Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po urodzeniu dziecka wróciła na tor. Tak mocna nie była nigdy wcześniej.

Redakcja
Występ w Soczi będzie dla Katarzyny Bachledy-Curuś czwartym startem na igrzyskach olimpijskich FOT. ANNA KACZMARZ
Występ w Soczi będzie dla Katarzyny Bachledy-Curuś czwartym startem na igrzyskach olimpijskich FOT. ANNA KACZMARZ
To jedna z naszych największych medalowych nadziei na igrzyska w Soczi. Łyżwiarka szybka Katarzyna Bachleda-Curuś walczyć ma o podium indywidualnie, a także z koleżankami w drużynie. Jak mówi zawodniczka Porońca Poronin, urlop macierzyński pozwolił jej inaczej spojrzeć na sport i zwiększyć szanse w rywalizacji z najlepszymi na świecie. Odpoczęły mięśnie i głowa

Występ w Soczi będzie dla Katarzyny Bachledy-Curuś czwartym startem na igrzyskach olimpijskich FOT. ANNA KACZMARZ

ŁYŻWIARSTWO SZYBKIE. Katarzyna Bachleda-Curuś opowiada nam, jak połączyła wychowywanie córki Hani z uprawianiem sportu na najwyższym światowym poziomie. Zbliżające się igrzyska olimpijskie w Soczi mogą być dla niej najlepszymi zawodami w karierze.

Bachleda-Curuś, która 1 stycznia skończyła 34 lata, życiowy sukces osiągnęła na początku 2010 r. Wówczas z Luizą Złotkowską i Katarzyną Woźniak (rezerwową była Natalia Czerwonka) wywalczyły w rywalizacji drużyn brązowy medal na igrzyskach w Vancouver. W następnym sezonie nie oglądaliśmy już Podhalanki na torach. Postanowiła przerwać karierę, w marcu 2011 r. urodziła córkę Hannę. Czy po tym, jak osiągnęła w łyżwiarstwie już wiele i zdecydowała się poświęcić bardziej rodzinie, rozważała rezygnację z wyczynowego uprawiania sportu?

- Gdzieś tam w głowie taka możliwość się przewijała - przyznaje Katarzyna Bachleda-Curuś. - W niedalekiej perspektywie były jednak igrzyska w Soczi. Doszliśmy z mężem Jakubem do wniosku, że postaram się wrócić do łyżwiarstwa.

Na torze znów pojawiła się pod koniec 2011 r., po półtorarocznej przerwie. Teraz ponownie jest w ścisłej światowej czołówce, co więcej, w tym sezonie ma najlepsze rezultaty w karierze. Po raz pierwszy stanęła indywidualnie na podium Pucharu Świata, zajmując w Berlinie 2. miejsce na 1500 m. Polska drużyna, z nią w składzie, w światowym rankingu jest druga. Nic dziwnego, że do Soczi nasza ekipa pojedzie z dużymi nadziejami.

- Sezon rozpoczął się bardzo dobrze, mam nadzieję, że skończy się jeszcze lepiej - mówi Podhalanka. - Myślę, że gdyby nie ta przerwa, to już nie jeździłabym wyczynowo na łyżwach. Zmęczenie, fizyczne i psychiczne, było ogromne, do tego miałam poważną kontuzję biodra, które trzeba było operować. Podczas tych kilkunastu miesięcy kompletnie się "zresetowałam". Po odpoczynku mój organizm zaczął ponownie reagować na bodźce treningowe. Wcześniej było tak, że pewnych rzeczy nie dało się już poprawić. Po przerwie technika i "głowa" zostały, a mięśnie odpoczęły. Gdy ktoś pyta, czy teraz dużo lepiej mi się trenuje, to odpowiadam, że inaczej. Przewartościowałam pewne sprawy. Nie jest tak, że są łyżwy, łyżwy, łyżwy, a poza tym nie ma świata. Liczy się życie prywatne, dziecko i rodzina, a dopiero po tym myślę o łyżwach.

Nauczyła się przegrywać

Na brak zajęć podczas kilkunastu miesięcy pobytu w domu - jak podkreśla, pierwszego tak długiego w ciągu wyczynowej kariery - nie mogła narzekać. Akurat dobiegała końca budowa domu w Zakopanem, była więc okazja, aby więcej czasu poświęcić na urządzenie wnętrz. A po urodzeniu córki można było spokojniej zająć się dzieckiem.

Wkrótce jednak zatęskniła za łyżwami. Powrót nie był łatwy, bo odbudowanie formy sportowej trzeba było pogodzić z zajmowaniem się domem i córką. To także dlatego pierwszy sezon po powrocie, 2011/12, był "przejściowy". Po długiej przerwie i późno rozpoczętych przygotowaniach (pod koniec lata) nie należało się spodziewać wielkich osiągnięć. W trakcie sezonu zrezygnowała nawet z międzynarodowych występów. Plan współpracy z trenerem Krzysztofem Niedźwiedzkim (obecnie trenerem kadry kobiet) był tak ułożony, by powoli wdrażać się do jazdy. Docelową imprezą były igrzyska za dwa lata.
- Pierwszej zimy chodziło o to, by nabrać chęci do jazdy - mówi. - To była raczej zabawa w trenowanie, raz dziennie zajęcia na lodzie. Na zasadzie - nic na siłę, zobaczymy, co z tego wyjdzie. A i tak wyniki były niezłe, zdobyłam medale na mistrzostwach Polski. Bez intensywnego treningu byłam blisko dziewczyn z reprezentacji. Wyniki na świecie też nie były zbyt odległe. A rok później na mistrzostwach świata byłam szósta na 3000 m i dziewiąta na 1500 m, w drużynie wywalczyłyśmy srebro. Ten "spokojny" powrót był dobrym posunięciem.

Jak przyznaje, najtrudniejsze było odzyskanie ogólnej kondycji fizycznej sprzed przerwy. Trzeba też było zmierzyć się z własną psychiką. Po wielu latach bezdyskusyjnej dominacji na krajowych torach, Bachleda-Curuś musiała uznać wyższość innych zawodniczek.

- Stawałam na starcie, wiedząc, że nie jestem jakoś superprzygotowana. Musiałam się nauczyć, jak przegrywać z koleżankami z reprezentacji, z którymi wcześniej nigdy nie przegrywałam. To też było cenne doświadczenie - przyznaje.

Mąż i ojciec roku

Aby wskoczyć na nowo do światowej czołówki, trzeba było później jeszcze mocniej trenować. Do tego doszły wyjazdy na zagraniczne zgrupowania, bo w Polsce nie ma krytych torów lodowych (na takich odbywają się najważniejsze na świecie zawody). W przedolimpijskim sezonie 2012/13 Bachleda-Curuś wróciła do pełnego wyczynu. Zmieniła jednak system swoich przygotowań. Więcej trenuje bliżej domu, w Zakopanem, a także w Arłamowie. Wyjazdy ograniczyła do minimum, najwyżej 10-12 dni.

- To była nowa sytuacja - dwa treningi dziennie, roczne dziecko w domu, niedosypianie po nocach. Hanka dopiero od roku przesypia całą noc, choć zdarzają się jej pobudki. Na szczęście mam "męża roku" i "ojca roku". Zajmuje się domem, dzieckiem, swoją pracą. Bez niego powrót do sportu nie byłby możliwy. Na pewno nieoceniona była też pomoc rodziców i innych osób - zaznacza.

Łyżwiarstwo traktuje jak swoją pracę, a domowe obowiązki nie przeszkadzały jej w treningach. Wręcz przeciwnie. - Myślę, że mi pomogły, bo stałam się bardziej zorganizowaną osobą. Do tego w domu nie myśli się o zawodach, wynikach czy noga boli czy nie, bo trzeba się zająć czymś innym. Dopiero wieczorem była chwila na jakąś spokojną refleksję związaną ze sportem - mówi. Dodaje: - Gdy wyjeżdżałam na zgrupowanie, to można powiedzieć, że odpoczywałam, bo tam były tylko treningi. Miałam więcej wolnego czasu, momentami nawet za dużo.

Ile można trenować?

Zawodniczka przyznaje, że powrót do wyczynowego sportu nie był łatwy również ze względów emocjonalnych. Wiadomo, że zamiast iść na trening, każdy rodzic wolałby zostać z dzieckiem. - Na początku trudno było się skupić na treningu. Myślami uciekałam do domu. Musiałam nauczyć się nad tym panować. Ja traktuję sport jako swoją pracę, są kobiety, które pracują po 12 godzin dziennie przez pięć dni w tygodniu. One też pewnie nie poświęcają swoim dzieciom tyle czasu, ile by chciały - mówi.
A jak radzić sobie ze stresem, gdy na przykład córka jest przeziębiona, a mama przebywa na drugim końcu świata i czeka ją ważny start? - Mąż mi nie mówi, że córce coś dolega! Wiem jednak, że jest ona w dobrych rękach. Na szczęście Hanka jest takim dzieckiem, które praktycznie nie choruje. Jak byłam w ciąży i pytano mnie, czy wrócę do sportu, to odpowiadałam, że zobaczę, na ile pozwoli mi na to dziecko. Pozwala mi na dużo i myślę, że jest to dla mnie dodatkowym bodźcem - zaznacza panczenistka.

Długiej rozłąki nie da się jednak uniknąć. Ze względu na wyjazd na niedawne zawody Pucharu Świata w Kanadzie i USA, zawodniczki nie było w domu przez miesiąc. Codziennie miała kontakt z mężem i córką, lecz nie da się nie tęsknić. I to obu stronom.

- Teraz jest z tym nawet gorzej. Córka jest starsza, więcej rozumie. Dochodzi do tego, że pyta mnie: Mamo, kiedy ty wrócisz, ile można trenować? Wie, co to są treningi, choć nie zdaje sobie sprawy, że to moja praca. Czasami brałam ją na zajęcia na siłownię, chyba jej się podobało, bo pytała później, kiedy znów pójdziemy dźwigać ciężary (śmiech).

Z rodziną do Soczi

Mała Hania jest też największym kibicem mamy. Cieszą ją medale przywożone do domu - ostatnio ulubioną zabawką stało się trofeum z PŚ Calgary. Z kolei jeden z medali z PŚ w Berlinie, który wykonany był z czekolady, zjadła. Co ciekawe, mimo tej pasji mamy, na ślizgawkę jakoś jej nie ciągnie. - Ostatnio była pierwszy raz na łyżwach i na nartach. Stwierdziła, że narty bardziej się jej podobają - śmieje się pani Katarzyna.

Córka rozpoznaje mamę na ekranie podczas transmisji i gorąco dopinguje. W lutym w Soczi będzie miała okazję na żywo podziwiać ją na torze. W Rosji, w najważniejszym występie w sezonie, na miejscu panczenistkę wspierać będą też mąż i mama zawodniczki.

Po formie, jaką zaprezentowała w tym sezonie, łyżwiarka Porońca ma prawo liczyć, że igrzyska - to będzie czwarty występ na tej prestiżowej imprezie - będą jej najlepszymi w karierze. - Jeśli zdrowie dopisze, to myślę, że te igrzyska będę miło wspominać - mówi enigmatycznie. Jak to rozumieć? - Na przykład igrzyska z Vancouver miło wspominam - uśmiecha się brązowa medalistka olimpijska.

Artur Bogacki

artur.bogacki@dziennik.krakow.pl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski