Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy czekają na wyższe płace

Zbigniew Bartuś
Minister pracy Elżbieta Rafalska: Do ludzi trafią rekordowe pieniądze. Minister finansów Paweł Szałamacha: Są środki na program 500 zł
Minister pracy Elżbieta Rafalska: Do ludzi trafią rekordowe pieniądze. Minister finansów Paweł Szałamacha: Są środki na program 500 zł FOT. PIOTR SMOLIŃSKI I WALDEMAR WYLĘGALSKI
Kontrowersje. Co dalej z obietnicami, dzięki którym PiS wygrało wybory? Trybunał Konstytucyjny popiera socjalne pomysły zwycięskiej partii. Tymczasem na stronie resortu pracy ostatni wpis na temat projektu wynagrodzeń pochodzi jeszcze z czasów, gdy rządziła Platforma.

Półtora miliona Polaków pracujących na umowach-zleceniach i ponad milion tzw. samozatrudnionych z niepokojem wypatruje nowego roku. Od stycznia ich wynagrodzenia brutto zostaną „ozusowane” - składki trzeba będzie obowiązkowo płacić od pensji minimalnej, czyli od 1850 zł. Dotychczas w wielu przypadkach oskładkowana była tylko część wypłaty, np. 50 zł.

CZYTAJ RÓWNIEŻ: PiS: zostawimy więcej pieniędzy w kieszeniach zwykłych Polaków, w tym polskich małych i średnich przedsiębiorców

- Dostaniemy przez to mniej na rękę. Pracodawca zapowiada to jasno - mówią nam krakowscy ochroniarze zatrudnieni na zleceniach przez krajowego potentata. Dziś zarabiają 6,50 zł netto, ale po nowym roku ma to być o ok. 15 proc. mniej. W podobnej sytuacji jest 200 tys. ochroniarzy oraz setki tysięcy ludzi pracujących w handlu, usługach, przemyśle.

- Czekamy na realizację obietnic rządu, bo tylko to może powstrzymać narastanie patologii na rynku pracy - mówi Anna Grabowska z Federacji Związków Zawodowych. W poniedziałek, podczas pierwszej Rady Dialogu Społecznego, złożonej z przedstawicieli rządu, central związkowych i pracodawców, premier Beata Szydło zapewniła, iż PiS pracuje nad przepisami mającymi podnieść dochody Polaków. Chodzi nie tylko o sztandarowy projekt 500 zł, ale i minimalną stawkę za godzinę pracy oraz podniesienie kwoty wolnej od podatku.

- PiS ma dla tych reform szerokie poparcie społeczne i bzdurą jest, że ktokolwiek, może poza wielkim biznesem, chciałby je zatrzymać. Problem w tym, że PiS, wbrew socjalnym hasłom, działało dotychczas na rzecz wielkiego biznesu, nie różniąc się od PO. Obawiam się, że i teraz tak będzie - mówi Wojciech Nadgłowski z Ogólnopolskiego Związku Zawodowego Inicjatywa Pracownicza.

Przypomina, że Trybunał Konstytucyjny, przedstawiany przez PiS jako potencjalny „hamulcowy zmian”, opowiedział się jednoznacznie za podniesieniem kwoty wolnej od podatku (uznał brak jej waloryzacji za sprzeczny z konstytucją), a jednocześnie zgodził się z argumentacją OPZZ, że prawo do zrzeszania się w związkach zawodowych muszą mieć także osoby zatrudnione na śmieciówkach.

Wojciech Grzeszek, szef małopolskiej „Solidarności” mówi, że postulaty zgłaszane przez związkowców przed wyborami pozostają aktualne. W kampanii PO i PiS zapowiadały wprowadzenie minimalnej stawki - 12 zł brutto za godzinę pracy od wszystkich umów. Beata Szydło zapewniała, że ma „gotowy projekt ustawy”. - Nie widzieliśmy konkretów - mówi Nadgłowski.

- Jedynie minimalna stawka za godzinę może nas uratować przed jeszcze większą nędzą - mówi krakowski ochroniarz, którego żona też pracuje na śmieciówce. Jego zdaniem, trzeba szybko uchwalić nowy kodeks pracy i objąć nim miliony ludzi, którzy „wypadli z systemu” i nie mają dziś praktycznie żadnych praw (urlop, chorobowe, zasiłek macierzyński, odprawa...).

Na internetowej stronie resortu pracy, w zakładce „Projekty aktów prawnych: wynagrodzenia” ostatni wpis pochodzi z 15 września, czyli z czasów poprzedniego rządu. Dotyczy podniesienia płacy minimalnej: od stycznia będzie ona wynosić 1850 zł i obejmie, jak dotychczas, jedynie etatowców.

Rząd: podwyżki dla Polaków
Przez ostatnich siedem lat wzrost wynagrodzeń w Polsce dramatycznie nie nadążał za wzrostem wydajności. PiS chce przywrócić rownowagę. Uważa, że firmy mają pieniądze, ale nie inwestują i nie dzielą się z pracownikami, bo nie było dotąd odpowiednich bodźców.

Według GUS, tzw. mediana płac w Polsce wynosi tylko 3,3 tys. zł brutto: połowa ludzi zarabia mniej, a połowa więcej. Największa grupa otrzymuje niespełna 2,5 tys. zł, 10 proc. najmniej zarabiających - poniżej 1718 zł, a 10 proc. najlepiej wynagradzanych - ponad 6,9 tys. zł. Zarobki warszawiaków i reszty kraju dzieli przepaść, metropolie uciekają prowincji.

Zlecenia na celowniku

Najgorzej płacą drobni przedsiębiorcy (sami są zazwyczaj biedni), oni też najczęściej zatrudniają ludzi na czarno. Z drugiej strony, korporacje nauczyły się wykorzystywać trudną sytuację na rynku i zmurszały kodeks pracy do cięcia kosztów; stąd wysyp umów zleceń i o dzieło (tzw. śmieciówek) oraz samozatrudnienia.

- Większość zatrudnionych w ten sposób pracuje w miejscu i czasie wyznaczonym przez pracodawcę, wykonując zadania zlecone przez pracodawcę, pod jego nadzorem. Czyli zgodnie z prawem powinni mieć normalną umowę o pracę. A nie mają - oburza się Wojciech Nadgłowski z OZZ Inicjatywa Pracownicza. Jego zdaniem, państwowe instytucje powinny ostro tępić łamanie prawa. Ale nie mają odpowiednich uprawnień. Kodeks pracy, stworzony za PRL, nie przystaje do realiów XXI wieku. Nawet w obecnym stanie prawnym można jednak ograniczyć stosowanie umów śmieciowych.

Ma temu m.in. służyć, uchwalone przez poprzedni parlament, „ozusowanie” umów zleceń. Dotąd pracodawca, płacąc za wykonanie danej pracy np. 2 tys. zł miesięcznie, dzielił zlecenie na kilka umów, z których pierwsza opiewała np. na 50 zł. Zgodnie z prawem, składka ZUS należała się tylko od tej pierwszej. Od stycznia umowy będą się kumulować w skali miesiąca i trzeba będzie zapłacić ZUS od wszystkich. Jeśli kwota z umów przekroczy wynagrodzenie minimalne (1850 zł), trzeba będzie zapłacić od tegoż wynagrodzenia składki.

Ma to zwiększyć wpływy do ZUS i przyszłe emerytury osób zatrudnionych na zleceniach, a docelowo - zniechęcić biznes do stosowania takich umów. Ale raczej nie zniechęci, bo taki pracownik nie jest objęta kodeksem pracy, łatwo go zwolnić, można mu płacić mniej niż wynosi płaca minimalna.

Politycy niemal wszystkich opcji podkreślali podczas kampanii wyborczej, że ozusowaniu zleceń musi towarzyszyć wprowadzenie - wzorem Niemiec i Wielkiej Brytanii - minimalnej stawki wynagrodzenia dla wszystkich rodzajów umów, również zleceń, może nawet umów o dzieło. W przeciwnym razie ludzie będą zarabiać na „śmieciówkach” jeszcze mniej niż dotychczas.

12 złotych za godzinę

PO i PiS zapowiedziały w kampanii wprowadzenie od nowego roku minimalnej stawki godzinowej - 12 zł brutto - od wszystkich umów. Zapewniały, że mają „gotowe projekty ustaw”. Przy okazji PiS chciałoby zlikwidować obniżone stawki dla pracowników wchodzących na rynek pracy - obecnie ludziom takim można płacić 80 proc. pensji minimalnej. Minister pracy Elżbieta Rafalska mówi, że będzie jedna stawka: 12 zł. Z naszych informacji wynika jednak, że w trakcie prac nad ustawą pojawiło się wiele innych wątpliwości.
Pierwotnie minimalna stawka miała objąć wyłącznie umowy zlecenia przewidujące wynagrodzenie za godzinę pracy, a pozostałych nie. Problem w tym, że np. umowa dotycząca zachowania w czystości danego obiektu może nie zawierać stawek godzinowych i pracownicy („zleceniobiorcy”) będą mogli być nadal bezkarnie dyskryminowani. Podobnie będzie z umowami o dzieło, których liczba może wzrosnąć (tu wielką czujność zachowuje ZUS). Rząd główkuje, jak się przed tym zabezpieczyć.

Inspekcja pracy nie ma dziś prawa kontrolować zapisów umów zleceń, ani warunków ich wykonania. Trzeba to zmienić.

W przypadku „500 zł na dziecko” (od czerwca, może kwietnia) PiS jest zdeterminowane, by był to program niezależny od dochodów rodziny; na Zachodzie standardem jest, że polityki prorodzinnej nie miesza się z socjalną. Ale marszałek Senatu Stanisław Karczewski powiedział wyraźnie, że „wszyscy bogaci, którzy sięgną po te pieniądze się skompromitują”. Trudno powiedzieć, jak PiS chciałoby zniechęcać owych „bogatych”.

„Bogaci” nie mają też co liczyć na podniesienie kwoty wolnej od podatku z obecnych 3091 zł do (docelowo) 8 tys. zł. Wicepremier i minister rozwoju Mateusz Morawiecki zapowiedział, że kwota ta będzie podnoszona stopniowo, np. przez trzy lata, i jego zdaniem powinna być degresywna, czyli maleć wraz ze wzrostem dochodów danej osoby. Zarabiający np. 10 tys. zł lub więcej w ogóle nie będą korzystać z kwoty wolnej.

Minister finansów Paweł Szałamacha zapewnia, że w budżecie państwa są pieniądze na program „500 zł”. Środków na podniesienie kwoty wolnej nie potrzeba, bo cała operacja ma się rozpocząć dopiero za rok, a jej skutki odczują najsilniej samorządy (źródłem ich dochodów są wpływy z CIT i PIT). Z kolei ustawa „12 zł za godzinę” uderzy głównie w firmy i ich klientów, którzy będą musieli więcej zapłacić za usługi.

od 7 lat
Wideo

Wyniki II tury wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski