Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Po wyrokach dobrze śpię

Redakcja
Maciej Czajka, prezes Sądu Rejonowego w Miechowie Fot. Magdalena Uchto
Maciej Czajka, prezes Sądu Rejonowego w Miechowie Fot. Magdalena Uchto
- Przez osiem lat był Pan sędzią w Sądzie Rejonowym w Wieliczce. Od września kieruje Pan sądem w Miechowie. Widzi Pan różnicę w sposobie pracy, mentalności osób przychodzących na rozprawy?

Maciej Czajka, prezes Sądu Rejonowego w Miechowie Fot. Magdalena Uchto

ROZMOWA KONTROLOWANA. Z MACIEJEM CZAJKĄ, prezesem Sądu Rejonowego w Miechowie

- Mam jedno zasadnicze odczucie: tutaj osoby zdyscyplinowanie stawiają się na rozprawy. Pracuję tu dopiero od kilku miesięcy, ale już zauważam, że nieobecność w sali sądowej jest bardzo rzadkim zjawiskiem. Ludzie przychodzą nawet wtedy, gdy ich obecność nie jest obowiązkowa. Dyscyplina jest na pewno o wiele większa niż na przykład w Wieliczce. Nie będąc tu jeszcze sędzią, usłyszałem od koleżanki: "W Miechowie wszyscy przychodzą do sądu". I rzeczywiście tak jest, a to ułatwia mi pracę.

- Jak Pan myśli - z czego ta dyscyplina wynika?

- Trudno powiedzieć. Może stąd, że Wieliczka jest bardziej zróżnicowana. Oprócz terenów rolniczych są także miejskie, z dużą ilością napływowej ludności. A to są zupełnie inne sprawy niż nieporozumienia sąsiedzkie czy nietrzeźwi kierowcy. Nie oznacza to oczywiście, że w rejonie miechowskim nie ma innego rodzaju przestępczości. Ale w puli wszystkich spraw te przysłowiowe trzy palce z "Samych swoich" czy sprawy dotyczące pijanych kierowców są najbardziej widoczne. Myślę, że obowiązkowość osób przychodzących do sądu ma też podłoże w uwarunkowaniach historycznych poszczególnych rejonów.

- Obawia się Pan likwidacji sądów rejonowych? Ten temat co pewien czas powraca.

- Pojawiły się projekty, że ministerstwo zamierza nie tyle likwidować sądy, co przekształcać je w wydziały zamiejscowe innych jednostek. Likwidacja sądów rejonowych, w moim odczuciu, nie byłaby z punktu widzenia lokalnej społeczności dobrym rozwiązaniem. I nie mówię tak dlatego, że jestem akurat prezesem takiego sądu. Sądy są swego rodzaju ośrodkiem kulturotwórczym. Kiedyś usłyszałem trafny argument, że istnienie tego typu instytucji na danym terenie daje poczucie, że funkcja państwa, dotycząca bezpieczeństwa i sprawiedliwości, jest w tym miejscu realizowana. Gdybym mieszkał w mieście, w którym nie ma szpitala, to bardziej bym się obawiał o swoje zdrowie. Tak więc ludzie mogą się obawiać, czy w sytuacji zagrożenia będą bezpieczni - mimo iż sądy fizycznie nie łapią przestępców. Takie myślenie oczywiście nie jest racjonalne, ale przecież ludzie myślą przede wszystkim pod wpływem emocji. Poza tym w mniejszym sądzie prawdopodobieństwo, że dana osoba trafi na tego samego sędziego, jest większe. To jest trochę tak jak na Dzikim Zachodzie, gdzie się mówi: "Będziesz miał pecha, bo trafisz na tego samego szeryfa". Tu też jest mniejsza anonimowość. I kolejny argument przemawiający za pozostawieniem sądów: mniejszymi jednostkami łatwiej można zarządzać. I jest to w końcu kwestia prestiżu miasta.

- Czy trudno jest w sali rozpraw opanować emocje?

- Profesjonalizm wymaga, by nie okazywać emocji. Nie jest to łatwe, ale ważne jest, by opanować określone mechanizmy zachowania. Niewielu sędziów zawsze to potrafi. Wiele zależy od predyspozycji danej osoby.

- Ale przyzna Pan, że czasami trudno powstrzymać na przykład uśmiech czy oburzenie?
- Sędzia nie powinien się tak zachowywać. Przez cały czas musi pamiętać, że ciąży na nim wydanie sprawiedliwego wyroku, choć rzeczywiście na sali rozpraw zdarzają się i dramaty, i chwile komiczne.

- Po wydaniu wyroku śpi Pan spokojnie, czy wraca Pan do tego, co zdarzyło się w sali rozpraw?

- Po wydaniu wyroków dobrze śpię. I to jest dla mnie najlepszy test na to, czy według siebie, według swojej wiedzy, wydałem wyrok sprawiedliwy. I później nie analizuję już - czy wyrok był słuszny, czy nie. Zdarzają się sytuacje, że czasami jakaś sprawa jest w moich myślach, ale wydanie ostatecznego wyroku zamienia etap pytania "Co robić?" na stwierdzenie: "Taka decyzja została podjęta". Czasami do sądu przychodzą uczniowie. Wprowadzam ich do sali rozpraw, pozwalam założyć togę i łańcuch. I mówię wtedy, że jak ubiera się ten łańcuch, to fizycznie czuje się spoczywający na barkach ciężar wydania sprawiedliwego wyroku.

- Ogląda Pan program "Sędzia Anna Maria Wesołowska"?

- Trudno choć raz było go nie zobaczyć. I nasunął mi się taki wniosek - w tego typu programach pokazywany jest nie tyle aspekt sądowy, co problematyka społeczna. Ale tak naprawdę nie oglądam takich programów, mam na co dzień wystarczająco dużo prawdziwych historii na sali rozpraw.

- Pan nie ogląda, ale ma Pan świadomość, że wśród ludzi cieszy się on sporym powodzeniem?

- Tak. Zdarza się nawet, że pewne zachowania przenoszą do sali sądu. Zawsze programy czy filmy, w których pokazuje się ludzkie dramaty, sceny sądowe, bardziej przykuwają uwagę. Przy tym są one przyjmowane jako wierne odbicie rzeczywistości, co jest przecież nieprawdą i to, że w prawdziwej sali rozpraw jest inaczej, ludzi czasami zaskakuje.

- Szczerze: cieszył się Pan z nominacji na prezesa miechowskiego sądu?

- Tak. Poprzedni prezes jest moim serdecznym kolegą i dużo rozmawialiśmy o tym miejscu, warunkach pracy. Tym bardziej, że akurat tu mamy do czynienia z długą tradycją sądowniczą, a dzięki mojemu poprzednikowi budynek jest jednym z piękniejszych obiektów sądowych w Polsce. Z przyjemnością przyjeżdżam tu do pracy. Tym bardziej, że zostałem bardzo miło przyjęty przez zespół. Moją rolą jest trzymanie ręki na pulsie, by tradycja sądownicza w Miechowie nie została nagle zakończona - akurat za mojej kadencji.

- Mówił Pan, że po pracy nie wraca Pan do tego, co się wydarzyło w sądzie. To czym prezes miechowskiego sądu zajmuje się w wolnych chwilach?

- Nad wydanymi wyrokami się nie zastanawiam, ale rozwiązania spraw, które prowadzę, przychodzą do głowy w najmniej oczekiwanych momentach. Jednak gdy nie muszę pracować, to gram w piłkę ze znajomymi - jestem fanem futbolu. Lubię też dobrze zjeść, ale również gotować. Jestem otwarty na nowe doświadczenia kulinarne.

- Jaką kuchnię Pan preferuje?

- Śródziemnomorską. Ale uwielbiam też sushi. Zresztą razem z żoną i dziećmi. Każdy z nas ma swoje ulubione zestawy.
- A jakie dania przygotuje Pan na wigilię? No, chyba że wszystko ugotuje żona?

- Ponieważ w tym roku wigilię spędzamy u nas domu, w większym gronie rodzinnym, każdy ma przydzielone zadania kulinarne - a moim zadaniem jest aprowizacja - tak więc spędzę czas bardziej w sklepach niż w samej kuchni.

Magdalena Uchto

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski