Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Podzielili się ojcowizną

Redakcja
"Moja ongiś zasobna ojcowizna została tam, gdzie był kraj lat dziecinnych Jeremiego Wiśniowieckiego, Czackich i wielu innych sławnych Polaków, znanych z historii Polski. Co na tamtej ziemi było polskie, zniszczono, a ludzi, tak jak moich rodziców i krewnych, wymordowano i wysiedlono. Toteż przez wieloletnią pracę szukałem po całej obecnej Polsce ojcowizny. I za to, żeście się swoją ojcowizną ze mną podzielili - Bóg wam zapłać." Tymi słowami podziękował były gwardian klasztoru Bernardynów, ojciec Leoncjusz Mieczysław Cyronik, za nadane mu honorowe obywatelstwo gminy Alwernia.

W Alwerni

Uroczystość odbyła się w klasztorze podczas mszy św., na którą przybyły dziesiątki mieszkańców Alwerni i okolic. Przyszło wielu bliskich znajomych, pamiętających ojca Leoncjusza jako zapobiegliwego gospodarza klasztoru i przynależnego do niego sporego gospodarstwa rolnego. Mówiono o nim: gospodarz z klasztoru albo gospodarz w sutannie.
- Miałem dwudziesty drugi rok życia, gdy w roku 1939 przybyliśmy ze Lwowa do klasztoru w Alwerni, jako klerycy na wakacje. Przygotowywaliśmy się intensywnie do dużej matury i dalszych studiów przed kapłaństwem.
Wtedy zapewne młody kleryk Mieczysław Cyronik nie przypuszczał, że kiedyś los skieruje go na wiele lat do maleńkiej Alwerni, do pięknie położonego na wzgórzu klasztoru. A los go nie oszczędzał. Gdy miał trzy lata, bolszewicy w okrutny sposób zamordowali mu rodziców. Mając dziesięć lat, uciekał na koniu do odległego Krzemieńca, a stamtąd pociągiem, bez biletu do Zdołbunowa. Tam znalazł zajęcie jako chłopak do posyłek w gospodarstwie rolnym kolonisty czeskiego pochodzenia. I zapewne zostałby u niego do końca życia, gdyby nie to, że - jak mówi - opatrzność Boża czuwa nad każdym człowiekiem, zwłaszcza nad sierotami. Przypadkowo rozpoznał go wuj August Gładkowski, który przyjechał do rodziny w Zdołbunowie. W lasach biłgorajskich, gdzie wuj był leśniczym, spędził z nim i z babcią najwspanialsze dwa lata w swoim życiu.
Kiedy wujek ożenił się, a wujenka nie chciała mieć w domu "cudzych dzieci", ksiądz proboszcz z Frampola znalazł mu miejsce u o.o. Bernardynów w Radecznicy. Na początku 1939 roku był już po ślubach zakonnych i pragnął ukończyć we Lwowie studia filozoficzne i teologiczne. Niestety, tragedia wrześniowa wszystko przekreśliła. Przepadły gmachy zakonnego studium, biblioteki, niemal wszystko. Przez cztery lata klerycy bernardyńscy korzystali z wiedzy starszych braci. 18 maja 1944 roku otrzymali święcenia kapłańskie.
- Zaczęliśmy się dwoić i troić, by odbudować to, co w duszach i ojczyźnie zniszczyła II wojna światowa. Syzyfowy to był trud, bo radziecki okupant niszczył nadal umiłowany kraj, a przed wszystkim odbierał nam "ziemię, skąd nasz ród".
Pięćdziesiąt lat temu, 4 maja 1949 roku, ojciec Leoncjusz przybył do klasztoru w Alwerni i pozostał w nim jako gwardian do 1960 roku. Jego życiowe doświadczenie spowodowało, że - jak mówi - trzymał się tu z uporem gospodarstwa rolnego. W ciągu dziesięciu lat czterokrotnie zaczynał gospodarowanie od nowa, bo stale przeszkadzano - odbierano ziemię, zakazywano uprawiać, przepędzano zakonników itp.
- To gospodarstwo rolne stwarzało materialne podstawy utrzymania wielu ludzi mniej lub więcej związanych z klasztorem i z Alwernią... Dzięki niemu w krótkim czasie przebudowaliśmy gruntowanie całe wnętrze kościoła i przeprowadziliśmy ogrom prac remontowo-budowlanych w klasztorze.
Ojciec Leoncjusz jako dobry gospodarz szybko zjednał sobie rzemieślników, którzy pomagali przy remontach. Polubili go rolnicy, z którymi wymieniał bydło, konie, jeździł z nimi na jarmarki. Coraz więcej wiernych wracało do klasztornego kościoła.
- Gdy tu przybyłem, to na mszach św. w niedzielę było po kilkanaście osób. Podobnie na rekolekcjach wielkopostnych. Od 1954 roku w każdą niedzielę na pięciu mszach było pełno ludzi w kościele i na placu przykościelnym.
Starsi mieszkańcy pamiętają, że ludzie masowo chodzili do bernardynów, przybywali też pielgrzymi, głównie ze Śląska, a takich tłumów na corocznych odpustach, zwanych Strzelanką, już teraz się nie obserwuje.
Pierwszy Honorowy Obywatel Gminy Alwernia obecnie na stałe mieszka w klasztorze w Piotrkowie Trybunalskim. Ma 81 lat. Spdzone w Alwerni dwanaście lat wspomina bardzo mile. Zachował też pogodę ducha. Przemawiając na uroczystości, żartował, że często profesorowie przyznając komuś tytuł honoris causa żałują tego, kiedy obdarowany zaczyna przemawiać. W Alwerni nikt oczywiście nie żałował, że ten tytuł przypadł ojcowi Leoncjuszowi. Wręcz przeciwnie, wszyscy składali mu serdeczne gratulacje, w tym starosta chrzanowski, władze gminy z burmistrzem i przewodniczącą rady, radni poprzedniej i obecnej kadencji.
(Z.K.)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski