Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pochodnie praskiej wiosny

Redakcja
19 stycznia minęła 35. rocznica tragicznej śmierci Jana Palacha. Trzy dni wcześniej, 16 stycznia 1969 r., w centrum Pragi oblał się benzyną i podpalił. Miał 21 lat. Zostawił list. Podpisał go "Pochodnia nr 1". Palach jest najbardziej znaną ofiarą praskiej wiosny, ale byli też inni.

MARIUSZ SUROSZ

Nr 1

   16 stycznia 1969 r. Jan Palach przyjechał rannym pociągiem ze swojej rodzinnej miejscowości Vszetaty do Pragi. Od niespełna pół roku był studentem Uniwersytetu Karola. Wcześniej przez dwa lata bez większego przekonania studiował w Wyższej Szkole Ekonomicznej. Jesienią udało mu się wreszcie przenieść na wydział historii.
   W sierpniu 1968 r., dziesięć dni przed inwazją wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację, skończył 20 lat. Jak większość jego rodaków, przeżywał euforię praskiej wiosny. Podzielał złudzenia, że Czechosłowacji uda się rozluźnić komunistyczny gorset i w kraju zapanują swobody demokratyczne. To wszystko runęło. W nocy z 21 na 22 sierpnia prawie 200-tys. armia złożona z Rosjan, Węgrów, Bułgarów, Niemców z NRD i Polaków zajęła kraj. Zaczęła się okupacja. Codziennie przybywało zabitych i rannych.
   Przez tydzień Czesi i Słowacy biernym oporem, demonstracjami i strajkami manifestowali swoją niezgodę na agresję. A potem okazało się, że przywódcy, z którymi wiązano tak wielkie nadzieje, skapitulowali, zastępować ich zaczęli działacze partyjni w pełni ulegli wobec Moskwy. Wróciła cenzura. Społeczeństwo, jeszcze kilka miesięcy wcześniej żyjące nadzieją i gotowe bronić zdobyczy politycznej odwilży, przygasło.
   16 stycznia matka Jana Palacha nie spostrzegła, aby syn zachowywał się inaczej. Pożegnali się jak zwykle, kiedy wyjeżdżał. Jan dotarł do akademika. Zjadł obiad i siadł do pisania listów. Trzy z nich brzmiały identycznie:
   Ze względu na to, że nasze narody znalazły się na skraju beznadziei, zdecydowaliśmy się wyrazić swój protest i przebudzić ludzi tego kraju w ten sposób. Nasza grupa składa się z ochotników, którzy są zdecydowani dla naszej sprawy spalić się. Miałem honor wylosować jedynkę i stanąć jako pierwsza pochodnia.
   Nasze żądania: Natychmiastowe zniesienie cenzury. Zakaz rozpowszechniania "Zprav".
   Jeśli nasze żądania nie zostaną spełnione w ciągu pięciu dni, tzn. do 21 stycznia 1969 r., a naród niedostatecznie nas poprze (tzn. bezterminowym strajkiem), spłoną kolejne pochodnie.
   Pochodnia nr 1
   PS Pamiętajcie o sierpniu. W polityce międzynarodowej powstała przestrzeń dla CSSR, wykorzystajmy to.
   "Zpravy" to gazeta, która pojawiła się po wkroczeniu wojsk okupacyjnych, dyskredytując dokonania i ludzi zaangażowanych w proces reform.
   Jeden list zaadresował do Związku Pisarzy Czechosłowackich, drugi do przewodniczącego organizacji studenckiej, trzeci do przyjaciela. W tym liście dopisał parę słów. Czwarty schował do teczki. Wyszedł z akademika i pojechał do centrum miasta. Po drodze wysłał listy i kupił benzynę. Miejsca, w którym zamierzał umrzeć, nie wybrał przypadkowo. Vaclavske Namesti (plac Wacława) to serce Pragi. Od południowej strony wielki plac zamyka budynek Muzeum Narodowego. W styczniu 1969 r. na jego fasadzie widoczne były jeszcze ślady po kulach. Został ostrzelany przez radzieckie czołgi. Poniżej stoi pomnik św. Wacława, patrona Czech. To na tym placu Czesi świętowali powstanie Czechosłowacji w 1918 r., na nim manifestowali chęć obrony państwa w czasie kryzysu monachijskiego 1938 r. i tutaj odbywały się największe manifestacje praskiej wiosny.
   Pod muzeum Jan Palach zdjął płaszcz, polał się benzyną i podpalił. Świadkowie pamiętają biegnącą postać, którą obejmowały pomarańczowe płomienie. Niedaleko domu towarowego upadł. Ktoś rzucił na niego kożuch, dusząc ogień. Chłopak był przytomny. Pochylającym się nad nim ludziom powtarzał: "List, przeczytajcie list". Kiedy pytali go, gdzie ten list, odpowiadał: "Pod muzeum, w teczce". Wezwana karetka zabrała go do szpitala. Lekarze stwierdzili, że poparzeniu uległo 85 proc. jego ciała. W większości były to poparzenia trzeciego stopnia.
   Wiadomość o czynie Palacha obiegła świat, budząc grozę. Komuniści byli wściekli. Ich propaganda wszak głosiła, że w Czechosłowacji sytuacja się normalizuje. Zawarta w liście Palacha informacja, że istnieje grupa desperatów gotowa na protestacyjne samobójstwa była przesadzona, ale szokowała. W telewizji wystąpił nawet przewodniczący Związku Pisarzy, późniejszy noblista Jaroslav Seifert, który w dramatycznym wystąpieniu apelował do młodych ludzi, aby nie szli w ślady Palacha. Seiferta trudno posądzać o sympatię do komunistów, ale starego pisarza zmroziła wiadomość o tragedii i możliwych kolejnych.
   Przed pogrzebem władze starały się zniechęcić potencjalnych uczestników uroczystości. A jednak milczący kondukt odprowadzający Jana Palacha na olszański cmentarz liczył kilkaset tysięcy ludzi. Grób stał się symbolem zaprzepaszczonych nadziei i miejscem pielgrzymek. Nie mogący tego znieść komuniści w 1973 r. nakazali ekshumację ciała, jego spopielenie i przewiezienie na cmentarz do rodzinnej miejscowości. Z dnia na dzień zniknął nagrobek, a w tym miejscu pochowano nieznaną szerzej kobietę. Pamięć o Palachu miała zniknąć.

Nr 2 i 3

   Znaleźli się jednak następcy. 25 lutego 1969 r. 19-letni Jan Zajic poszedł w ślady Jana Palacha. Był uczniem szkoły średniej w niewielkim Szumperku. Młody i radykalny. Po sierpniu nie krył swojego rozżalenia. Kiedy dowiedział się o czynie Jana Palacha, pojechał do Pragi i pod pomnikiem św. Wacława dołączył do głodówki studentów, która trwała do dnia pogrzebu. Nie dawano mu wiary, kiedy w szkole mówił, że będzie kolejną pochodnią.
   Pod koniec lutego wraz z trzema kolegami pojechał do stolicy. W teczce miał kilka listów i odezwę do obywateli Czechosłowacji. W sklepie kupił łatwopalne substancje. W pobliskiej toalecie natarł ubranie pastą czyszczącą do parkietu. Poszedł do bramy kamienicy przy placu Wacława. Tam polał się benzyną i podpalił, zamierzał wybiec na ulicę, ale po kilku krokach przewrócił się i już nie wstał. Zmarł na miejscu. Jan Zajic chciał, aby jego pogrzeb odbył się w Pradze. Nie zgodziła się na to Służba Bezpieczeństwa. Sprawę starano się wyciszyć. Ale pomimo to na pogrzeb w Vitkovie przyszły tysiące ludzi.
   Młodzi, rozżaleni? Gorące głowy? Nie tylko. Pochodnią nr 3 stał się dojrzały 40-latek Evżen Plocek z Jihlavy. Od 14 lat członek Komunistycznej Partii Czechosłowacji. Plocek zaangażował się w proces reform. Cieszył się powszechnym szacunkiem w fabryce, w której pracował, i mieście. Został wybrany delegatem na XIV Zjazd Komunistycznej Partii Czechosłowacji. A zatem był w Pradze, kiedy radzieccy komandosi uwięzili i wywieźli do Moskwy całe kierownictwo partyjne z Aleksandrem Dubczekiem na czele. Przez kolejne miesiące od wewnątrz, bo wciąż był w partii, mógł obserwować, jak odchodzi się od ideałów, które były mu bliskie.
   W Wielki Piątek, 4 kwietnia, po pracy pojechał na plac pod komitet powiatowy partii w Jihlavie. Na placu huśtawki i karuzele. Lunapark. Trwała beztroska zabawa. Plocek rzucił w tłum dwie napisane przez siebie kartki. Na pierwszej cytat Antonia Gramsciego "Prawda jest rewolucyjna", na drugiej "Jestem za ludzką twarzą - nie zniosę obojętności - Evżen". To drugie hasło nawiązywało do iluzji "socjalizmu z ludzką twarzą", którą głosili reformatorzy z KPCz. Po chwili płonął.
   Ludzie na placu początkowo sądzili, że to kolejna atrakcja zafundowana przez wesołe miasteczko, więc nikt nie spieszył z pomocą. Evżen Plocek dogorywał cztery dni. 9 kwietnia zmarł w miejscowym szpitalu. Jak w przypadku Jana Zajica, tak i w przypadku Evżena Plocka Służba Bezpieczeństwa starała się, aby wiadomość o okolicznościach tragicznej śmierci nie trafiła do opinii publicznej. Skutecznie. Nie udało się natomiast komunistom spowodować, aby pogrzeb był skromny. O Plocka upomnieli się robotnicy jego fabryki i miejscowa społeczność. Ci ludzie nie mieli wątpliwości, że należy mu się uroczysty pogrzeb.

Polska pochodnia

   Ani Jan Palach, ani Jan Zajic, ani Evżen Plocek nie słyszeli nigdy o Polaku Ryszardzie Siwcu. Większość Czechów, ale także i Polaków, do dzisiaj niewiele o nim wie, pomimo że w 2001 r. prezydent Vaclav Havel odznaczył go pośmiertnie najwyższym czeskim odznaczeniem, Orderem Tomasza G. Masaryka. 8 września 1968 r. Ryszard Siwiec, 59-letni były żołnierz Armii Krajowej, podpalił się w trakcie centralnych dożynek na stadionie X-lecia w Warszawie. Operatorowi Polskiej Kroniki Filmowej udało się zarejestrować płonącego człowieka na trybunach, od którego w popłochu odsuwają się inni widzowie. Nie słychać jego głosu, a krzyczał wówczas, że protestuje przeciwko zbrojnej interwencji w Czechosłowacji. Zmarł po czterech dniach, 12 września.
   Polscy towarzysze nie pozwolili, aby jego czyn został nagłośniony. Zatem wiadomość o śmierci Ryszarda Siwca nie wykroczyła poza grono bezpośrednich świadków. Być może, gdyby Jan Palach wiedział, że wcześniej w sąsiednim kraju, którego żołnierze nieśli "internacjonalistyczną pomoc" Czechom i Słowakom, znalazł się człowiek, który poświecił życie, aby dać świadectwo swoim przekonaniom, nie podpisałby pożegnalnego listu "Pochodnia nr 1", ale "Pochodnia nr 2".
   Przez 20 lat prawda o tragicznych wydarzeniach w Pradze i Warszawie była przez komunistów ukrywana. Jakież musiało być zdziwienie czechosłowackich komunistów, kiedy na początku 1989 r. przez kilka dni na plac Wacława przychodzili młodzi ludzie, którzy w 1969 r. mieli kilka lat lub jeszcze nie było ich na świecie, aby uczestniczyć w nielegalnych obchodach "Tygodnia Palacha". Była to jednoznaczna manifestacja, że nie godzą się na życie w jałowości komunizmu i że Palach jest dla nich wzorem. Służba Bezpieczeństwa raportowała władzom swoje zaskoczenie liczbą demonstrantów. Na nic zatem zdało się ukrywanie prawdy.
   Po upadku komunizmu Palach, Zajic, Plocek i Siwiec doczekali się tablic upamiętniających. Znaleźli się jednak i tacy, którzy podawali w wątpliwość sens ich czynu. Z perspektywy kraju demokratycznego łatwo pokusić się o stwierdzenie, że przecież istniały inne formy manifestowania niezgody niż tak ostateczna, jak odebranie sobie życia. Inaczej jednak myśleli Palach, Zajic, Plocek i Siwiec, którym chodziło o wstrząśnięcie sumieniami. Umierający Evżen Plocek powiedział wprost: "Ja nie miałem innej możliwości zaprotestowania".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski