Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Płonąca granica

Redakcja
Po wojnie polsko-bolszewickiej nie było spokoju na wschodnim pograniczu. Wciąż powtarzały się ataki sowieckich dywersantów na posterunki policji, urzędy państwowe, chłopskie obejścia i ziemiańskie majątki.

Anna Zechenter: NIEPRZEDAWNIONE

Podpalano lasy, z dymem szły stajnie, stodoły, zboże - dobytek przeważnie ubogiej w tamtych stronach ludności.

Wojną pograniczną kierował Zakordot (Zakordonnyj Otdieł), powołany na Kongresie III Międzynarodówki w 1920 roku w Moskwie, kontrolowany oraz finansowany przez Rosję Sowiecką.

Zakordot uderza

Nikt nie spał spokojnie, wszyscy bali się jutra. Bo celem działań zwierzchników z Moskwy była destabilizacja sytuacji wewnętrznej na wschodzie II Rzeczypospolitej. Bazy Zakordotu rozlokowano w Mińsku, Smoleńsku, Kijowie i Charkowie, a także na terenie Polski: w Równem, Pińsku, Łucku. Od kwietnia 1921 do kwietnia 1924 roku oddziały bolszewickie wdarły się na tereny wschodnich województw 259 razy. Latem 1922 roku w ogniu stanęły tam wielkie obszary leśne. W październiku i listopadzie po województwie tarnopolskim grasowały trzy bandyckie oddziały zza linii granicznej, siejąc strach i śmierć. Przez granicę przerzucano broń i zaopatrzenie dla komunistycznych bojówek. Kiedy w grudniu wydawało się, że wojsko oraz policja zaprowadziły ostatecznie spokój na tych terytoriach, Zbrucz przekroczyła kolejna grupa Zakordotu, dwunastu ludzi pod komendą Melnyczuka i Szeremety. Siły polskie szybko rozprawiły się z bandą, a jej przywódców schwytano.

Obaj stanęli przed plutonem egzekucyjnym, bowiem właśnie w 1922 roku na terenach granicznych zaczęły działać polskie sądy doraźne. Za przynależność do komunistycznej bandy orzekały kary więzienia powyżej ośmiu lat, zaś za udział w dywersji - karę śmierci, którą wykonywano w ciągu dwudziestu czterech godzin. Od wyroku sądu doraźnego nie było odwołania.

Ochronić granicę

Nawet tak drastyczne posunięcie nie odstraszyło bolszewików. 14 kwietnia 1923 roku w ataku na placówkę Straży Granicznej w Gubowie zginęli kapitan Dmochowski i jeden szeregowiec, rannych zostało dwóch żołnierzy, zaś jedenastu bolszewicy uprowadzili. Miesiąc później wybuchły kolejne walki - agenci bolszewiccy zajęli wieś Jedliszki, odbitą jeszcze w maju kosztem trzech zabitych i siedemnastu rannych strażników.

Wobec bezradności Straży Granicznej jej zadania na Kresach przejęła 1 lipca 1923 roku Policja Graniczna, utworzona z sił Policji Państwowej. Każda z osiemdziesięciu pięciu kompanii pograniczników miała gwarantować bezpieczeństwo na 25-kilometrowym odcinku granicy, co oznaczało, że za jeden kilometr odpowiadało siedmiu policjantów pieszych i dwóch konnych. Zaplanowano, że na dziesięć kilometrów przypadać będzie jeden oficer. Potrzebnych było zatem 18 500 funkcjonariuszy, lecz środki finansowe pozwoliły wystawić 10 600 ludzi - taki stan odnotowano w 1924 roku.

Bez butów i karabinów

Policjantów trzeba było gdzieś ulokować i czymś wykarmić, więc najbardziej dotkliwy okazał się brak dachu nad głową i kuchni polowych, zdolnych zaspokoić potrzeby dużej liczby ludzi. Planowane dopiero koszary, stajnie dla koni oraz pomieszczenia administracyjne początkowo zastąpiono prywatnymi kwaterami, szopami i ziemiankami. Do jesieni 1924 roku udało się zbudować pięćdziesiąt strażnic, co w pewnym stopniu poprawiło stan bezpieczeństwa. A potrzebne było wszystko: umundurowanie, buty, wyposażenie - od broni poczynając, na podstawowych materiałach biurowych kończąc. Policjanci dostali rozpadające się, często przerdzewiałe stare karabiny austriackie i rosyjskie, pochodzące z wojskowych rezerw. Łączność telefoniczną zaczęto organizować dopiero jesienią 1924 roku, kiedy nadeszły przeznaczone na ten cel pieniądze.
Wszystkie te słabości Policji Granicznej dały znać o sobie. Granica była wciąż nieszczelna. W nocy z 18 na 19 lipca 1924 roku dobrze uzbrojona trzydziestoosobowa osobowa grupa komunistyczna ograbiła miasteczko Wiszniew w powiecie wołożyńskim i wywiozła z niego pięć wozów łupów.

W sierpniu władze wpadły na trop grupki komunistów, planujących wysadzenie w powietrze lwowskich składów amunicji. Do zamachu nie doszło, a dwóch konspiratorów, Józefa Dietricha i Mikołaja Sołonynkę, polski sąd skazał na karę śmierci. Zostali niezwłocznie rozstrzelani, innym sowieckim agentom ku przestrodze.

Atak na Stołpce

Czy w ten sposób można było powstrzymać dywersję ze wschodu? Już miesiąc później pięćdziesięciu bandytów pod dowództwem sowieckiego oficera Trofima Kalinienki napadło pod Łunińcem na pociąg. Traf chciał, że podróżowali nim wojewoda poleski Stanisław Downarowicz, senator Bolesław Wysłouch, komendant okręgowy Policji Państwowej Józef Mięsowicz i kilkunastu policjantów. Bolszewiccy bojowcy rozbroili eskortę, okradli pasażerów do ostatniego grosza, zaś Downarowicza i Mięsowicza wychłostali. Za stawianie oporu życiem zapłacił żydowski kupiec Lejzer, a senator Wysłouch i posterunkowy Dmowski wyszli spod ostrzału ciężko ranni.

Na czele jednej z grup stał słynny z okrucieństwa Waupszasow. W przebraniu udawał polskiego komendanta garnizonu, czasem ubierał mundur policyjny. Pod jego przywództwem, w nocy z 3 na 4 sierpnia 1924 roku, stu pięćdziesięciu bandytów wzięło szturmem powiatowe miasteczko Stołpce; podczas napadu zginęło dziewięciu policjantów i urzędnik starostwa; pięć osób odniosło rany. Zniszczono Komendę Miejską Policji Państwowej, stację kolejową i urząd pocztowy. Spieszący z odsieczą oddział polskiej kawalerii został powstrzymany ogniem z karabinów maszynowych.

Ścigać do upadłego!

Zmuszone do szybkich działań Ministerstwo Spraw Wojskowych wydało we wrześniu 1924 roku rozkaz o utworzeniu Korpusu Ochrony Pogranicza. Do końca roku powołano dowództwo Korpusu oraz dowództwa trzech brygad, sformowano dziesięć batalionów piechoty i dziesięć szwadronów kawalerii. W skład jednego batalionu KOP wchodziło od trzech do pięciu kompanii piechoty, do tego pluton z ciężkim karabinem maszynowym i pluton łączności, nie wspominając o taborach i warsztatach. Jeden szwadron kawalerii tworzyły dwa plutony oraz drużyna z ciężkim karabinem maszynowym na taczankach - dwukołowym wozie konnym. Z taczanek można było strzelać w pełnym biegu.

W rozkazie dziennym z 23 października 1924 r. pierwszy dowódca KOP, generał Henryk Minkiewicz, powiedział swoim podwładnym: "Powołani zostaliście do szeregów Korpusu, aby pełnić ciężką i odpowiedzialną służbę ochrony wschodniej granicy Rzeczypospolitej. Czeka Was zadanie trudne, wymagające żołnierskiego poświęcenia, hartu woli i siły charakteru. Nigdy przed zbrojną bandą żołnierz Korpusu nie ustąpi, nigdy się nie cofnie. Żołnierze, znamionować Was musi odwaga i bitność, męstwo i pogarda śmierci. Zawsze naprzód! Atakować i ścigać do upadłego!".
Żołnierze KOP chronili 2 334 kilometry granicy. Do 1931 roku powstały sto trzy strażnice i pięćdziesiąt dwie stajnie dla koni.

Polskim wysiłkiem na granicy zaprowadzono spokój. Sprzyjała temu sytuacja w Rosji Sowieckiej po śmierci Lenina. Konflikt między jego następcą Stalinem a Lwem Trockim, zwolennikiem natychmiastowego eksportu rewolucji na Zachód, skończył się dla tego drugiego utratą w 1926 roku członkostwa w Biurze Politycznym Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików), a wreszcie wyrzuceniem z partii i ucieczką z kraju w 1929 roku. Stalin uważał, że w pierwszym rzędzie należy rozprawić się z "wrogiem wewnętrznym" oraz zbudować armię. Z marszu na Zachód Stalin nie zrezygnował - dziesięć lat później czerwonoarmiści i NKWD pustoszyli ponad połowę terytorium II Rzeczypospolitej.

Autorka jest pracownikiem krakowskiego Oddziału IPN.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski