa lata wcześniej, w maju 1975 roku, rozpoczyna się proces przywódców RAF osadzonych w Stammheim. Ulrike Meinhof zostaje skazana na karę 8 lat więzienia za udział w usiłowaniu zabójstwa Georga Linkego. Umiera w niewyjaśnionych okolicznościach w więzieniu. Władze informują, że przyczyną śmierci było samobójstwo. Śmierć Meinhof wywołała falę reakcji w całej Europie. Wybuchło 11 bomb, odnotowano dziesiątki podpaleń, odbyły się 23 demonstracje. W odwecie za śmierć Ulrike Meinhof, w której samobójstwo jej towarzysze nie wierzyli, w Karlsruhe zamordowany zostaje prokurator generalny RFN Siegfried Buback. W kwietniu 1977 roku w Stuttgarcie zapadły wyroki w procesie przywódców RAF. Baader, Ensslin i Raspe zostali uznani winnymi czterokrotnego morderstwa. Wszystkich skazano na dożywocie.

A spirala przemocy długo jeszcze trwała...

Witold Gadowski

Przemysław Wojciechowski

Szkoliliśmy terrorystów

Wschodnieniemiecka bezpieka od 1970 roku coraz mocniej wpływała na działania Frakcji Czerwonej Armii (RAF). NRD na osobiste polecenie Ericha Honeckera udzielało schronienia poszukiwanym za zabójstwa terrorystom. Kilkoro aktywnych członków RAF, jak np. Sussanne Albrecht, było jednocześnie tajnymi agentami Stasi.

W asyście lekko zaspanego pracownika ochrony Instytutu Gaucka przemierzamy kolejne dziesiątki metrów korytarzy archiwum dawnej Stasi. Zastanawiamy się, ile ze zgromadzonych tu dokumentów dotyczy spraw polskich. Po listopadzie 1980 roku Stasi niemal legalnie rozgościła się w naszym kraju. Na terenie Polski stworzono trzy specjalne zespoły agentów i analityków. Ich operacyjne nazwy to "Operationsgruppe Warschau", "Posen" i "Breslau" (Grupa Operacyjna Warszawa, Poznań i Wrocław). Do dziś niewiele wiadomo o szczegółach działalności tych struktur. Na jaw wyszły dokumenty jedynie na temat pierwszej z nich. Grupa Operacyjna Warszawa w pierwszym roku działalności sporządziła 633 raporty i trzy duże analizy na temat sytuacji w naszym kraju. Zebrane dane dotyczyły aż 12 tysięcy osób! Wiemy także, że operacyjne grupy Stasi działające w Polsce zajmowały się na szeroką skalę werbunkiem agentów i miały pomagać polskim towarzyszom w zwalczaniu opozycji, oraz jak to ujęto w późniejszym, oficjalnym dokumencie podpisanym między szefostwem polskiego kontrwywiadu a enerdowskim II Zarządem Głównym z 18 listopada 1981 roku, monitorowaniem sytuacji wewnętrznej. Do połowy lat osiemdziesiątych enerdowska policja polityczna miała w Polsce 150 tajnych współpracowników i sporą liczbę osób kontaktowych (Kontaktpersonen - KP). Szefostwo Stasi nakazało także swoim oficerom w Polsce rozwijanie kontaktów na szczeblach lokalnych. W zainteresowaniu Niemców ze Wschodu znaleźli się komendanci powiatowych komend milicji i kierownictwo wojewódzkich delegatur SB. Wśród osób rozpracowywanych przez Stasi był między innymi Donald Tusk. Agent w środowisku Tuska, TW "Henryk" (Detlef Ruser - naukowiec z Rostoku, mieszkający czasowo w Gdańsku) donosił: (...)około 90 procent Polaków jest związanych z Kościołem, a "niewierzący", jak Donald Tusk, chcą chrzcić własne dzieci.

Swoich agentów Stasi miała także w środowiskach polskiego Kościoła. Raporty o nastrojach kleru przed wizytą Jana Pawła II w Polsce w czerwcu 1983 roku na bieżąco docierały do stolicy NRD. Agenci szczegółowo opisywali w nich poglądy biskupów i księży związanych z "Solidarnością". Wszystko to pod okiem i za cichym przyzwoleniem polskich władz.

W ponurym gmachu dawnej Stasi zmierzamy do pokoju, gdzie czekają na nas szczególne dokumenty. Nikt wcześniej nie wykazywał zainteresowania nimi. W książce wypożyczeń jesteśmy pierwsi.

W małym, skromnie, ale funkcjonalnie urządzonym pokoju, gdzie na środku ustawiono duży prostokątny stół, wita nas miła kobieta w średnim wieku. Najpierw formalności; dokumenty potwierdzające naszą tożsamość, legitymacje prasowe i najważniejsze z punktu widzenia pracownika archiwum - siedemdziesiąt sześć euro i sześćdziesiąt dziewięć centów nie podlegającej dyskusji opłaty. W końcu możemy zobaczyć dokumenty. Już na pierwszy rzut oka widać, że jest ich mało, ledwie kilka kartek maszynopisu włożonych do szarej, kartonowej teczki.

Byliśmy trochę rozczarowani, spodziewaliśmy się czegoś więcej. Kiedy otworzyliśmy teczkę, pierwsze wrażenie rozczarowania ustąpiło. Tytuł nadrukowany na brązowym kartonie zmienił nieco nasz nastrój.

Trzymaliśmy w ręku dokumenty słynnego XXII Departamentu MfS (Hauptabteilung XXII MfS), który w swojej nazwie miał przeciwdziałanie terroryzmowi, w rzeczywistości jednak jego pracownicy robili wszystko, aby wspomagać różnej maści terrorystów działających na terenie Europy Zachodniej. Pod czujną opieką szefów tego departamentu działały niemal wszystkie europejskie organizacje terrorystyczne. W łonie XXII Departamentu funkcjonowały specjalne wydziały (Abteilung) zajmujące się grupami terrorystycznymi, a w nich komórki (Referat), złożone z przynajmniej kilku oficerów. Każda z komórek miała pod opieką jedną z organizacji terrorystycznych. Im większa i bardziej niebezpieczna była organizacja, tym komórka do niej przypisana złożona była z większej liczby oficerów, którzy delegowali do współpracy z terrorystami tajnych współpracowników (IMB). I tak na przykład, według danych z 1988 roku, organizacją Abu Nidala zajmowało się w podwydziale VIII XXII Departamentu sześciu TW. Ludowym Frontem Wyzwolenia Palestyny czterech, a Carlosem pięciu. Według tych samych danych pierwszą i drugą generacją RAF-u opiekowało się sześciu TW Stasi i co najmniej sześciu oficerów. Oficjalnie zadaniem każdej z takich komórek było monitorowanie i przeciwdziałanie działalności terrorystycznej, jednak w praktyce oficerowie Stasi dostarczali swoim podopiecznym wszystkiego, czego potrzebowali. Począwszy od fałszywych paszportów, bezpiecznych kryjówek, pieniędzy, a skończywszy na materiałach wybuchowych i broni. Tak było w przypadku przebywających w Berlinie Wschodnim Carlosa, Abu Dauda Abu Nidala, czy słynnego Czerwonego Księcia, współodpowiedzialnego za masakrę izraelskich sportowców na igrzyskach olimpijskich w Monachium w 1972 roku, Ali Hasana Salameha, szefa słynnej, tajnej jednostki specjalnejOWP Force 17.

Nie inaczej było w przypadku bandy RAF. Pomoc zachodnioniemieckim terrorystom dostarczana była w ramach operacji o kryptonimie "STERN 1" i "STERN 2".

Sprawy o tych kryptonimach powstały początkowo w wyniku operacji pozyskiwania informacji od członków RAF-u, których chętnie goszczono w NRD. W wyniku tych działań przynajmniej kilku z członków RAF- u, pod zmienionymi nazwiskami, otrzymało wschodnioniemieckie obywatelstwo i praktycznie wtopiło się w tamtejsze społeczeństwo. Czytamy tajne pismo, które sporządził pułkownik Harry Dahl, szef XXII Departamentu. Zaadresował je do samego szefa Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego NRD (MfS) Ericha Mielkego. Wygląda na to, że sprawa dotyczyła czegoś poważnego. Tym bardziej że już na pierwszej stronie dokumentu widniało zastrzeżenie "Streng geheim!" (ściśle tajne), a poniżej następowały nazwiska terrorystów drugiej generacji RAF-u, w tym jej przywódczyni Brigitte Mohnhaupt, oraz nazwisko swojsko brzmiące w Polsce. W znalezionym w Berlinie dokumencie agent Stasi relacjonował, że nieznany Polak przekazał do ambasady RFN szczegółowe informacje na temat tego, że w PRL co najmniej przez sześć tygodni przebywała przywódczyni drugiej generacji RAF-u Brigitte Mohnhaupt, a także Rolf-Clemens Wagner, Peter Jurgen Boock i Sieglinde Hofmann. Pierwsza z wymienionych osób była uważana za przywódczynię najbardziej krwawej generacji RAF-u. W momencie, kiedy agent złożył swój meldunek, terroryści nadal przebywali na Mazurach. Do raportu agent dołączył także bardzo szczegółową mapę okolic Mrągowa, Szczytna i Kiejkut. Widniały na niej punkty, ponumerowane od jednego do sześciu, oraz kilka małych trójkątów.

W dalszej części raportu pułkownik Dahl opisuje, jak tajemniczy Polak, który nazywany jest w dokumencie "zdrajcą i sprzedawczykiem", oferował kolejne informacje. Chciał opowiedzieć o sposobie komunikowania się terrorystów ze swoimi towarzyszami w RFN za pomocą ukrytych radiostacji, oferował także informacje o paszportach dyplomatycznych, z których korzystają terroryści, chciał ujawnić tajną instrukcję działania, którą Ulrike Meinhof przekazała z więzienia w ręce Brigitte Mohnhaupt. Na podstawie tych wytycznych Mohnhaupt sporządziła plan działania organizacji na najbliższe miesiące. Za wszystkie te informacje Polak zażądał azylu politycznego w RFN.

Według agenta Stasi zachodnioniemieccy dyplomaci zrazu nie zrozumieli, o czym mówi tajemniczy Polak i nie podjęli decyzji, czy wejść z nim w układ. Już z pobieżnej analizy dokumentu można się zorientować, że wiedza, którą oferuje tajemniczy informator, musi pochodzić z kręgu osób niezwykle wtajemniczonych. Czy człowiek, który zgłosił się do ambasady RFN z ofertą współpracy, to oficer polskich służb specjalnych?

Kolejną zagadkę stanowił także sam nagłówek dokumentu datowanego na dwudziestego grudnia 1978 roku. Prostym krojem maszynowej czcionki pracownik Stasi wystukał nazwę XXII Departamentu, tuż pod nią, tym samym krojem zapisano zagadkową nazwę Zentraler Zielgruppenvorgang "Express", czyli Centralna Grupa Operacyjna "Ekspres". To nazwa jednostki sporządzającej dokument. Czy na terenie Polski działała specjalna komórka wschodnioniemieckiego kontrwywiadu? Czy może "Ekspres" to nazwa zespołu agentów Stasi opiekujących się terrorystami z RAF-u?

Nigdy żaden z terrorystów RAF nie przyznał się do tak długiego pobytu w Polsce. Wcześniej wiadomo było jedynie o ich krótkich wizytach na lotnisku Okęcie, przy okazji przesiadek do samolotów lecących na Bliski Wschód. Według oficjalnego kalendarium działalności Rote Armee Fraktion, opartego na zeznaniach i wspomnieniach członków tej organizacji, czwórka terrorystów z Brigitte Mohnhaupt na czele powinna być w tym czasie nie w Polsce, ale w Jemenie Południowym, do którego udali się po krótkim pobycie w Jugosławii. Żadna z wymienionych w dokumencie osób nigdy nie wspomniała o sześciotygodniowym pobycie w naszym kraju.

Co robili na Mazurach? Na czyje zaproszenie i w jakim celu znaleźli się w Polsce?

Czy Polskie władze świadomie ukrywały ściganych w całej Europie terrorystów?

Przeczytaliśmy setki dokumentów z IPN dotyczących okolicy Mrągowa. Na tej podstawie stworzyliśmy listę oficerów SB, którzy mogli mieć kontakt z terrorystami RAF. Wśród nazwisk na liście jedno budziło naszą największą nadzieję. Andrzej F., były oficer polskiego wywiadu, a wcześniej także kontrwywiadu, który od lat mieszkał w okolicy Mrągowa. Był mglisty, listopadowy poranek 2009 roku. Podjechaliśmy pod bramę jednorodzinnego domu na obrzeżach miasta.

Według naszych informacji powinien tu mieszkać człowiek, którego szukamy. Dom prawdopodobnie zbudowano w latach osiemdziesiątych, w obejściu panował porządek. Obejście znajdowało się tuż przy jeziorze Czos. Z podwórka do jeziora prowadziła ścieżka wytyczona między wysokimi sosnami.

Po kilkunastu sekundach w drzwiach wejściowych pojawiła się postać drobnego mężczyzny. Postać w drzwiach stała nieruchomo. Po kilku sekundach odezwała się: - Proszę do środka...

Kiedy zrobiliśmy kilka kroków, przywitaliśmy się z niewysokim mężczyzną o ciemnych kręconych włosach. Ubrany był w czarne spodnie dresowe i białą koszulkę z krótkim rękawem. Miał wystający brzuch, który po czterdziestce pojawia się u każdego szczupłego sybaryty, jeśli zaniedba ćwiczenia fizyczne. Jego twarz była pełna, nalana, jednak oczy żywe, charakteryzujące człowieka inteligentnego.

Usiedliśmy w urządzonej w prostym stylu kuchni.

- W czym wam mogę pomóc?- mruknął nalewając herbatę.

- Szukamy ludzi, którzy pracowali kiedyś w naszych służbach. Wiemy, że pan także...

- Proszę się nie obawiać, to panu w żaden sposób nie zaszkodzi. Badamy pewną sprawę i potrzebujemy informacji, a pan pracował w wywiadzie. Sprawa dotyczy wydarzeń sprzed trzydziestu lat, więc - Witek zawiesił głos, dając do zrozumienia, że szanujemy tajemnicę służby naszego rozmówcy.

Przez cały czas mężczyzna nie spuszczał z nas wzroku

- Ale w czym rzecz? - zapytał zniecierpliwiony.

- Zajmujemy się sprawą terrorystów RAF-u. Mamy informację, że przebywali w naszym kraju, że się tu ukrywali.

- Kiedy? - zapytał mężczyzna.

- Wiemy, że na pewno w 1978 roku. Wtedy byli poszukiwani w całej Europie za serie zamachów i zabójstw.

- Tak, wiem, znam tę sprawę - odparł znienacka.

- Mamy tu pewien dokument, czy zechciałby pan na niego rzucić okiem. - "Chudy" starannie rozprostował na stole przywieziony z Berlina materiał.

Gospodarz czytał długo. Nie podnosząc ani razu wzroku. Kiedy skończył, machinalnie przetarł dłonią nieogolone policzki.

- Przypominam sobie. Oni tu byli.

Wszyscy trzej westchnęliśmy niemal jednocześnie.

Oficer zmierzył nas pytającym spojrzeniem. Chyba pomyślał, że długa droga mocno odbiła się na stanie naszych umysłów.

- Przyjechali tu w tajemnicy - opowiadał dalej, niezrażony naszym niestandardowym zachowaniem. - Pilnowaliśmy ich jak oka w głowie. Mieszkali niedaleko stąd.

- Gdzie dokładnie? - tym razem nie wytrzymał "Chudy".

- Kilka kilometrów stąd. Tej miejscowości nie ma dziś nawet na mapie. Nazywa się Nowy Zyzdrój - spokojnie wyjaśnił oficer.

Nazwa nie mówiła nam absolutnie nic.

- A w tym Nowym Zyzdroju dokładnie gdzie? - dopytywaliśmy jeden przez drugiego.

- Był tam nasz dom, nasza willa, dla wysokich funkcjonariuszy, także partii. Tam ich ulokowano. Jeśli chcecie pojechać, to potrzebujecie szczegółowej mapy i instrukcji, bo inaczej zabłądzicie. Dom położony jest na kompletnym odludziu, w lesie.

- A co Niemcy tam robili, czym się zajmowali, po co tu w ogóle przyjechali? - bombardowaliśmy go pytaniami.

Mężczyzna uśmiechnął się spokojnie. - Oprócz nich byli tam także Libańczycy, znaczy Palestyńczycy z libańskimi paszportami. Mieliśmy na nich zlecenie.

- Zlecenie? - zapytaliśmy niemal jednocześnie.

- Tak, zlecenie, mieliśmy ich szkolić. Wiecie... strzelanie, unikanie obserwacji, sztuki walki. Trenowali razem z Arabami.

Witold Gadowski

Przemysław Wojciechowski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski