Pobiednik to lotnisko znacznie bezpieczniejsze

Czytaj także: Samoloty nad Czyżynami mają coraz mniej miejsca. Rośnie ryzyko wypadku
Zapewne nie jest to problemem, jeśli chodzi o procedury, skoro zgodę na organizację pikniku wydaje w każdym roku Urząd Lotnictwa Cywilnego. Ale oprócz procedur i przepisów, jest jeszcze zdrowy rozsądek. A ten podpowiada, że wcześniej czy później może się to skończyć tragedią (doszło do niej już osiem lat temu; skończyło się na dwóch ofiarach).

Dostrzegli to zresztą urzędnicy prezydenta Jacka Majchrowskiego, dzieląc się swoimi obawami z urzędnikami ULC. Na razie skutku to nie przyniosło, ale w staraniach obiecują nie ustawać. I to nie na złość nikomu, ale z myślą o bezpieczeństwie krakowian. Oczywiście, trudno zaprzeczyć argumentom, że piknik świetnie promuje Kraków; że ściąga miłośników lotnictwa nie tylko z całej Polski; że osoby, przychodzące w ten szczególny czerwcowy weekend do muzeum, dostaną sporą dawkę wiedzy o historii lotnictwa, którą uraczy ich, jak zwykle niezastąpiony, Jan Hoffmann. To wszystko prawda, ale niech nie dzieje się za wszelką cenę.

Bo amerykańska baza w niemieckim Ramstein też się promowała, kiedy w 1988 r. doszło tam do jednej z największych katastrof w historii pokazów lotniczych. Po zderzeniu w powietrzu trzech samolotów akrobacyjnych, na ziemi śmierć poniosło 67 osób. O dziesięć więcej zginęło we Lwowie, kiedy w 2002 r. na płytę lotniska runął odrzutowy Suchoj Su-27.

Pobiednik to wcale nie jest zła lokalizacja. Lotnisko jak każde inne - aeroklubowe. A rok to odpowiedni czas, żeby dopiąć szczegóły przeniesienia pikniku. Nikt z tego powodu nie odbierze MLP chluby promocji lotnictwa w Krakowie. A bezpieczniej będzie na pewno.