MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Plaster cytryny

Redakcja
Fot. Łukasz Malinowski
Fot. Łukasz Malinowski
Czterdzieści lat temu całymi dniami byłem Winnetou bez Apanaczi, za sto dolarów dało się oszczędnie pociągnąć ze trzy bite miesiące, w czarno-białym telewizorze kreskowy Smok Wawelski, tropem porwanego Baltazara Gąbki, przez krainę Deszczowców sunął na dobranoc, a pół godziny później, na nitce między jawą a snem, słuchałem jak, w mitycznej pieśni kapeli The Doors, jeźdźcy burzy jadą przez burzę, i cichych pyknięć, kiedy wtopiony w mruk Jima Morrisona mój starszy brat Jacek rytmicznie wypluwał za okno tytoń podwędzonego ojcu Giewonta bez filtra, lękliwie zerkając zza firanki na kapryśny adapter Bambino i na klamkę drzwi wiodących do pokoju starych, bo przecież jakby tak matka wpadła znienacka - znów byłaby afera nie z tej ziemi, a ojciec, przyjmując pryncypialną orację i malowniczo rwąc włosy z łysej głowy, znów musiałby udawać, że w rodzinie stało się coś niewyobrażalnie grzesznego. Bo syn, tak jest, twój, Karolu, syn pierworodny pali! Zaprawdę, powiadam ci, Karolu: nie od parady blisko pada, co pada, od tego, z czego spada!...

Fot. Łukasz Malinowski

Paweł Głowacki: WYZNANIA SZCZEREGO ENTUZJASTY TEATRU

Tak, przypomniało się. W sobotę, w Teatrze Groteska. Lech Walicki, co grał Smoka Wawelskiego - na kanwie opowieści Stanisława Pagaczewskiego skomponował i wyreżyserował seans “Porwanie Baltazara Gąbki, czyli Smok & Roll". Wróciły do mnie stare obrazy, stare dźwięki, stare noce. W przedstawieniu Walickiego tyleż o bajkową fabułę chodzi, co o fabułę pamięci, o mechanikę pamiętania.

Owszem, Największy Deszczowiec (Iwona Olszewska) porywa profesora Baltazara Gąbkę (kto lżej, niż Franciszek Muła, udźwignąłby tę wymagającą rolę znawcy kumkającego plemienia? Nikt!). Tak jest, wielka jaszczurka z jamy pod zamkiem montuje ekipę ratowniczą i rusza, by odbić profesora żabologii, który lubi tęczowe berety z włóczki i pieśni Louisa Armstronga, głównie tę o niezniszczalnej cudowności świata. I, rzecz jasna, wszystko kończy się radośnie, mimo knowań wiecznie zlanych deszczem wrogów. Słowem, sprawy w Grotesce mają się tak, jak bajka przykazała. Lecz jest coś więcej. Są smakowite fatałaszki Mnemosyne.

Opowieść Pagaczewskiego Walicki wtula w echa dawno wystygłej epoki, gdyśmy na dobranoc czarno-białe "Porwanie Baltazara Gąbki" chłonęli z nieudolnych ekranów a brat nasz, bądź siostra, pociąć by się dał, dała, za pocztówkę muzyczną z wolnego świata. U Walickiego ratownicza ekipa gra i śpiewa niegdysiejsze hity rockowe. The Doors, Armstrong, Rolling Stones, Elvis Presley, Bitelsi i żółta ich łódź podwodna. Przez ekrany, co stoją po lewej i prawej stronie sceny, suną naiwne niczym stare polskie dobranocki portrety stworów zwierzęcych i roślinnych. Węże, krowy, żaby, coś niby wierzby płaczące o pniach spiralnych. Jest ciepło, tak. Ciepło jak wtedy?

To też, ale głównie czuć na scenie ciepło nawiasu. Przecież ekipa wielkiej jaszczurki na perkusji i dwóch gitarach nie gra tak, jak grali tamci wielcy. I przecież ci, co śpiewają, nie śpiewają tamtych tekstów. Nie słychać rockowej angielszczyzny, słychać fikuśną polszczyznę Pawła Szumca, który niegdysiejsze szlagiery ambitnych dyskotek dla naszych uszu przysposobił. “Ja jestem siłacz/ i błyskawiczny jest mój cios,/ więc bracie wybacz,/ gdy Ci dam kuksańca w nos". Nie sądzę, by Morrison, Presley, John Lennon albo Mick Jagerr piali tę, bądź którąkolwiek z żartownych fraz Szumca. I dobrze - ich strata, nasz zysk. My piejemy. Przez godzinę i czterdzieści minut piejemy w Grotesce nasze pamiętliwe karaoke.

Tak, seans Walickiego to wzięcie w nawias tego, co i jak przywołujemy stamtąd. Tańcząca, rozśpiewana, w świetne kostiumy Małgorzaty Zwolińskiej odziana sceniczna nostalgia smakuje cierpko, lecz bez przesady. Żadnego ponuractwa. Ot, plaster cytryny na języku, cienki i lekki. Da się przeżyć. Jak da się przeżyć obrazy, co czasem przyłażą z przeszłości. Dzieciom, które na tym "Porwaniu Baltazara Gąbki" były - może kiedyś, na przykład za lat czterdzieści, przypomni się nie tylko fabuła, ale i to, że w istocie oglądały sposób, w jaki w 2010 starzy pamiętli siebie z jasnej epoki krótkich majtek i brata Jacka, który na burzowej pieśni Morrisona ćmił nocą podwędzonego ojcu Giewonta bez filtra?
Teatr Groteska. "Porwanie Baltazara Gąbki, czyli Smok & Roll" wg Stanisława Pagaczewskiego. Reżyseria Lech Walicki. Scenografia Małgorzata Zwolińska. Ruch sceniczny Katarzyna Skawińska.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski