Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po PiS-ie?

Redakcja
Gdy partia rządząca przegrywa wybory, w jej szeregach zazwyczaj dochodzi do sporów o ocenę przyczyn porażki i wnioski, jakie należałoby z niej wyciągnąć. W przypadku spektakularnych klęsk sprawa jest na ogół prosta i znalezienie kozłów ofiarnych nie nastręcza wielu problemów. Gorzej, gdy rezultat wyborczy nie jest tak jednoznaczny. Wówczas wewnętrzne rozgrywki są znacznie bardziej skomplikowane, a ich rezultat trudny do przewidzenia.

Powyborcze rozliczenia

W takiej sytuacji znalazło się obecnie PiS. Z jednej strony, porażka wyborcza, gdy jeszcze parę tygodni przed wyborami sukces wydawał się na wyciągnięcie ręki, z pewnością obniża morale w partyjnych szeregach, zwłaszcza gdy dość łatwo wykazać, które wydarzenia w czasie kampanii mogły przyczynić się do odwrócenia losów rywalizacji. Zasadne są więc przede wszystkim wątpliwości, czy przedwyborcza strategia - skupienie się na walce z korupcją - nie okazała się zbyt jednostronna, a mobilizująca szeroki front przeciwników PiS, którzy zagłosowali na PO nie dla jej programu, a z pragnienia odsunięcia od władzy Jarosława Kaczyńskiego i jego partii. Nie bez znaczenia jest również czynnik psychologiczny; przegrana akurat z Platformą okazała się dla PiS nader ciężka do strawienia, podobnie jak PO dwa lata wcześniej nie poradziła sobie mentalnie ze świadomością porażki w rywalizacji właśnie z PiS. To rodzi frustracje. Naturalną koleją rzeczy jest w tej sytuacji wewnątrzpartyjna dyskusja i rozliczenia.
Z drugiej strony, wynik wyborczy PiS nie jest jednoznaczny. Skoro w 2007 r. na Prawo i Sprawiedliwość głosowało więcej Polaków niż dwa lata temu, nie można mówić o spektakularnym spadku poparcia. Biorąc pod uwagę zmasowany atak opozycji na PiS, wsparty przez niektóre wpływowe media, porażka przy takim wyniku nabiera innego wymiaru. Wciąż - z punktu widzenia liderów, członków i sympatyków partii - może być bolesnym przeżyciem, ale nie powinna była wywołać trzęsienia ziemi i buntu na pokładzie.
Scenariusz dla PiS na pierwsze tygodnie po wyborach wydawał się oczywisty. Należało na zewnątrz manifestować jedność partii, a porządki wewnętrzne przeprowadzić z umiarem i w ciszy. Stało się zupełnie inaczej. Już pierwsze wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego w czasie wieczoru wyborczego wskazywały, że większy nacisk może zostać położony na mobilizację dotychczasowego - skądinąd dużego - elektoratu niż na pozyskiwanie nowego lub ograniczanie negatywnego. Gdy Donald Tusk wygłaszał okrągłe zdania o miłości i zaufaniu, Jarosław Kaczyński zupełnie niepotrzebnie - analizując rzecz pod kątem efektywności politycznej - opowiadał o szerokim froncie antypisowskim, którego istotnym ogniwem miałoby być pismo "Fakty i Mity". Jeśli negatywny elektorat PiS potrzebował symbolicznego zwieńczenia swej antypisowskiej pasji, otrzymał je być może właśnie wówczas. To był jednak dopiero wstęp do wydarzeń, które utrudniają PiS ruszenie w pościg za Platformą już od pierwszych tygodni po wyborach.

Pierwsza pisowska wojna domowa

Z wielką mocą wybuchła bowiem awantura o postulaty Ludwika Dorna, Kazimierza Michała Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego, podnoszących potrzebę bardziej kolegialnego podejmowania decyzji w partii, ograniczenia wpływów polityków odpowiedzialnych za błędy w kampanii i większego otwarcia na środowiska gotowe wesprzeć PiS, jeśli zostanie wobec nich sformułowana poważna oferta współpracy. W gruncie rzeczy nie były one rewolucyjne i powtarzały uwagi zgłaszane od pewnego czasu, choćby przez sympatyzujących z PiS publicystów. Z pewnością nie stanowiły one odstępstwa od głównej linii partii czy przejawu godnej potępienia nielojalności. Mimo to stały się pretekstem do poważnej rozgrywki wewnętrznej, której skutki są na razie trudne do ocenienia. Oczywiście, naiwnością byłoby sądzić, że konflikt wybuchł tylko dlatego, że PiS przegrał wybory, a wcześniej wewnątrz partii panowała sielanka. Prawo i Sprawiedliwość, podobnie jak każda partia polityczna, boryka się z tym, co w polityce nieuchronne - z wewnętrzną rywalizacją o wpływy. Bardzo często rozgrywa się ona w kuluarach, ale wcześniej czy później opinia publiczna dowiaduje się o niej, nie tylko dzięki dociekliwości dziennikarzy, ale także wskutek świadomych przecieków uczestników tej rywalizacji. Jej skutki widać zwłaszcza na listach wyborczych i w nominacjach na ważne stanowiska w partii i wszędzie tam, gdzie trafiają desygnowani przez nią ludzie. Do niedawna wojny domowe trawiły przede wszystkim PO; wystarczy wspomnieć kulisy odejścia z Platformy kolejnych jej liderów: Macieja Płażyńskiego, Zyty Gilowskiej i Jana Rokity. PiS długo sprawiał na zewnątrz wrażenie stronnictwa bardzo zwartego i karnego, choć żadną tajemnicą nie była np. rywalizacja krakowskich liderów: Zbigniewa Ziobry i Zbigniewa Wassermanna. Mimo wszystko obecny konflikt zaskakuje rozmiarami i małą roztropnością polityczną niektórych jego aktorów.
Można jednak spojrzeć na niepokoje wewnątrz PiS także z innej strony. Być może konflikt był nieuchronny, a skoro tak, to lepiej, że doszło do niego teraz, gdy i tak Platforma zyskała wielką premię zaufania na początku swych rządów. Znacznie gorzej - z perspektywy PiS - byłoby, gdyby wewnętrzne tarcia objawiły się tuż przed kolejnymi wyborami. Zresztą, nie można wykluczyć i takiego scenariusza, skoro finał obecnego konfliktu trudno dziś przewidzieć. Jeśli zachowane zostanie status quo, a więc problemy będą jedynie odsunięte w czasie, a nie rozwiązane, wówczas spór może wybuchnąć z nową siłą za kilkanaście miesięcy, gdy trzeba będzie ustalać listy kandydatów i strategię przed wyborami do europarlamentu. Dla przyszłości partii, która powinna wystrzegać się kolejnej przegranej z Platformą w krótkim okresie, byłoby to bardzo niebezpieczne.
Pozostaje pytanie, czy konflikt w PiS odzwierciedla problemy niemożliwe do rozwiązania inaczej niż przez odejście części dotychczasowych liderów lub ich kapitulację i rezygnację ze wszystkich istotnych postulatów. Gdyby tak miało być, przyszłość partii nie rysowałaby się w różowych barwach. Bądź co bądź nie chodzi tylko o osoby trzech liderów, ale także o środowiska z nimi sympatyzujące, które stanowiły ważne wsparcie dla Prawa i Sprawiedliwości, gdy szło do władzy w 2005 roku. Oczywiście, można sobie wyobrazić PiS bez Ludwika Dorna, Kazimierza Michała Ujazdowskiego i Pawła Zalewskiego oraz ich współpracowników, ale nie jest wykluczone, że ich odejście uruchomi proces, w którego efekcie Prawo i Sprawiedliwość stanie się partią kadrową, wewnętrznie zwartą, ale niezdolną do mobilizowania wyborców ponad poziom z 2007 r. Innymi słowy, pod znakiem zapytania może stanąć powrót do władzy po następnych wyborach, jak i szanse kandydata PiS na zdobycie prezydentury w 2010 r.
Można też oczywiście rozważać scenariusz, w którym liczne potencjalne błędy Platformy Obywatelskiej ułatwią Prawu i Sprawiedliwości zadanie i wewnętrzne niesnaski okażą się nie tak znowu dotkliwym balastem. Na razie jednak, z punktu widzenia PiS lepiej nie liczyć na wpadki rywala, ale unikać własnych.
JACEK KLOCZKOWSKI\
\
Autor jest doktorem politologii, członkiem zarządu Ośrodka Myśli Politycznej w Krakowie, twórcą książki "Wolność i porządek. Myśl polityczna Pawła Popiela".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski