MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Podrażnione ambicje

Redakcja
Trener Kazimierz Moskal (z prawej) Fot. Michał Klag
Trener Kazimierz Moskal (z prawej) Fot. Michał Klag
Zapewne bez problemu odnalazł się Pan w nowej rzeczywistości, czyli w roli asystenta trenera Wisły Henryka Kasperczaka?

Trener Kazimierz Moskal (z prawej) Fot. Michał Klag

ROZMOWA. - Chcę pomóc Wiśle, jak tylko mogę - mówi II trener KAZIMIERZ MOSKAL

- Ta praca nie jest dla mnie nowością. Już przez 2,5 roku byłem przy pierwszej drużynie przy wielu trenerach. Cały czas jestem związany z Wisłą i tak jak powiedziałem za pierwszym razem, kiedy otrzymałem propozycję pracy w klubie, nie wyobrażam sobie, abym mógł odmówić. Tak było tym razem. Kiedy otrzymałem propozycje dołączenia do sztabu trenerskiego, to nie wahałem się ani chwili. Chcę pomóc, jak tylko mogę.

- Da się porównać pracę ze wszystkimi szkoleniowcami, z którymi Pan współpracował w przeszłości?

- Pracę zacząłem z trenerem Wernerem Liczką, później byli Jerzy Engel, Tomasz Kulawik, Dan Petrescu, Dragomir Okuka, Adam Nawałka, a na koniec sezonu 2006/2007 sam w kilku spotkaniach prowadziłem zespół. Mogę powiedzieć, że na pewno nie jest zbyt korzystne dla drużyny, jeśli są częste zmiany trenerów. Musi być jakaś stabilizacja. Jeżeli praca trwa dłużej, to jest czas na to, aby zawodnicy poznali koncepcję trenera, którego można także łatwiej rozliczyć za jego dokonania. W takiej sytuacji łatwiej również o sukcesy. Dla mnie było dobre to, że w tak krótkim czasie miałem okazję być przy tylu trenerach. Od każdego coś podpatrzyłem i zachowałem dla siebie. Trudno natomiast porównywać ich warsztaty.

- Największe sukcesy na europejskiej arenie Wisła odnosiła w ostatniej dekadzie za czasów trenera Henryka Kasperczaka. Co zadecydowało o tym, że udało się mu stworzyć drużynę, która eliminowała AC Parma, czy Schalke 04 Gelsenkirchen?

- Trenera Kasperczaka mogłem wtedy poznać z tej drugiej strony, bowiem byłem jeszcze zawodnikiem Wisły. To był dobry okres dla klubu, w którym w drużynie byli dobrzy zawodnicy, wyrównana kadra. Wtedy praca, którą wykonywaliśmy była dla nas czymś nowym. Przechodziliśmy na inny styl gry, ustawienie 4-4-2 w linii i zaczęło to przynosić efekty. Wcześniej graliśmy różnie, a od tego czasu możemy mówić o stylu 4-4-2 w Wiśle. Gra opierała się na skrzydłowych. Mieliśmy w zespole Kamila Kosowskiego, Kalu Uche, był Grzesiu Pater. Siła była głównie w skrzydłach, ale trzeba pamiętać, że byli bardzo dobrzy napastnicy, pomocnicy i była rywalizacja na każdej pozycji. Trzeba było do nowego systemu się przystosować. Robiliśmy to nie tylko na boisku, ale także w szatni. Praktycznie przed każdym treningiem trener Kasperczak pokazywał nam, jak każdy zawodnik powinien być ustawiony w danej sytuacji.

- W 2002 roku, kiedy trener Kasperczak objął Wisłę, nie obroniliście mistrzostwa, zajmując w lidze drugie miejsce. Później zaczęły się sukcesy w kraju i na arenie międzynarodowej. Teraz będzie podobnie?

- Gdybym tak nie uważał, to pewnie byłoby mi trudniej podjąć decyzję o pracy w pierwszym zespole Wisły. W poprzednim sezonie stało się jak się stało, ale trzeba pamiętać, że przed nami jest nowy sezon i potrzeba nam w nim entuzjazmu i wiary w to, że możemy grać lepiej i Wisła może osiągać sukcesy w pucharach. Ja głęboko w to wierzę. Bez tego wszystko traciłoby sens.
- Jest jednak powiedzenie, że nic dwa razy się nie zdarza...

- Musimy pamiętać o tym, że świat cały czas idzie do przodu i to, co było dobre kiedyś, może się okazać niekoniecznie skuteczne teraz. Trzeba więc szukać innych rozwiązań, być przygotowanym na inną grę rywali. Będziemy dążyli do tego, aby obecny zespół prezentował taką grę i osiągał może jeszcze więcej niż drużyna, która wygrywała w europejskich pucharach z Parmą i Schalke. Na razie trwa budowa tego zespołu i dopiero, kiedy zostaną zamknięte wszystkie sprawy związane z transferami i kadrą, okaże się, czy jest na to szansa.

- W tamtym czasie osiągnęliście maksimum, czy można było więcej?

- Więcej mogliśmy osiągnąć przede wszystkim w sezonie, w którym dotarliśmy do 1/8 finału Pucharu UEFA. W rywalizacji z Lazio Rzym nie byliśmy zespołem słabszym. Wydaje mi się, że brakło trochę szczęścia. Do tego doszły okoliczności rewanżowego spotkania z Lazio. Niesprzyjające było przekładanie meczu z powodu stanu boiska.

- Wiele się zmieniło w futbolu od tamtego czasu?

- Zmienił się system gry. Szuka się nowych rozwiązań. Teraz tylko środkowi obrońcy nie włączają się do akcji ofensywnych, choć i oni czasami również to robią. Teraz wszyscy atakują i bronią. Dąży się do tego, aby cały zespół był zdolny do wszelkich zadań i gry w zasadzie na każdej pozycji. Dobiera się również zawodników silnych fizycznie i dobrze przygotowanych technicznie.

- A okres, w którym Pan pracował z pierwszą drużyną w roli asystenta kilku trenerów był czasem straconej szansy dla drużyny?

- Do tej pory mam wielki żal i niedosyt po meczu z Panathinaikosem w Atenach. Uważam, że byliśmy lepszym zespołem i zasłużyliśmy na awans do Ligi Mistrzów. Do dziś nie rozumiem, dlaczego nie została uznana przez sędziego druga bramka dla nas strzelona przez Marka Penksę. Nie potrafię sobie tego wytłumaczyć. Nie widzę żadnego faulu, ani spalonego. Jest to dla mnie dziwne. Awans do Ligi Mistrzów był wtedy tak blisko. Wydawało się, że jest on już przesądzony. Po tym, jak wymknął się z rąk, trudno się dziwić zawodnikom, że coś w nich pękło. To miało duży wpływ na to, co później działo sie w Wiśle.

- Porażka z Panathinaikosem była boleśniejsza od tej ubiegłorocznej z Levadią Tallin?

- Trudne pytanie. Mecz z Levadią nie dawał nam jeszcze bezpośredniego awansu do Ligi Mistrzów. Potknięcie było już na pierwszym stopniu i to też było bardzo bolesne. W Atenach jednak już się czuło, że jesteśmy bardzo blisko. Po meczu z Levadią nie byłem blisko drużyny, nie wiem więc, jakie były odczucia w szatni, ale myślę, że porażka z Panathinaikosem była bardziej bolesna.

- A jak Pan zapamięta 2,5 roku rządów trenera Macieja Skorży?

- Pierwszy sezon był w lidze bardzo udany i była szansa, żeby coś ugrać w pucharach, ale Wisła trafiła w eliminacjach Ligi Mistrzów na Barcelonę. Uważam, że później w dwumeczu z Tottenhamem Hotspur można było skuteczniej powalczyć w Pucharze UEFA, bo w tym okresie londyński zespół nie prezentował się tak, jak obecnie. Mimo wszystko można było chyba osiągnąć lepszy wynik.
- W minionym sezonie Wisła sama zadała sobie bolesny cios. Nie obawia się Pan, że zespół długo może rozpamiętywać samobójczą bramkę Mariusza Jopa w ostatniej sekundzie derbów z Cracovią, która przesądziła o tym, że Wisła straciła lidera i mistrzostwo?

- To było jakieś kuriozum. Trudno to wytłumaczyć. Gdyby mi ktoś powiedział, że to wszystko może się wydarzyć w takich okolicznościach, to uznałbym tego kogoś za niezdrowego na umyśle. To, co się wydarzyło jest trudne do zrozumienia i wytłumaczenia. Każdy chce wygrywać. Zdarzają się porażki i trzeba je przyjąć, bo to jest wkalkulowane w życie sportowca. Trzeba więc zapomnieć o tym, co było i myśleć pozytywnie o przyszłości.

- O dobrą atmosferę w zespole dbał kapitan Arkadiusz Głowacki, ale niedawno odszedł do Trabzonsporu...

- Bardzo tego żałuję. Oczywiście, rozumiem Arka. Jest to dla niego nowe wyzwanie. Szkoda jednak Arka, bo to zawodnik, który bardzo dużo dawał drużynie na boisku, ale też poza nim. Był kapitanem nie z przypadku. Miał coś do powiedzenia nie tylko na boisku, ale również w szatni i poza nią.

- Wisła ma dalej wystarczające atuty, aby odzyskać mistrzostwo?

- Mamy zawodników, którzy są w stanie tego dokonać. Na pewno potrzeba jeszcze nowych zawodników, aby kadra była pełna. Ci, którzy są obecnie mają już swoją markę. Cleber - solidny zawodnik, Marcelo - nie trzeba go chyba reklamować, tak samo jak Radka Sobolewskiego, Juniora Diaza, czy braci Brożków. Potencjał ma Wojciech Łobodziński. Reprezentantami Polski są Rafał Boguski i Patryk Małecki. Na mistrzostwach świata występuje Andraż Kirm. Na pewno potencjał jest, ale jeszcze potrzeba kilku zawodników, aby była szeroka kadra. Poza tym, po poprzednim sezonie na pewno są w drużynie podrażnione ambicje. Jestem tego pewien.

- A ten sezon na pewno przejdzie do historii, bo Wisła zacznie grać na nowym stadionie. Jak wiele może to dać zespołowi?

- Pamiętam jak grałem w Wiśle i zburzono dawne sektory A i B, po których pozostała wyrwa. To był koszmar. Główną atrakcją jest sam mecz, ale otoczka wokół niego robi bardzo wiele. Pamiętam, jak za trenera Kasperczaka postawiono na stadionie jupitery i graliśmy przy nich z Polonią Warszawa. Każdy czekał na ten mecz, jakbyśmy mieli grać w europejskich pucharach. Pamiętam również, jak za trenera Petrescu nie było trybun za bramkami. Trener wtedy cały czas chodził i prosił, żeby za nimi coś postawić, aby zawodnicy mieli poczucie, że gra się na domkniętym ze wszystkich stron stadionie. W zeszłym sezonie gra poza swoim obiektem była olbrzymią stratą. Wielkim plusem będzie więc powrót na stadion przy Reymonta.

Rozmawiał Piotr Tymczak

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski