Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Plotka końca wieku

Redakcja
Z prof. Dionizjuszem Czubalą, badaczem kultury z Uniwersytetu Śląskiego, autorem książek o współczesnych plotkach i mitach - rozmawia Wojciech Czuchnowski

- Tak piszą. Badacz plotki, plotkolog. Tak naprawdę jednak badam makroplotkę.

- Przez Polskę przeszła właśnie paraliżująca ludzi plotka o diable podróżującym czarnym bmw. Pan był w tym czasie w Mongolii, gdzie badał podobieństwo krążących tam plotek do tych, którymi straszymy się w Polsce. Jest Pan najbardziej znanym w naszym kraju plotkologiem...
     - Jaka to różnica?
     - Plotka to powszechne zjawisko, z którym się spotykamy w małych środowiskach. Jest znana grupie ludzi i dotyczy błahej sprawy. To takie opowieści, które odnotowujemy w gronie rodzinnym, najbliższym. Możemy obgadywać własną siostrę, własnego brata itd. Może to być też grupa rówieśnicza czy zawodowa, kilka, kilkanaście osób. Osoba, którą obgadujemy, niektórzy mówią - oczerniamy, jest nam bliżej znana. Makroplotka to jest też plotka, ale ważka społecznie i zna ją więcej ludzi. Tematycznie plotka od makroplotki może się nie różnić. Jeżeli mamy plotkę o Wałęsie czy o Kwaśniewskim, to taka sama plotka może odnosić się do ludzi mało znanych.
     - I przeważnie dotyczy kwestii natury obyczajowej...
     - Tak. Na przykład w czasie, kiedy tak walczono w Polsce o ustawę antyaborcyjną, po kraju uporczywie krążyła plotka, że Danuta Wałęsowa przerwała ciążę, i nawet ktoś widział świadczące o tym dokumenty. Gdybyśmy o tym mówili w naszym małym środowisku o kimś znajomym, to byłaby plotka. Jeżeli to jednak dotyczy osoby publicznej, stanie się makroplotką. Makroplotki mają to do siebie, że obejmują duży krąg ludzi. Może być makroplotka regionalna, ale może też być europejska i może światowa. Podczas wojny z Saddamem Husajnem podano, że w Kuwejcie iraccy żołdacy wyrzucili 70 niemowląt z inkubatorów, a inkubatory zabrali do Iraku. To była absolutna nieprawda, a jednak ta informacja poszła w świat i dotarła do milionów ludzi. Czyli liczba ludzi przyjmujących makroplotkę może być naprawdę ogromna. Dzisiaj makroplotki dysponują mass mediami. Można powiedzieć, że makroplotka otrzymała wielką gębę. Dawniej to była ustna komunikacja, taki kanał odwieczny, którym się człowiek zawsze posługiwał i posługuje. Jednak telewizja, ta wielka gęba, spotęgowała siłę takich informacji.
     - Ale przecież dziennikarze informując, przede wszystkim weryfikują prawdziwość plotki, poza tym informują o samym zjawisku rozprzestrzeniania się plotki. Tak było ostatnio w przypadku diabła, który miał grasować w Ostrowie Wielkopolskim.
     - Różnie to bywa. Czasem przecież dziennikarz, który z pozoru rzetelnie o czymś informuje, pada ofiarą mitologii. Dziennikarz to klasyczna ofiara mitologii. Jest wreszcie grupa dziennikarzy czy też grupa mass mediów, które same kreują plotkę. Media mogą wylansować makroplotkę całkowicie same z siebie.
     - Proszę o przykład.
     - Przed kilku laty, w sezonie letnim, prasa zaczęła donosić o pojawieniu się "królisa", czyli połączenia zająca z lisem. Królis pojawił się i umarł po jednym sezonie. Zbadałem, że "królis" miał bardzo małą popularność wśród ludzi, w klasycznym obiegu informacyjnym. Natomiast przez media przeszedł całą falą. Jedna gazeta zarażała się od drugiej. Czytaliśmy, że koło Warszawy, w Puszczy Kampinoskiej już się pojawił, już go widzieli, już go łapali, już komuś oponę przegryzł. Albo Paskuda w Zalewie Zegrzyńskim - plotka szczególnie podsycana i kreowana przez radio. Pozornie można więc stwierdzić, iż makroplotki są rozpowszechniane przez media. Nie media są jednak ich praźródłem. Przy bliższym zbadaniu okazuje się, że wszyskie te plotki sięgają głęboko w przeszłość. Pojawiają się w balladach, ludowych opowieściach sprzed wieków.
     - I są to te same motywy na całym świecie?
     - Badając polskie makroplotki, przeskoczyłem na grunt słowiański. Byłem w Macedonii, Bułgarii, na Ukrainie, w Rosji, na Białorusi, wreszcie w Mongolii. Podczas tych wypraw staram się uchwycić, czy makroplotka ma rzeczywiście charakter światowy, uniwersalny. Czy można na całym świecie spotkać identyczne plotki. W Mongolii zapisałem kilkadziesiąt opowieści o Yeti, czyli o człowieku śniegu, występującym tam pod postacią kobiety, i nazywanym Ałmasem. Otóż te Ałmasy co jakiś czas gdzieś się pojawiają w Mongolii i plotka o nich ożywia całe regiony. Jednocześnie wiemy, że w latach 50. ta informacja pojawiła się jako komunikat. Radzieccy himalaiści widzieli kogoś takiego chodzącego po górach. Oczywiście to była absolutna nieprawda. Historia o Yeti jest starym mitem azjatyckim i byłem przekonany, że jego zasięg ogranicza się do Azji. Napisałem o tym artykuł, na który zareagował amerykański folklorysta, Bill Kelly. Zaczął badać, czy tak jest rzeczywiście. Ostatecznie dotarł do XV-wiecznego zapisu z Portugalii o dzikiej kobiecie z gór, która porywała ludzi. Postawił tezę, że ta opowieść zrobiła tak daleką wędrówkę do Azji. Zacząłem się tym bliżej interesować i okazało się, że my mamy taką dziką, owłosioną i porywającą ludzi kobietę już w literaturze staropolskiej. Wzmianki o takiej postaci odnotowali też etnografowie w starych zapisach w Rosji czy w Bułgarii. Ten mit jest zatem wieczny i powszechny. To, że odżył w latach 50. i wraca dzisiaj, potwierdza jego niezniszczalność.
     - Jedną z odnóg tej opowieści jest twierdzenie, że Yeti to brakujące ogniwo.
     - Ten wątek ma piękną historię. Kiedy Rosjanie w latach 50. usłyszeli tę właśnie relację himalaistów, to nawet Akademia Nauk ZSRR zainteresowała się sprawą i wysłała w góry do Mongolii grupę uczonych, którzy byli przekonani, że jak złapią tego Yeti, to właśnie odkryją brakujące ogniwo. Nie sprawdziło się, ale informacje o wyprawie jeszcze podsyciły plotkę. I dzisiaj, mimo że wątek został powszechnie skompromitowany, dalej istnieje grupa kryptozoologów, którzy wciąż szukają, nie stracili wiary w Yeti. To samo można powiedzieć o ludziach wierzących w UFO.
     - A diabeł w samochodzie albo tajemnicza autostopowiczka? Czy takie historie spotkał Pan też w Mongolii?
     - To wątek ogólnoświatowy. W Mongolii o tyle zmodyfikowany, iż ze względu na tamtejsze bezdroża samochód to najczęściej ciężarówka. Spisałem kilka historii o kierowcach ciężarówek, którzy, jadąc po pustkowiu, nagle dojrzeli biegnącego przed samochodem człowieka. Człowiek biegnie długo i szybko. Ma czarną twarz. Ciężarówka nie może go przegonić. W końcu człowiek znika. Inna postać pojawiająca się w tych opowieściach to dziewczyna w czerwonej sukni, wskakująca na stopień ciężarówki w czasie jazdy i zaglądająca do wnętrza kabiny. Po krótkiej przejażdżce dziewczyna znika, ale przerażony kierowca nie odzyskuje równowagi. Przyjeżdża do najbliższego miasta, gdzie zaczyna tańczyć, wpada w szaleństwo.
     - A czarna wołga?
     - Pojawia się wielokrotnie, zwłaszcza w tej wersji, w której pasażerowie tajemniczego pojazdu porywają ludzi "na części zamienne". W Polsce w latach 70. i 80. czarna wołga wysysała z ludzi krew, potem na początku lat 90. właśnie wycinała porwanym osobom nerki itp. Przeważnie odbiorcami tych części i tej krwi byli Niemcy, przed którymi odczuwano u nas lęk. Podobnie w Mongolii. Tutaj sprawcami porwań zawsze są Chińczycy. Trzeba pamiętać, że źródłem plotki jest ludzki strach. W Mongolii taki strach budzą właśnie ogromne Chiny, zagrażające temu krajowi. Według mongolskich plotek, w Chinach żyją bogaci starcy, których trzeba leczyć i podtrzymywać przy życiu. Dlatego dzieci mongolskie są porywane. Zapisywałem ten wątek w kilku wariantach. Plotka ta, chociaż całkowicie wyssana z palca, jest niezwykle uporczywa. Wysoki urzędnik tamtejszego Ministerstwa Edukacji opowiedział mi, jak w okresie największego nasilenia takich pogłosek jego departament otrzymał polecenie zbadania autentyczności historii o porywaniu mongolskich dzieci. Przebadali całą Monoglię i ostatecznie znaleźli jeden przypadek mongolskiego dziecka, które trafiło do Chin. Na dodatek nie było to dziecko porwane, lecz adoptowane legalnie. Dotarli do tego dziecka i stwierdzili, że mieszka ono w dobrych warunkach i cieszy się zdrowiem. Opublikowano dementi, łącznie ze zdjęciem tego jedynego dziecka. Nic nie pomogło, mimo tego panika trwała i co jakiś czas wybucha.
     - A co z plotką polityczną?
     - Najświeższa jest rozpowszechniana już od pół roku, odkąd został zabity niejaki Zoryg, kandydat partii socjaldemokratycznej na premiera. Mówi się, że był czysty, etyczny, zdolny. Nie podlegał żadnym koteriom i byłby dla tego kraju wybawieniem. Więc plotka mówi, że stanowił on zagrożenie dla osób obecnie rządzących, które nasłały na niego morderców. To bardzo typowe, że wokół takiej śmierci narasta wiele opowieści. Im dłużej trwa śledztwo, tym więcej ludzie dopisują do faktów. Zatem ciągle pojawiają się wiadomości, że już ujęto morderców. Nawet dokładnie wiadomo, że jest to kobieta i mężczyzna. Pojawiają się oni w różnych punktach kraju. W czterech regionach słyszałem historię, że "to u nas właśnie ich złapali". Że była taka para, że przyjechali, zamieszkali w hotelu, byli bardzo bogaci i rozrzutni, na wszystko sobie pozwalali, a jednak nasza policja ich złapała i już siedzą, tylko nie wiadomo, gdzie siedzą. Dalsza część tej plotki głosi, że faktycznie zostali złapani, ale natychmiast ich zgładzono, bo mogliby ujawnić swoich mocodawców.
     Kolejna plotka mówi o ministrze gospodarki, który sprzedał Rosjanom hutę miedzi za 200 tys. dolarów, a sam schował do kieszeni milion. Plotka wzięła się stąd, że ministra zmieniono, więc ludzie zaczęli doszukiwać się przyczyn. Tymczasem naprawdę nie doszło do żadnej sprzedaży, podpisano tylko list intencyjny i nie było transakcji. Nie pomogły żadne sprostowania. Czyli widzimy tu podobną atmosferę, co w Polsce. Też plotka jest podsycana przez strach przed wyprzedażą majątku obcym. U nas ci obcy to na ogół zachodnie koncerny. W Mongolii zaś Rosjanie. W 1991 roku byli oni zresztą bohaterami licznych plotek. Podobnie jak u nas. Pamiętamy początek lat 90., kiedy to przed wyjściem wojsk rosyjskich z Polski bez przerwy pojawiały się informacje, że żołnierze rosyjscy a to kogoś zgwałcili, a to spowodowali wypadek, rozkradają majątek czy wylewają zużyty olej na pola. Takie same historie krążyły wówczas w Mongolii. Teraz, po ośmiu latach, ten strach przed Rosjanami wyrażający się w plotce minął. Negatywnymi bohaterami plotki pozostali Chińczycy.
     - Czy jakąś polską plotkę odnalazł Pan podczas swojej wyprawy w postaci niezmienionej?
     - Tak. Pamiętamy wszyscy z połowy lat 90. opowieści o AIDS, szczególnie tę o szaleńcu chorym na AIDS, który celowo zarażał ludzi. Podczas swoich poprzednich pobytów w Rosji i Mongolii namiętnie pytałem o ten wątek. W czasie kiedy u nas panika była w szczytowej fazie, tam nikt w ogóle nie słyszał o takich historiach. Teraz zajeżdżam i oto całe społeczeństwo boi się AIDS. Najpopularniejsza historia jest o tym, że pół roku temu do Ułan Bator przyjechało dwóch Kameruńczyków. Zajmowali się handlem fałszywymi dolarami i nabrali sporo ludzi. Tacy fałszerze rzeczywiście istnieli i zostali złapani. Kiedy siedzieli w więzieniu, jeden z dziennikarzy napisał tak: "Nie tylko przywieźli nam fałszywe dolary, ale może również AIDS." Okazało się, że jeden z przestępców rzeczywiście jest zarażony.
     To dało początek lawinie plotek. No, bo przecież jak mieli dolary, to mogli sobie pozwolić na kobiety. Tam obecnie kwitnie prostytucja. No, więc jedna plotka mówiła, że tylko stała partnerka tego Kameruńczyka jest chora. Według innej, tych partnerek było już kilkanaście i wszystkie są zarażone. Ludzie wpadli w panikę. Do Ułan Bator przyjeżdża mnóstwo pasterzy, którzy mają pieniądze. Pierwsza rzecz, jaką robi taki młody pasterz, to idzie do miejscowego parku, gdzie stoją prostytutki. Tak więc ludzie zaczęli opowiadać, że chore są nie tylko te prostytutki, ale także iluś tam tych pasterzy. I jedna z gazet dokonała symulacji, obliczeń, ile osób mogło zostać dotkniętych chorobą. I wtedy przed oczami stanęły mi identyczne obliczenia dokonane w czasie podobnej paniki w Polsce przez jedną ze śląskich gazet. Dziennikarz obliczał, że jak prostytutka zaraża dziennie 10 swoich klientów, to ci z kolei zarażają swoje partnerki. Wychodziły jakieś astronomiczne liczby.
     Ta panika trwa dalej i nic nie pomagają oficjalne informacje, że dotychczas w Mongolii odnotowano tylko jeden przypadek AIDS, u homoseksualisty, który zaraził się w Moskwie na studiach. Ludzie mówią: tak, ale ten był uczciwy, przyjechał, przyznał się i cicho sobie umarł, a nie tak, jak ci obcy, którzy tu nas celowo pozarażali. Można zatem powiedzieć, że plotka idzie przez świat pewnymi falami. Ten wątek, który pojawił się u nas 9 lat temu, dotarł teraz do głębokiej Azji, zaś na przykład w USA funkcjonował jako opowieść o szalonym pracowniku Burger Kinga, który dodawał zarażone wirusem HIV nasienie do sosu, powodując chorobę tysięcy ludzi. Ta historia spowodowała, że w pewnym momencie na Florydzie opustoszały bary Burger Kinga.
     - Czy na całym świecie ci sami ludzie wierzą w plotki?
     - Nie ma reguły. Wierzący w plotki stanowią przekrój całego społeczeństwa. Mam przyjaciela, profesora fizyki, od lat podrzuca mi zasłyszane przez siebie plotki. Traktuje je z przymrużeniem oka. Poza jedną. Wierzy, że UFO istnieje i jego obecność została wielokrotnie potwierdzona. W tej jednej sprawie nie pozwoli w sobie zasiać żadnych wątpliwości. Bez względu na wykształcenie wszyscy mamy swoje lęki i wszyscy jesteśmy ofiarami mitologii, chociaż oczywiście traktujemy plotki wybiórczo. Mam obecnie spisanych prawie dwa tysiące plotek. Ludzie nie wierzą we wszystkie, ale każdy coś tam wybiera. Można więc powiedzieć, że każdy ma swoją plotkę, w którą wierzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski