Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po lekturze jego kryminałów strach spać w ciemnym pokoju

Rozmawia Małgorzata Matuszewska
Krajewski: Matematyka w mojej książce jest w wersji lekkostrawnej
Krajewski: Matematyka w mojej książce jest w wersji lekkostrawnej FOT. ADAM GOLEC
Stara się nie czytać książek swoich kolegów po fachu. Filmów grozy też unika. – Pewne dominanty zakotwiczają się bardzo łatwo w moim umyśle i mogę nieświadomie naśladować kogoś innego – mówi Marek Krajewski. W księgarniach jego najmłodsze dziecko – „Władca liczb”. ­

– Książka nas zaskoczy?

– Coraz trudniej mi zaskakiwać moich czytelników, bo piszę jedną powieść rocznie. Trzeba być geniuszem, żeby raz na dwanaście miesięcy napisać książkę zawierającą element zaskoczenia. To bardzo trudne zadanie dla geniusza, a ja geniuszem nie jestem. Natomiast mam nadzieję, że kilka rzeczy zdziwi czytelników.

Na przykład nigdy jeszcze mój bohater nie był tak leciwy. Edward Popielski w powieści „Władca liczb” ma 70 lat. Pracuje jako prywatny detektyw, prowadzi trudne śledztwo, walczy z bagażem lat, i to na tyle skutecznie, że czasami o nim zapomina. I rzeczywiście udaje mu się opanować wszelkie negatywne skutki pode­szłego wieku.

– Gdzie toczy się akcja?

– We Wrocławiu, w roku 1956.

– To był trudny rok.

– W związku z tym miałem pewien problem: jaką funkcję przypisać Popielskiemu? Mówiąc krótko: w jakiej roli mógłby wystąpić, by prowadzić śledztwo? Nie chciałem obsadzać go w roli milicjanta ani funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa. W związku z tym: kim mógł­by być, żeby prowadzić śledztwo? Oto jest pytanie.

Pomógł mi na nie odpowiedzieć mój kolega: poradził, żebym uczynił z niego pomocnika procesowego w kancelarii adwokackiej. I tak właśnie jest: Popielski zbiera materiały dla adwokata, de facto wykonując zadania prywatnego detektywa. A przy tym zdobywa nielegalnie informacje o ludziach zaangażowanych w procesy, które prowadzi jego pryncypał, i szantażuje ich.

– Wciąż lubi Pan Raymonda Chandlera, jak przed laty?

– Chandler jest moim wielkim wzorem, jasnym punktem. Nic się nie zmieniło. Wiem, że nigdy nie doścignę mistrza, jestem zbyt słaby, a więc może być dla mnie jedynie punktem orientacyjnym dla moich bohaterów.

– Co to znaczy?

– Chcę im nadać cechy Philipa Marlowe’a, co i tak udaje mi się zaledwie w niewielkim stopniu, i to z trudem.

– Marlowe był Amerykaninem…

– Nie wierzę w stereotypy mówiące o takich czy innych cechach danych narodów.

– Od debiutu „Śmierć w Breslau” upłynęło 15 lat, a Pan jest coraz bardziej skromny. Dlaczego?

– Może nie coraz bardziej, bo zawsze starałem się być człowiekiem skromnym, ale po prostu wiem, jakim podlegam ograniczeniom: nie potrafię wymyślić fabuły na miarę wielkiego pisarza, źle wychodzą mi sceny erotyczne. Godzę się z tym.

– „Śmierć w Breslau” będzie ekranizowana. Kiedy rozpoczynają się zdjęcia?

– W styczniu przyszłego roku. Pierwszy odcinek wyreżyseruje Agnieszka Holland, to wspaniała informacja. Artystka roztoczy opiekę merytoryczną i artystyczną nad pozostałymi odcinkami.

– Będzie Pan autorem scenariuszy?

– Nie. Mam jedynie dżentelmeńską umowę z producentami: nie zrobią niczego, co by się drastycznie sprzeniewierzało stworzonemu przeze mnie wizerunkowi mojego bohatera. Mamy te same idee, te same pomysły.

– Zna Pan obsadę?

– Chciałbym znać, ale nic nie wiem na ten temat. Kiedyś na mojej stronie facebookowej zabawiłem się w detektywa i przeanalizowawszy przesłanki, doszedłem do wniosku, że dobrym aktorem byłby Kevin Spacey.

Gra w serialu „House of Cards”, który będzie reżyserować Agnieszka Holland, a poza tym jest związany z Polską, wystąpił w reklamach polskich firm. To miało zabawne reperkusje, bo dziennikarze czytają moją stronę i zamieścili w internecie informację: „Krajewski mówi, że Kevin Spacey będzie grał główną rolę”.

– Zdziwił się?

– Tak, bo go o to zapytano.

– We „Władcy liczb” wykorzystuje Pan matematykę?
– Jest matematyka, ale wszystkich tych państwa z alergią na cyfry, na liczby, na wzory uspokajam: jest w wersji lekkostrawnej. Otóż we Wrocławiu Anno Domini 1956 giną ludzie, którzy znaleźli się w pewnym charakterystycznym miejscu, odznaczającym się takimi współrzędnymi geograficznymi, że – jeśliby ułożyć je koło siebie – utworzą ciekawy matematyczny ciąg. To wszystko. Proste, łatwe i wszystko jasne.

– Słynie Pan jako autor tak przerażających opowieści, że po ich przeczytaniu człowiek boi się ciemności. Tak będzie i tym razem?

– Piszę kryminały, które w pewnym sensie mogą się zmieścić w tym samym klasyfikacyjnym worku co powieści grozy, horrory. Skoro passusy przerażają panią, to dla mnie wielki komplement. Mam nadzieję, że kolejna powieść też przerazi.

– Ogląda Pan kryminały czy raczej ucieka Pan od nich?

– Nie oglądam i nie czytam kryminałów, żeby się nie inspirować. Czasem robię wyjątek dla powieści znajomych, jak choćby Mariusza Czubaja, Marcina Wrońskiego czy Zygmunta Miłoszewskiego. Tych autorów czytam, bo to moi przyjaciele. Lubię patrzeć na ich twórczą drogę, cieszę się, że tworzymy grupę autorów kryminałów.

Po książki innych pisarzy zajmujących się tym gatunkiem nie sięgam, żeby nie sugerować się zagadkami kryminalnymi, dominantami. To jest trudne zadanie: co roku pisać oryginalną, nową książkę. I tak pojawią się recenzje krytykujące powtarzalność mojej twórczości.

– Niektórzy nazywają to powtarzalnością, inni stylem.

– Tak. Ale w zeszłym roku pewien recenzent wyliczył dokładnie, co się powtarza, i stwierdził, że nie chce tego więcej czytać, z czego się cieszę. Jeśli człowiek pisze co roku książkę, zaczyna odczuwać symptomy choroby zwanej deficytem pomysłów.

– Jakie jest lekarstwo?

– Nie powinno się czytać innych kryminałów ani ich oglądać, bo pewne dominanty bardzo łatwo zakotwiczą się w moim umyśle, więc mogę nieświadomie naśladować kogoś innego. A stąd jest już bardzo krótka droga do straszliwego zjawiska, jakim jest plagiat.

– Nie ma Pan ochoty odpocząć od kryminałów?

– Odpocznę na emeryturze. Mam lat 48, do sześćdziesiątki będę pisał kryminały, a potem powieści historyczne.

– Dziejące się w czasach antycznych?

–Trochę tak. Nie wiem jeszcze, o czym konkretnie będę pisał, ale nie zamierzam uprawiać tego gatunku, który uprawiam teraz. Chcę jednak zawsze pisać literaturę z wartką, interesującą akcją, z punktami kulminacyjnymi. Literaturę narracyjną, wciągającą, niekoniecznie jednak w kryminalnym kostiumie.

Myślę przede wszystkim o trzech powieściach. Powieść pierwsza powinna dziać się w Cesarstwie Rzymskim, druga rozgrywałaby się w roku 1610, kiedy my, Polacy, postawiliśmy naszą triumfalną stopę na Kremlu. Jest jeszcze jedna powieść, która mnie interesuje i mogłaby być poniekąd historyczna. Działaby się w latach 90., a więc całkiem niedawno. Chciałbym ją osadzić w środowisku uniwersyteckim, bardzo dobrze mi przecież znanym.

– Nie obawia się Pan reakcji kolegów uniwersyteckich?

– Nie. To przecież nie będzie paszkwil, ale powieść z kluczem. Kilka takich, niestety, po­wstało, a ich intencją było odegranie się na kimś. Ale dziś już nikt o nich nie pamięta. A ja nikomu nie chcę dokuczyć, na nikim nie chcę się odgrywać. Chcę wykorzystać moje 15 lat pracy na Uniwersytecie Wrocławskim, to był bardzo ważny rozdział w moim życiu.

Chciałbym przedstawić środowisko akademickie ciepło, z sympatią oraz z pewną ironią. Ale to plany na po sześćdziesiątce. Do sześćdziesiątki będę autorem kryminałów.

***

Przyjaźni się z dr. Jerzym Kaweckim, patomorfologiem, z którym konsultuje elementy medycyny sądowej.
– To bardzo pogodny człowiek ­– mówi Marek Krajewski. ­ – I dobrotliwy. Przyjaźnimy się, nasza przyjaźń ma też charakter zawodowy. Właśnie wysłałem do wydawnictwa nową książkę, którą wspólnie napisaliśmy. Tytuł brzmi: „Umarli mają głos”, książka należy do gatunku zwanego literaturą faktu, inaczej non-fiction. To 12 przerażających historii, opowiedzianych z punktu widzenia medyka sądowego, który to przeżył i we wszystkich 12 historiach odegrał niezwykle ważną rolę. Jego ekspertyza stanowiła przełom: czy to na etapie śledztwa, czy postępowania sądowego. Jerzy opowiedział mi te sprawy, napisaliśmy wspólnie książkę. Ukaże się w marcu przyszłego roku. Zrobię woltę w mojej twórczości: rezygnuję z beletrystyki i wchodzę w literaturę faktu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski