18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Polacy" pod Białowodami

GM
Przezwano ich Polakami i miano to przylgnęło do nich na dobre, nie zatarło się w ludzkiej pamięci pomimo upływu stuleci. Co naprawdę łączyło ich z Polską? Ktoś może powiedzieć, że bardzo niewiele, bo tylko krótki, epizodyczny pobyt w granicach Rzeczpospolitej, dawno temu, gdzieś na przełomie XVII i XVIII wieku.

Święta księga z Wierchniego Ujmonu

Przybyli do Polski w poszukiwaniu wolności, tolerancji religijnej i dla uniknięcia srogich prześladowań. Stanowili społeczność zwartą, scementowaną wspólną wiarą i zwyczajami, niechętną do kontaktów z obcymi i z tych powodów niesłychanie odporną na asymilację. A jednak nawet w ten sposób ograniczony kontakt z naszym krajem okazał się na tyle doniosły, że wyróżnił ich na zawsze wówczas, gdy musieli uciekać z zagarniętej w rozbiorach przez Rosję części Rzeczpospolitej na Ałtaj, gdzie osiedli w położonej na skraju Doliny Ujmońskiej wsi Wierchnij Ujmon.

Pokornego Bóg poprowadzi, a gorliwy sam przygalopuje

Droga do Wierchniego Ujmonu jest niełatwa, ale możliwa do pokonania samochodem o wysokim zawieszeniu. Pięćset kilometrów, licząc od Gornoałtajska, górskiego szlaku wymaga pokonania kilku dość wysokich przełęczy. Podróżnemu, który podejmuje ten trud, wynagradza go widok nadzwyczajny – otwiera się przed nim zielona dolina wciśnięta pomiędzy wzgórza, przeważnie nagie, różnej formy i budowy, włączając góry najwyższe, błyskające na horyzoncie błękitnymi lodowcami.

https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/08/a6/52f761304f2ff.jpg

Po tym moście do Wierchniego Ujmonu przedostać się nie łatwo

W dywanie pastwisk, porośniętych skąpą, lecz niezwykle sycącą trawą, buszują śmigłe susły, a śród łąk fantastycznymi meandrami kluczą potoki, w których pasterze poją wielkie stada koni. Widok podobny powtarza się parokrotnie, jakby unosiła się raz po raz niewidzialna kurtyna, posłuszna widzowi, który domaga się bisów od samej przyrody. Aż wreszcie, po przedostaniu się przez niebezpieczną Gromotuchę – serpentynę nad głęboką przepaścią – wkracza się do Doliny Ujmońskiej, bodajże najpiękniejszego z wysokogórskich stepów Ałtaju. Pejzaż miejscowy zupełnie nie koresponduje z surowością ałtajskiego interieru, najeżonego wiecznie ośnieżonymi szczytami, twardego graniami, których ostrych linii nie potrafi złagodzić spacerujące po nich słońce. Rzecz nie do uwierzenia dla wędrowca, przystającego pośród kołyszących się po mazowiecku złotych łanów czy też odpoczywającego w cieniu przebogato ukwieconego i pełnego ptasich treli zagajnika, że znajduje się u podnóża potężnego masywu Biełuchy, zakutej w wieczny pancerz lodów najwyższej góry Syberii.

https://d-pt.ppstatic.pl/k/r/1/08/a6/52f7613062351.jpg

Spotkanie ze starowiercami na przełęczy pod Wierchnim Ujmonem

Ptaszek by rano zaśpiewał, jakby go kotka nie zjadła

Starowiercy nazywani są także kirżakami (od rzeki Kirżacz w pobliżu Władimira nad Klaźmą; w jej okolicach kiedyś przejściowo zamieszkiwali), staroobrzędowcami lub raskolnikami. Oba ostatnie terminy opisują ten ruch religijny z perspektywy zreformowanej Cerkwi prawosławnej, a ta druga nazwa słusznie kojarzy się z nazwiskiem bohatera powieści Dostojewskiego, bo po rosyjsku raskoł oznacza odszczepieństwo. Faktycznie chodzi o odłam prawosławia, który sprzeciwił się oficjalnemu Kościołowi z powodu nowinek, wprowadzonych w połowie XVII wieku przez metropolitę Nikona. Reforma ta, polegająca na korekcie słownictwa tekstów liturgicznych w duchu greckiej tradycji, a także na wynikających z tego kilku drobnych innowacjach obrzędowych, była faktycznie nieznaczącym zabiegiem kosmetycznym, wystarczyła jednak, aby wzburzyć umysły tej części społeczeństwa rosyjskiego, które, przywiązane do tradycji cerkiewnej, widziała w niej diaboliczny zamach na świętą wiarę.

Ponieważ zmiany zostały zaakceptowane przez cara, protestujący przeciwko nim – a była to wcale niemała część duchowieństwa i wiernych – znaleźli się na straconej pozycji. Ideologiem tradycjonalistów został protopop Awwakum Pietrowicz – jego pamiętniki z zesłania należą do najciekawszych zabytków literatury starorosyjskiej. Okrutnie prześladowani w Rosji nierzadko manifestowali nieustępliwy fanatyzm: płonęli całymi parafiami w swoich cerkwiach, które sami podpalali. Starowiercy w wyniku wewnętrznych konfliktów rozpadli się na odłamy mniej i bardziej ugodowe. Radykalni bezpopowcy rozdrobnili się następnie na dalsze liczne ugrupowania. Najbardziej zachowawcze z nich zostało założone przez mnicha Filipa. Sekta, nazwana od jego imienia filiponami, opuściła granice Rosji, a jej wyznawcy osiedlili się w południowej i centralnej Europie. W Polsce znaleźli schronienie w lasach augustowskich i na Suwalszczyźnie. Jakaś grupa starowierców, najpewniej protoplaści tych, którzy zawędrowali potem na Ałtaj, mieszkała na Polesiu. Około 1830 roku część staroobrzędowców spod Suwałk przeniosła się do Prus, na Mazury. Powodem były represje ze strony władz rosyjskich, gdyż carat praktycznie nigdy nie zaprzestał prześladowań starowierców, nie licząc niewielkich przerw, z których najdłuższa obejmowała dwa dziesięciolecia za panowania ostatniego cara. Przed ostatnią wojną starowiercy w Polsce mieszkali pod Wilnem, w granicach obecnej Polski ich niewielkie zgromadzenia istnieją na Mazurach.

Chata starowierców w Wierchnim Ujmonie

Ślicznotka bez rozumu – jak sakiewka bez pieniędzy

Centrum administracyjnym Doliny Ujmońskiej i o wiele od niej rozleglejszego ajmaku jest siedmiotysięczna wieś Ust’ Koksa. Po jej centrum leniwie przechadzają się krowy: to pospolity widok na Ałtaju. Położona w głuszy osada musi być samowystarczalna – jest tu nawet tielemaster (technik naprawiający telewizory), którego pracownia, mieści się w na pół wrośniętej w ziemi i przekrzywionej niby stary walonek drewnianej chałupce. Jej właściciel zapewnia, że potrafi remontować nawet komputery Pentium III.

Ajmak jest stosunkowo zamożny, głównie dzięki rozwiniętej hodowli marali. To właśnie starowiercy rozwijali na Ałtaju ich hodowlę.

Dzisiaj naród mieszka tu rozmaity; nie brakuje też, jak wszędzie na świecie, idiotów. Za Ust’ Koksą swojski, znany dobrze z wiosennej Polski, widok: wypalone łąki. Pożar traw, wzniecony przez miejscowego fanatyka rolnictwa pierwotnego, nadwerężył i przewrócił drewniane słupy sieci elektrycznej. Trzy wsie przez parę tygodni nie miały prądu.

Z Ust’ Koksy, aby dostać się do Wierchniego Ujmonu, trzeba pokonać Katuń, największą z ałtajskich rzek, po chybotliwym i zawieszonym na słowo honoru wąziutkim moście (za przejazd pobierane jest myto – równowartość 20 centów). We wsi Multa powstaje zwykle dylemat, w którym kierunku skręcić? Ze stojącej prawie na rozdrożu chaty wychodzi Oleg Bałtowski i udziela szczegółowych objaśnień. Zapytany o swoje nazwisko, wzrusza ramionami. To gest dobrze znany z całej Syberii, widziałem go może setki razy. W latach władzy bolszewickiej lepiej było nie interesować się swoją genealogią, zwłaszcza mając „nierosyjskie” personalia. Toteż obywatele Związku Sowieckiego starali się zapomnieć historie własnych rodzin, a nawet imiona i pochodzenie dziadków. Nazwisko Bałtowski jest rozpowszechnione w ajmaku ust’ koksińskim, co w towarzyskiej rozmowie potwierdził mi miejscowy prokurator Oleg Iljasow, zapewniając, że część tej rodziny to jego regularni klienci.

- To pewnie potomkowie zesłańców – przypuszcza Halina Mankowicz, sołtyska położonej w pobliżu Ust’ Koksy wsi Czendek. – Tak jak rodzina mojego męża, wywodząca się od Polaka, którego zesłano na Ałtaj w XIX wieku.

Ani ona, ani poznani przeze mnie Bałtowscy nie poczuwają się do związków z Polską, nic też nie łączy ich z „Polakami” z Wierchniego Ujmonu. Większość Bałtowskich to Ałtajczycy wyznający szamanizm. Po drodze do Wierchniego Ujmonu podwożę kawałek przemoczoną ulewnym deszczem Ałtajkę. Okazuje się, że to matka mojej studentki z uniwersytetu w Gornoałtajsku. Ucieszona ze spotkania, zaprasza mnie do swojej wsi, Garbunowa.

- A co tam u was ciekawego? – pytam.

- Jest sklep spożywczy – odpowiada po chwili zastanowienia. – A, i wiele u nas niezamężnych kobiet. Niech pan koniecznie przyjedzie!

Ja jednak wolę zobaczyć najpierw Wierchnij Ujmon.

Dobrego gościa odprowadzaj z szacunku, złego – żeby niczego nie ukradł

Wzorcową cywilizację starowierców – bo na takie miano, być może niezbyt precyzyjne w kategoriach antropologii, ale oddające właściwie istotę rzeczy to zjawisko dzięki swojej wyrazistości w pełni zasłużyło – należy jednak, niestety, opisywać już w czasie przeszłym.

Najbardziej radykalni z nich nie uznawali sakramentów, oprócz chrztu. Kontakty z innowiercami poczytywali za grzech śmiertelny. Wyróżniającą cechą starowierców była ich pracowitość, nie używali też tytoniu ani alkoholu – z wyjątkiem ziołowych nalewek. W rodzinach, zdecydowanie patriarchalnych (choć wielkim szacunkiem darzących matkę, czule nazywaną mateczką), zgodnie żyło i pracowało po kilkanaście osób. Wyjątkowo ceniono uczciwość. Za czasów Związku Sowieckiego bywały wypadki, że starowiercy wzbraniali się przed pobieraniem emerytury, gdyż uważali, że nie zasłużyli na te pieniądze. Rodziny były liczne, w izbie o powierzchni około pięćdziesięciu metrów mieszkało po 18-20 osób. Mimo ciasnoty żyli zgodnie, ponieważ reguły w domu starowierskim były surowe, nie można było wchodzić w spory, gniewać się na bliźniego. Do postawienia typowej chaty starowierców służył głównie topór: w dole, przy fundamencie, kładziono bierwiona modrzewiowe, a wyżej sosnowe. Ponadto chatę ochraniała warstwa ziemi do wysokości mniej więcej pół metra, wypełniająca specjalne skrzynie opasujące cały dom.

Wzdłuż ścian, przez całą ich długość, stały ławki: służyły do spania; trzymając się ich skraju dzieci uczyły się chodzić. Dwa razy w roku podłogę izbę szorowano do śnieżnej białości piaskiem, szło na to niemniej niż pięćdziesiąt wiader wody. A po wodę nie chodziło się bez błogosławieństwa starszych domowników. Lekkomyślna córka, która o tym zapomniała, przyniesioną wodę musiała wylać i iść po nową. Ważnym elementem, spajającym rodzinę była wspólna modlitwa, połączona z wykonywaniem głębokich pokłonów.

- Są uczeni, którzy skłaniają się ku poglądowi, że takie pokłony, wykonywane na wdechu, działały jak gimnastyka, czy też ćwiczenia hatha jogi – wyjaśnia Raisa Kuczuganowa, współtwórca i społeczny kustosz muzeum starowierców w Wierzchnim Ujmonie. – Miały dobroczynne znaczenie dla zdrowia. starowierców i rzeczywiście, wśród tej społeczności rzadko zdarzały się choroby, epidemie zaś w ogóle ją omijały.

Być może działo się tak za sprawą hermetyczności tej wspólnoty, a także surowych przepisów higienicznych. Tę dbałość starowierców o czystość podkreślał Polski zesłaniec Konstanty Borowski, uczestnik Powstania Styczniowego, który pracował jako parobek w rodzinie tradycjonalistów prawosławnych, mieszkających na Zachodniej Syberii (w pobliżu Omska). Opisał we wspomnieniach ich poczciwość, ciężki i wytrwały trud codzienny, zwrócił również uwagę na dostatek i porządek w obejściu, wyróżniające ich od pozostałych wieśniaków. Wszelkie pokalanie, na przykład związane choćby z przypadkowym dotknięciem kogoś spoza społeczności starowierskiej, zmywano polewając się chłodną wodą z wiadra.

Długo można by opisywać kulturę starowierców, przypominającą w dużym stopniu obyczaje mennonitów. Warto odnotować jeszcze ich znajomość medycyny naturalnej oraz talent do wyrabiania przedmiotów o walorach artystycznych. Starowiercy są poniekąd uosobieniem idei świętej i niepokalanej Rusi, o jakiej marzyli rosyjscy myśliciele, współcześnie natomiast roił o niej Aleksander Sołżenicyn. Naturalnie życie, jak wszędzie, weryfikowało ten idealny wzorzec moralny i nie wszyscy członkowie społeczności starowierskiej przestrzegali bezwzględnie surowych zasad i norm, niemniej bardzo dodatnio wyróżniali się na tle rosyjskiego chłopstwa.

W pracy grzechu nie ma

- Starowiercy lubili pracę – opowiada Raisa Kuczuganowa. – Hodowali pszczoły, zakładali maralniki, handlowali z Chinami, bogacili się. Byli i tacy, którzy zgromadzili niemałe fortuny.

Kiedy wielu starowierców musiało uchodzić z Doliny Ujmońskiej, najpierw w zamęcie wojny domowej, później z powodu słusznej obawy przed bolszewikami, wiele złota zakopano w górach Ałtaju. Zresztą nazwa Ałtaj oznacza właśnie „złote góry”, choć źródło jej tkwi w zamierzchłych czasach, kiedy w ałtajskich potokach licznie występowały samorodki złota.

Raisa Kuczuganowa we wnętrzu chaty kirżackiej

Opiekunka muzeum w Wierchnim Ujmonie, urządzonym w prawdziwej starowierskiej chacie, zdejmuje z wieszaka i pokazuje mi muzealny eksponat: czarną spódnicę. – Nazywa się u nas taki krój do dzisiaj „polskim” – objaśnia. – Chodzi o to, że Rosjanie nie mają zwyczaju robić takich zakładek. Zapewne starowiercy podchwycili tę modę podczas swojego pobytu w Rzeczpospolitej. – Pokazuje mi jakieś kontrafałdy, na których nie bardzo się znam, ale skoro tak mówi…

- A to co takiego? – pytam, pokazując przedmiot zawieszony nad kołyską.

- Grzechotka. Zrobiona z wysuszonej gęsiej tchawicy napełnionej kamykami. Była tu kiedyś wycieczka szkolna, jakaś dziewczynka skrzywiła się, kiedy wyjaśniłam, z czego wykonano tę zabawkę, a wtedy jej kolega zapytał: „A plastik to zdrowszy?”

- Pierwszym starowiercą, który dotarł do Doliny Ujmońskiej, był niejaki Izaak – ciągnie swoją opowieść moja przewodniczka. – Napotkał tam ałtajskiego myśliwego, który podzielił się z nim mięsem. Potem nadciągnęli inni, przyjechali na wozach, za którymi szło bydło.

Od końca XIX wieku do I wojny światowej starowierców nie powoływano do służby wojskowej, ich zadaniem była bowiem ochrona pogranicza. Jedynie przez ten krótki okres nie prześladowano wyznawców prawosławia tradycyjnego. Represje pod panowaniem bolszewickim nie ominęły spokojnych wsi w ałtajskiej głuszy. Swoją religijnością i, paradoksalnie, swoistym kolektywizmem (oczywiście nie mającym nic wspólnego z ideologią komunistyczną), „Polacy” z Doliny Ujmońskiej kłuli w oczy władzę sowiecką. Posypały się zesłania, w pierwszej kolejności ofiarami czerwonego terroru padali dobrzy i dzięki temu zamożni gospodarze, których rzecz jasna klasyfikowano jako „kułaków”. Starowierców wywożono w bagienne okolice północnej Syberii. Udawali się tam całymi rodzinami, niektórzy, którym zezwolono na pozostanie w Dolinie Ujmońskiej, wyjeżdżali dobrowolnie nie chcąc opuszczać swoich bliskich. Podczas głodowej podróży i na miejscu zesłania, okolicy niezwykle malarycznej, dzieci i starsi marli jak muchy. Byli i tacy, którzy zdołali powrócić – część z nich zesłano ponownie w pierwszych latach powojennych.

Wytrzebiono najwartościowsze jednostki, pozostawiając w spokoju stanowiących napływowy element nierobów, złodziei i pijaków. Reszty dokonała II wojna światowa. Na front poszło z Wierchniego Ujmonu ponad dwustu mężczyzn, powróciło z wojny tylko dwudziestu dziewięciu.

Zorzo, zorza jasna! Sczeźnij, głowo krasna! Stań się, głowo, jasna!

Starowiercy na Ałtaj przybyli, chroniąc się przed prześladowcami, ale także... w poszukiwaniu Białowód, ukrytej w górach tajemniczej krainy.

Czymże są owe Białowody? To oaza szczęśliwości, gdzie niebo zstąpiło na ziemię – cudowny zakątek świata wolny od doczesnych trosk. Według jednych, Białowody są tylko alegorią, wymykającą się jednoznacznemu opisowi. Inni uważają je za przynależne do sfery ducha. Są i tacy, którzy zakładają także ich fizyczną egzystencję. Więcej wiadomo o trudnej drodze do Białowód niż o nich samych…

Starowiercy opowiadali, że w dalekich krainach, za wielkimi jeziorami, za górami wysokimi, jest miejsce uświęcone, gdzie panuje sprawiedliwość. Wspominano o odwiedzinach wysłanników z Białowód, podejmowano wyprawy, aby tam dotrzeć. Przytłaczająca większość z nich zawróciła z drogi z powodu uciążliwości niebezpiecznej podróży. Pozostałym nie udało im się osiągnąć celu, choć byli blisko, spotykali bowiem emisariuszy cudownej krainy i słyszeli dźwięk tajemniczych dzwonów. Panowało przekonanie wśród staroobrzędowców, że ci, którzy próbują odnaleźć szlak do Białowód, muszą być przez ich mieszkańców wezwani.

Drogi tej szukał również Mikołaj Roerich (1874 – 1947), kiedy podjął w latach dwudziestych ubiegłego wieku wielką wyprawę, która przez Indie, Tybet i Mongolię dotarła na Syberię. Był on niezwykłą, choć zarazem i kontrowersyjną postacią: malarz, mistyk, filozof, uczony, podróżnik i pisarz, a przy tym również aktywny mason oraz – według niektórych najnowszych opinii – agent bolszewicki. Posiadał członkostwo ponad stu akademii w rozmaitych państwach, mieszkał w Stanach Zjednoczonych, a potem w Indiach.

Na Ałtaj Roerich i towarzyszące mu osoby (rodzina i współpracownicy) przybyli na początku lipca 1926 roku. Zatrzymali się właśnie w Wierchnym Ujmonie, u starowierca Bartłomieja Atamanowa. Jego dom stał się kwaterą główną ekspedycji Roericha na dziesięć dni wspaniałego lata.

Roerich konfrontował zwyczaje i opowieści rosyjskich staroobrzędowców z tradycjami rdzennej ludności Ałtaju. Atamanow oprowadzał go po okolicy, pokazywał interesujące miejsca, artysta zaś nie rozstawał się z rajzbretem, wykonując mnóstwo szkiców, które wykorzystał potem malując górskie krajobrazy. Wieczorami zaś, przy świetle świec, gorączkowo zapisywał notatki. Jego oddanie pracy zrobiło wrażenie nawet na ujmońskich starowiercach.

 

Podczas swojego pobytu u podnóża Biełuchy, Roerich wykonywał też tajemnicze doświadczenia, których celem było ustalenie działania magnetyzmu na Ałtaju, jako katalizatora rozwoju – duchowego i kulturalnego ludzkości. Przepowiadał, że kraina ta stanie się ogniskiem nowej cywilizacji, projektował nawet wybudowanie w Dolinie Ujmońskiej osobliwego miasta, właśnie na podobieństwo Białowód. Były to plany bardzo śmiałe, ale ponoć głęboko uzasadnione przekonaniami Roericha i wynikami jego badań.

Jednym z powodów, dla których Rerich tak bardzo interesował się Ałtajem i przypisywał mu niezwykłą rolę, było to, że krainę tę określić można jako korytarz czy też bramę raczej, z której wysypywały się rozmaite starożytne ludy i przemierzając równiny Syberii, ciągnęły na zachód, do Europy. Niektóre z nich – na przykład Scytów, Sarmatów czy Hunów – odnotowała historia, inne zachowały się w ciągle na Ałtaju w żywych opowieściach, o niektórych zaś współczesny świat w ogóle zapomniał.

Roericha zajmował również problem rzekomej sieci podziemnych korytarzy transazjatyckich, wejście do których ukryte było między innymi w chińskiej Kotlinie Turfańskiej. Ta hipoteza, o której prawdziwości przekonany był dziewiętnastowieczny badacz amerykański Teed Cytrus, łączyła się z wiarą w podziemny świat – zaginioną krainę Aghartę. Białowody i Agharta mają zresztą z sobą wiele wspólnego. Opisując nadejście ery szczęśliwości, Roerich w retorycznym zwrocie wymieniał jej zapowiedzi: „Czy mieszkańcy podziemnej Agharty nie siodłają już swoich wierzchowców? Czy nie słychać dzwonów Białowód?”

Spora część ałtajskich staroobrzędowców uważała, że Białowody – to właśnie okolice Biełuchy i leżącego na drodze do niej jeziora Ak Kem. Jego nazwa znaczy w przekładzie z ałtajskiego – „Biała Woda”.

Wśród mieszkańców Wierchniego Ujmona panowało przekonanie, że przybysze z Ameryki zdołali dotrzeć do Białowód. Agafia Atamanowa, żona przewodnika Roericha, wspominała:

- Rok 1926 w ogóle był niezwykły, wyjątkowo urodzajny. Nasi goście z Ameryki spędzili w Białowodach trzy dni. A droga tam ciężka – idziesz, z jednej strony góry, z drugiej – bagna. Wszystko mgła gęsta spowija, a we mgle tylko słychać pianie kogutów. Ale przed nimi droga się otworzyła. Podarki stamtąd różne przynieśli, obrusy, chusty pięknie wyszywane... A w Białowodach nie mogli zostać, bo jeszcze czekały ich ważne zadania na świecie.

Obecnie w wyremontowanym domu Atamanowa, nieopodal muzeum starowierców, mieści się ekspozycja, poświęcona Roerichowi. Jego fani tłumnie przybywają do Wiernego Ujmonu. Miejscowi nazywają ich trochę żartobliwie „roerichniętymi”.

Bez kolacji i poduszka uwiera

Chociaż dawne prześladowania i ucisk ze strony władzy sowieckiej sprawiły, że starowiercy rozproszyli się po świecie (mieszkają między innymi w Stanach Zjednoczonych i Południowej Ameryce), w Dolinie Ujmońskiej żyje nadal kilka, może kilkanaście rodzin mniej lub bardziej przywiązanych do tradycji starowierskiej. Gdy nazwać ich „Polakami”, uśmiechają się. Ten uśmiech oznacza coś w rodzaju: „ot, było – minęło…”

- W czasach sowieckich bywało, że starowiercy dokonywali potajemnych chrztów – wspomina Raisa Kuczuganowa. – Wczesną wiosną skakali do lodowatej rzeki… A teraz – cóż, świat się zmienia…Stare babcie pielęgnują jeszcze u nas dawne zwyczaje. Matriona przepięknie glika (śpiewa w charakterystyczny sposób), Ifigenia Polikarpowna zna ponad sześćset przysłów. Ale młodzi – to już nie to. Ich ciągnie do Gornoałtajska i dalej, w świat…

We wsi Multa mieszka starzec Timofiej, bezpopowiec, który prowadzi dla garstki swoich współwyznawców dom modlitwy. I znaleźć jeszcze można wśród nich takich, którzy wierzą, że tak naprawdę Białowodami jest właśnie ta ziemia, na której kiedyś osiedlili się ich przodkowie. A miliony ludzi na całym świecie dalej snują marzenia o Szambali czy Białowodach, śnią o Utopii lub też nadają inną nazwę tej projekcji najgłębszych człowieczych pragnień.

Wojciech Grzelak

Jako śródtytuły użyto cytatów przysłów i powiedzeń, zapisanych w Wierchnim Ujmonie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski