Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po obniżce cen zapłacimy więcej niż przed rokiem

ZBIGNIEW BARTUŚ
Fot. Ingimage
Fot. Ingimage
Mimo głośno reklamowanej przez spółkę Polskie Górnictwo Naftowe i Gazownictwo oraz ministra skarbu "bezprecedensowej obniżki cen gazu" od 1 stycznia, przeciętna polska rodzina i tak zapłaci za błękitne paliwo więcej niż przed rokiem. Powodem, obok polityki Gazpromu, jest dyktat wspieranego przez kolejne rządy krajowego monopolisty.

Fot. Ingimage

KONTROWERSJE. Za średnią pensję można dziś u nas kupić dwa razy mniej gazu niż 10 lat temu. Nośniki energii drożały w całej Europie, ale Polska pobiła tu wszelkie rekordy. Oto cena monopolu.

Na początku listopada ubiegłego roku PGNiG triumfalnie ogłosiło, że po wielu miesiącach rozmów udało mu się wynegocjować sporą obniżkę cen gazu od Gazpromu. Jak dużą? Monopolista zasłonił się tajemnicą handlową, ale minister skarbu Mikołaj Budzanowski mówił w Sejmie, że "uzyskana została obniżka z poziomu 575 dolarów do ok. 450 dolarów za tysiąc metrów sześciennych", czyli - jak łatwo wyliczyć - o prawie 22 procent. To nie jedyna korzyść PGNiG. Jak dodał minister, "strona rosyjska zgodziła się na zwrot nadpłaconego rachunku za ostatnie 12 miesięcy", co oznacza oszczędność rzędu 3 mld zł.

"Koza nostra" - przeczytaj komentarz autora >>

W pierwszych trzech kwartałach 2012 roku, mimo wysokich przychodów, spółka ponosiła straty na handlu gazem i cały jej zysk netto za ten okres wyniósł marne 49 mln zł (wobec 1,5 mld zł rok wcześniej). Działo się tak, bo PGNiG płaciło Gazpromowi za gaz najwięcej w całej Unii Europejskiej - zachodni odbiorcy, w tym Niemcy, wymogli na Rosjanach potężne obniżki wiele miesięcy wcześniej. Teraz jednak sytuacja polskiej spółki diametralnie się zmieniła. Wspomniane przez ministra Budzanowskiego 3 mld zł ekstra mogą poprawić jej wynik do tego stopnia, że będzie on dużo lepszy niż w roku 2011, a nawet rekordowym 2010.

Dzięki rosyjskim obniżkom mieszkańcy bogatego Zachodu od wielu miesięcy płacą za gaz nawet 15 proc. mniej niż wcześniej. A co zyska przeciętny Kowalski? W grudniu PGNiG z fanfarami ogłosiło, że prezes Urzędu Regulacji Energetyki zatwierdził nowe taryfy i od 1 stycznia wszyscy zapłacimy niższe rachunki. Średnio "o 10 procent". Firma pochwaliła się, że "po raz pierwszy w historii zostaną obniżone zarówno ceny gazu, jak i stawki abonamentowe", co sprawi, że "polscy konsumenci będą mieli jedne z najniższych cen gazu w Unii Europejskiej". Lepiej mają tylko Bułgarzy i Rumuni.

A jak to wygląda w szczegółach? Po pierwsze - choć Rosjanie obniżyli PGNiG ceny za cały rok wstecz, to żaden Kowalski nie może, oczywiście, liczyć na podobny gest ze strony monopolisty. Szarzy obywatele i odbiorcy przemysłowi płacili przez 9 miesięcy drożej niż Niemcy i nikt im tego nie zwróci. Po drugie - obecne taryfy to tak naprawdę... powrót do stanu sprzed 1 kwietnia 2012. Właśnie wtedy monopolista podniósł ceny dla gospodarstw domowych o ok. 10 proc. Chciał je ponownie podnieść (i to o drugie tyle!) we wrześniu, ale URE się nie zgodził. Po trzecie - w nowych taryfach obniżono o parę groszy opłaty abonamentowe, ale za to wzrosły "opłaty sieciowe stałe". Np. dla rodzin grzejących domy gazem - z 35 do 41,40 zł netto miesięcznie. Rodzina taka zapłaci więc za gaz więcej niż przed rokiem, o połowę więcej niż pięć lat temu i dwa razy więcej niż przed dekadą.

Ceny żadnego towaru i usługi nie wzrosły tak bardzo. Jednocześnie w niemal żadnej innej dużej firmie pensje nie rosły tak szybko, jak w PGNiG. Tylko u innych monopolistów.

Słona cena monopoli

Od naszego przystąpienia do Unii Europejskiej siła nabywcza przeciętnego Polaka wzrosła o jedną trzecią. Jednak gazu możemy kupić za średnią pensję dwa razy mniej. Prądu i wody - o połowę mniej. Śmieci kosztują nas relatywnie trzy razy więcej. Tak jest wszędzie tam, gdzie królują monopoliści.

W 2004 roku za przeciętną pensję (1700 zł netto) można było nabyć 900 bochenków chleba, 600 kilo cukru, 280 kilo kurczaków i ponad 1,9 tys. kubików gazu. Dzisiaj średnia pensja (2,6 tys. netto) starcza na 1200 bochenków, 800 kg cukru, 350 kg kurczaków - i tylko tysiąc metrów sześciennych gazu. Relatywnie podrożał także prąd: w chwili wejścia do UE średnia pensja wystarczała na 5,7 tys. KWh, dziś - na 3,8 tys. Co ciekawe, po ostatnich spadkach cen benzyny możemy jej dziś kupić trochę więcej niż w 2004 roku. Zawdzięczamy to nie tyle tańszej ropie, co umocnieniu się złotówki do dolara i niskiemu popytowi (skutek spowolnienia).

Realnie taniały w Polsce w ostatnich latach: żywność, ubrania, meble, RTV i AGD. Rosły natomiast koszty utrzymania, zwłaszcza mediów. Ponadprzeciętny wzrost ich cen widać doskonale w statystykach GUS. Dostawcy zwykli wskazywać na "obiektywne trendy światowe", zwłaszcza rosnące ceny surowców energetycznych. Trudno tym jednak tłumaczyć drastyczny wzrost cen wody, wywozu śmieci czy rodzimego węgla. Tu powodem wzrostów jest ewidentnie wykorzystywanie pozycji dominującej.

Jedynie na rynku paliw płynnych i gazu, zależnym od importu, można mówić o bezpośrednim przełożeniu trendów globalnych na ceny w Polsce. Działało to jednak dotychczas u nas praktycznie w jednym kierunku: gdy ceny światowe rosły, wszystkie koszty tego wzrostu ponosili konsumenci, kiedy światowe ceny spadały na łeb na szyję - musieliśmy się zadowalać, w najlepszym razie, groszowymi obniżkami.

Tak było w przypadku gazu, który od chwili naszego wejścia do UE drożał po kilkanaście procent rocznie - zawsze z tego samego powodu: "szalejących cen światowych". Od chwili wybuchu globalnego kryzysu ów - zdawało się wieczny - wzrostowy trend na świecie kilka razy się jednak załamywał. Wpływ na to miała również wzmożona eksploatacja łupków w USA - cena gazu jest tam już sześć razy niższa od tej, jaką PGNiG płaci - po obniżce! - Gazpromowi.

Jak owe załamania cen na rynku światowym przełożyły się na koszty zakupu paliwa przez szarego Kowalskiego? Nijak. Wiosną 2009 roku, przy pikujących cenach światowych, PGNiG wprowadziło niewielką obniżkę cen samego gazu - podnosząc jednocześnie opłaty za jego dostawę. Rok później spotkały nas same podwyżki, 2011 powitaliśmy z obniżkami o... 1-2 proc. (zachodni klienci - o nawet 15 proc.): tak PGNiG dało nam odczuć 158 mln zł, jakie w jednym tylko roku zaoszczędziło dzięki nowej umowie z Gazpromem. A już półtora miesiąca później zwróciło się do URE o kolejną podwyżkę cen... Gaz drożał jesienią 2011 i wiosną 2012. Gdyby nie sprzeciw URE, kilka miesięcy temu mielibyśmy kolejną podwyżkę.
 

W sektorze "wytwarzanie i zaopatrzenie w energię elektryczną, gaz, c.w.u. i c.o." średnia pensja odleciała dawno ponad 5 tys. zł i jest o połowę wyższa od średniej krajowej. W kryzysie monopoliści bezkarnie przerzucają koszty na konsumentów, w lepszych czasach - zgarniają cały zysk. Konsument nie ma z tego nic. Zmienić to może tylko konkurencja. Tak stało się w minionym roku na rynku energii elektrycznej dla firm, który został w 2008 roku uwolniony: ku uciesze odbiorców ceny spadły o kilkanaście procent.

Przeciętny Kowalski tego nie odczuł. Ceny dla niego wciąż reguluje URE.

Zbigniew Bartuś

[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski