Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy szukają tu domu

Katarzyna Hołuj
Jerzy Kozek, proboszcz Zbigniew  Drobny, Wiktoria Charczenko i Jakub Wołąsiewcz
Jerzy Kozek, proboszcz Zbigniew Drobny, Wiktoria Charczenko i Jakub Wołąsiewcz Fot. Katarzyna Hołuj
Gmina Sułkowice. Pięć rodzin polskiego pochodzenia, które uciekły ze wschodniej Ukrainy przed wojną wciąż czeka na decyzję władz w sprawie budynku, który chcieliby użytkować i stworzyć w nim nowy dom. Na remont potrzeba jednak pieniędzy, których gmina nie ma.

W lutym mieszkańcy Krzywaczki dali im nadzieję, że swój dom znajdą właśnie tutaj. Byli tu wtedy i pamiętają wzruszenie po głosowaniu, w którym mieszkańcy niemal jednym głosem powiedzieli: tak, chcemy abyście tu zamieszkali. „Tu”, czyli w budynku byłego przedszkola. Od kilku lat stoi on pusty i niewykorzystany.

Gmina już wcześniej nosiła się z zamiarem jego sprzedaży, ale nie zgłosił się nikt chętny. Potem pojawiała się propozycja, aby przyjąć do niego rodziny, które uciekły z Doniecka. Rada Miejska podjęła uchwałę intencyjną potwierdzającą taką wolę. Sami zainteresowani potwierdzili zaś, że znajdą pieniądze potrzebne na remont. Mówiło się o kwocie ok. 250 tys. zł. Myśleli o sponsorach, jednak ich pozyskanie okazało się trudniejsze, niż przypuszczali. Dziś nadzieję pokładają w źródle, do którego sięgnąć może jednak tylko gmina, nie oni.

- Zapewnili, że będą posiadali na to środki, a potem okazało się, że miałyby one pochodzić z funduszu prewencyjnego ubezpieczyciela i to my, czyli gmina mielibyśmy wystąpić z wnioskiem do ubezpieczyciela o nie - mówi burmistrz Piotr Pułka.

Różne opinie radnych

To wywołało pewne wątpliwości i pytania. O to ile dokładnie kosztowałby remont, ile uda się uzyskać z tego funduszu i czy na pewno się uda, czy to wystarczy na remont, a jeśli nie - to kto wyłoży brakującą resztę, bo gmina niespecjalnie czuje się na siłach.

Wiktoria Charczenko, koordynatorka projektu „Ratujmy Polaków z Donbasu” Fundacji Wolność i Demokracja liczy na to, że gdyby gminie udało się pozyskać te środki, to resztę udałoby się zebrać tak, żeby nie obciążać gminy.

Na razie jednak żadnych pewnych środków na remont nie ma, dlatego pomysł na sprzedaż budynku powrócił i pozycja ta znalazła się na środowej sesji wśród propozycji zmian w budżecie.

Wtedy także doszło do spotkania radnych z przedstawicielami polskich rodzin z Donbasu zainteresowanych zamieszkaniem w Krzywaczce.

Radni wysłuchali ich stanowiska. Nie kryli też swoich poglądów, jak Waldemar Wolski, który z góry zastrzegł, że jego słowa nie wszystkim muszą się spodobać. - Moje stanowisko się nie zmieniło. Ubolewam, że Polacy musieli opuścić Donbas i szukać miejsca tu, niemniej jako radny tej gminy uważam, że jeśli budynek nie zostanie sprzedany, to po wcześniejszym remoncie powinien zostać przeznaczony na mieszkanie chronione lub na mieszkania socjalne - mówił Wolski.

Z kolei inny radny, a zarazem sołtys Krzywaczki Janusz Starzec, apelował o uszanowanie wyrażonej w lutym tego roku woli zebrania wiejskiego. - Proszę, aby powołać zespół i zając się tą sprawą od razu, nie odciągać jej - mówił na sesji.

Tak też zdecydowano. Burmistrz Piotr Pułka potwierdził nam wczoraj, że w najbliższy poniedziałek ma się zebrać prezydium Rady i będą podejmowane dalsze decyzje.

We wsi chcą ich za sąsiadów

Orędownikiem tego, aby budynek ten oddać w użyczenie polskim rodzinom z Ukrainy jest też Jerzy Kozek, mieszkaniec Krzywaczki. Jak twierdzi, kieruje nim zwykły ludzki odruch, chęć pomocy swoim. - To są Polacy, katolicy. Ich przodkowie znaleźli się na wschodzie nie z własnej woli, ale po powstaniu kościuszkowskim, albo wskutek represji stalinowskich. Pamiętajmy też, że te rodziny uciekły teraz stamtąd przed bombardowaniami.

Helena Piątek z rady sołeckiej Krzywaczki też chętnie widziałby ich jako swoich sąsiadów. - Dobrze pamiętam zebranie w lutym. Po ogłoszeniu wyników wielu z nas miało łzy w oczach. Były też owacje na stojąco. My, gospodynie ze Stowarzyszenia liczyłyśmy na to, że kiedy się tu sprowadzą, zaprzyjaźnimy się, że się tu „wtopią” w naszą wieś. I ciągle tego chcemy, żeby tu zamieszkali. Wiem, że sytuacja nie jest łatwa, ale może gmina mogłaby wyjść z inicjatywą i poszukać sponsorów, przecież takie akcje są organizowane i udaje się pozyskać na przykład materiały budowlane...

Zdani sami na siebie?

W ludziach tych, który mają polskie korzenie, znają język polski i są wychowani w tradycji katolickiej, jest trochę żalu o to, że tyle się teraz mówi o uchodźcach z Syrii, a zapomina o nich. Zwłaszcza tych, którzy przyjechali na własną rękę. Nie mają statusu repatriantów, ani uchodźców, ale też uciekli przed bombardowaniami. Zostawili pracę i domy, bez szans i nadziei na powrót.

- Trudno mi znaleźć różnicę między sytuacją naszą a Syryjczyków. W ich kraju też nie ogłoszono wojny, toczy się ona między władzą a rebeliantami, czyli tak jak na wschodniej Ukrainie, dlaczego więc oni mieliby mieć status uchodźców, a my nie? Każdy człowiek ma przecież prawo do bezpiecznego życia dla siebie i swoich dzieci - mówi Wiktoria Charczenko.

Wyjątkowo trudna jest sytuacja rodzin, które przyjechały tu na własną rękę, kiedy konflikt w Donbasie już trwał, ale zanim polski rząd ewakuował stamtąd resztę rodzin polskiego pochodzenia. - Ci ostatni mieli przynajmniej zapewnioną za darmo legalizację pobytu oraz przez pół roku zakwaterowanie, wyżywienie i naukę języka. A ci, którzy przyjechali na własną rękę? Zawsze słyszę, że nie ma prawa, które by umożliwiało nam pomoc. Jak to możliwe, żeby nie było pomocy dla Polaków, dla swoich? - mówi kobieta i dodaje: - Nas już nawet ktoś nazwał: „Polacy wyklęci”.

Nie chcą pomocy socjalnej. Chcą pracować i pracują
W pomoc polskim rodzinom z Donbasu jest zaangażowany były konsul generalny Polski w Doniecku Jakub Wołąsiewcz. W środę w ich imieniu przyjechał do Sułkowic, aby powiedzieć, że są to osoby aktywne zawodowo, posiadające dobre (w większości wyższe) wykształcenie i zawody, nie oczekujące na pomocą socjalną. Już zresztą teraz pracują, dlatego - jak ich usprawiedliwił - nie mogli przyjechać na to środowe spotkanie, bo nie przysługują im jeszcze urlopy.

Potwierdza to przykład pani Antoniny, z którą rozmawialiśmy. Kobieta z mężem i synem chciałaby zamieszkać tu, w Krzywaczce. Na razie wynajmują mieszkanie w Warszawie i tam układają od nowa życie. Właśnie założyła firmę. - Nie oczekujemy pomocy, pieniędzy. Jesteśmy przyzwyczajeni sami wszystko robić, pracować - mówi. W tle naszej rozmowy pojawia się wątek uchodźców z Syrii. Polacy z Donbasu chcą pokazać jak różnią się do nich, choćby właśnie tym, że nie wyciągają rąk po pomoc socjalną. (KAR)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski