LEKKOATLETYKA. W finale będą emocje - mówi ANITA WŁODARCZYK
- Szybko poszło. Jeden rzut, awans do finału i najlepszy wynik w eliminacjach.
- Zrobiłam wszystko tak, jak sobie zakładałam. Nastawiłam się na pierwszy rzut. Pilnowałam, żeby się nie podpalić. Chciałam spokojnie wejść do koła i obszernie zakręcić. No i wyszło. 75,68 to dobry wynik. Nigdy nie zaczynałam konkursu ani eliminacji z takiego pułapu. Słowem, jest dobrze.
- Można powiedzieć tak: Pani to się umie zakręcić w dniu urodzin.
- [śmiech] Pierwszy prezent sobie zrobiłam, ale o ten ważniejszy muszę postarać się w piątek. Oby spełniły się życzenia, które odbierałam od samego rana.
- Prezydent już dzwonił, czy zrobi to dopiero w piątek?
- [śmiech] Oby miał okazję.
- Idąc na stadion myślała Pani o tym, że nie licząc Tomasza Majewskiego, polscy lekkoatleci ponoszą tu klęskę za klęską?
- W ogóle. W wiosce spotkałam za to trenera Tomka, pana Henryka Olszewskiego. Składałam mu gratulacje, a on powiedział mi, że mam zarazić się chorobą Tomka. Mam nadzieję, że już się zaraziłam, a dobre eliminacje są pierwszym objawem choroby. Mam nadzieję, że jej apogeum nastąpi w piątek wieczorem.
- Jest południe, eliminacje, a stadion pełen ludzi. To robi wrażenie?
- Cudowne jest to, że tylu ludzi chce oglądać lekką atletykę, natomiast sam stadion nie wydał mi się wcale taki wielki, nie przytłoczył mnie, a to dobrze. Byłam tu już w poniedziałek sprawdzić co i jak, i wyszłam zadowolona. Doświadczenie mam już spore i jestem, o dziwo, bardzo spokojna.
- Skoro stadion nie sprawia wrażenia dużego, to rekord świata też wydaje się bliżej?
- O tym nie myślę, choć ta dzisiejsza próba pokazała, że mam jeszcze naprawdę duże rezerwy. W zasadzie to w ogóle nie poczułam tego rzutu, a młot poleciał dość daleko. Ale w finale będą emocje, bo rywalki też są mocne.
- Sporo lekkoatletów narzeka na pogodę, a Pani?
- A ja jestem zachwycona. W Polsce trudno było wytrzymać przez upały, a tutaj jest dużo chłodniej. Ten klimat mi bardzo odpowiada.
- W finale będzie Pani rzucać w rękawicy Kamili Skolimowskiej?
- Tak, a także w jej butach. Już w eliminacjach je ubrałam. Dostałam je od taty Kamili podczas pierwszego memoriału jej imienia w Warszawie. Razem z rękawicą i młotem. Przez trzy lata leżały w szafie i czekały właśnie na ten moment, na igrzyska. Są biało-złote. W ten sposób chciałabym, żeby Kamila była ze mną. W eliminacjach była i mam nadzieję, że w finale też będzie.
- Adam Małysz miał swoją bułkę z bananem, Pani przed startami zajada się jajkami. W stołówce w wiosce olimpijskiej ich nie zabraknie?
- Nie, jest ich pod dostatkiem. Rano przed eliminacjami zjadłam dwa i jeszcze dorzuciłam fasolkę po bretońsku.
- Angielskie śniadania służą?
- Nie narzekam. Jak widać, po fasolce rezultaty są dobre [śmiech].
- Dzięki za dobry tytuł.
- Mogłam się domyślić, że jak to powiem, to od razu zostanie to wybite dużymi literami [śmiech].
- W wiosce jest coraz więcej medalistów i podobno coraz więcej głośnych imprez. Można się wyspać?
- Mieszkam na jedenastym piętrze, więc w zasadzie nie słyszę, co dzieje się na zewnątrz. Ale ogólnie atmosfera jest bardzo fajna.
- W najbliższy piątek zapowiada się za to głośna impreza na jedenastym piętrze polskiego domu...
- Pewnie jakaś będzie, tylko zobaczymy, w jakich wszyscy będą humorach. Oby dobrych.
PRZEMYSŁAW FRANCZAK, Londyn
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?