Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podoba mi się w Krakowie mimo smogu

Rozmawiał Paweł Gzyl
Vladimirska będzie promować swą płytę 24 marca w Alchemii
Vladimirska będzie promować swą płytę 24 marca w Alchemii Fot. HeFi Wiśniowski
Rozmowa ze Scotią Victorią Gilroy, wokalistką i akordeonistką krakowskiej grupy Vladimrska o jej najnowszej płycie - „Paper Birds”.

- Smog nie wystraszył Cię z Krakowa?

- Smog jest tutaj od zawsze. Kiedy przyjechałam do Krakowa ponad dziesięć lat temu, pytałam znajomych stąd, co to jest ten dziwny dym. Już pierwszego dnia zauważyłam, że powietrze ma tu nieco dziwny zapach. A wszyscy się pytali: „Co? Gdzie?” Wydaje mi się, że często takie sprawy łatwiej jest zauważyć wtedy, kiedy pojawia się jakieś spojrzenie z zewnątrz. Kiedy Unia Europejska ogłosiła, że Kraków przoduje w europejskich rankingach zanieczyszczeń powietrza, o smogu zaczęło się dużo mówić.

- Naszkodzi Ci na gardło takie powietrze?

- Ja mam punkowe podejście do śpiewania. Dlatego to dla mnie nie problem. Po prostu śpiewam tak, jak mówię. Moją ulubioną wokalistką jest Nico z The Velvet Underground, albo inne piosenkarki z lat 60., choćby z Francji. Wiele z nich śpiewało w naturalny sposób. Ja też nigdy nie chodziłam na lekcje śpiewu. Myślę, że w Polsce brakuje takiego podejścia. Wszystkie wokalistki muszą być tutaj seksowne i śpiewać bardzo melodramatycznie.

- Nie myślałaś, żeby wrócić do Kanady?

- Sporo przeżyłam w Krakowie i zapuściłam już tu korzenie. W sumie myślałam o tym, aby wrócić do Vancouver, ale ostatecznie postanowiłam zostać tutaj. Bo podoba mi się w Krakowie mimo smogu. Vancouver jest strasznie nudnym miastem. Przyroda jest piękna i powietrze czyste, ale nic się tam nie dzieje.

- Kraków jest ciekawszy pod względem muzycznym?

- Na pewno tutaj bardziej poważnie traktuje się muzyków. Moja siostra, która mieszka w Vancouver, ma swój zespół, ale tam media w ogóle się nie interesują alternatywną sceną. A w Krakowie - proszę bardzo: właśnie robimy wywiad do „Dziennika Polskiego”. Radio Kraków i „Trójka” puszczają nasze piosenki. Tu media są więc bardziej otwarte na to, co nie jest mainstreamowe. Może dlatego, że Polacy są ciekawi tego, co inne. Nie tylko w muzyce, ale też w literaturze. Wiem to, bo tłumaczę polskich pisarzy na angielski.

- Po wydaniu sześć lat temu debiutanckiej płyty graliście sporo koncertów w kraju i za granicą. To były ważne doświadczenia?

- Jasne. Pojechaliśmy w kilka dużych tras po Niemczech i Słowacji, graliśmy w klubach i na festiwalach. Było to możliwe dzięki wymianie kulturalnej między Polską a tymi krajami. Dostawaliśmy stamtąd sporo zaproszeń. Kiedy pytałam organizatorów, skąd o nas wiedzą, odpowiadali, że dzięki wyróżnieniu niemieckich krytyków, które przyznano nam za pierwszą płytę „Night Trains”.

- To dlaczego nie nagraliście od razu kolejnego albumu?

- Po zagraniu tych wszystkich koncertów zauważyłam, że wszyscy postrzegają nas jako zespół folkowy. Faktycznie - jest w naszych piosenkach taka nuta, głównie przez to, że grałam na początku dużo na akordeonie, ale folk to generalnie nie moja bajka. Chciałam nową płytą pokazać, jakie piosenki tak naprawdę słyszę w sobie, a żeby to zrobić, musiałam dość znacznie poszerzyć nasze muzyczne horyzonty, co zajęło trochę czasu. Musiałam pozwolić brzmieniu zespołu rozwinąć się w naturalny sposób i znaleźć muzyków, którzy chcieliby pójść ze mną w kierunku, który mnie interesował.

- Faktycznie: nagrania z nowej płyty są bogatsze od tych z debiutu.

- Na pierwszej płycie nawet nie mieliśmy perkusisty. (śmiech) Znaleźliśmy go dopiero po jej nagraniu. Teraz mamy konkretny rytm - a do tego sama zaczęłam grać na klawiszach: fortepianie i Rolandzie. Dołączyli do nas też nowi muzycy - kontrabasistka i kolejny gitarzysta. Słychać również flet i saksofon. Na płycie gra w sumie aż siedem osób.

- Podobno nagrywaliście „Paper Birds” w niecodziennym miejscu.

- W Krakowie mieszka Tomek Kruk, który jest bluesowym muzykiem grupy Gruff, ale też specjalizuje się w nagrywaniu tutejszych zespołów w plenerze. Pewnego razu zaprosił nas do współpracy. Wybraliśmy altanę na Plantach przy Dworcu Głównym. Nagraliśmy tam dwie piosenki - a kiedy postanowiliśmy nagrać materiał na cały album, wymyśliliśmy, żeby zrobić to w Lasku Wolskim.

- Co dały takie nagrania?

- Luz. Czułam się szczęśliwa, śpiewając i grając, bo mogłam patrzeć na ptaki, drzewa i chmury. W kilku nagraniach, kiedy się dobrze wsłuchać, można wychwycić dźwięk szumiącego wiatru. Wszystko szło bez problemu, kilka razy tylko przeszkodzili nam przechodzący ludzie. Raz nawet ktoś postanowił rozpalić obok nas ognisko, więc musieliśmy przerwać. Podobnie było raz czy dwa przez złą pogodę. Trochę to komplikowało pracę, bo samo rozkładanie sprzętu przez Tomka trwało 2-3 godziny.

- Jak będziecie promować nową płytę?

- W tę sobotę, 11 lutego, w klubie Baza przy Floriańskiej, odbędzie się publicznie przesłuchanie „Paper Birds” na starym gramofonie. Będziemy tam też sprzedawać płyty na kompakcie i winylu. Z koncertową premierą „Paper Birds” postanowiliśmy zaczekać na bardziej wiosenne niebo, więc pierwszy koncert zagramy 24 marca w naszej ulubionej Alchemii.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski