Szef zrzeszenia firm ochroniarskich opowiada nam, jak złapali gościa, który w jednym tylko miesiącu przepracował (w kilku miejscach) 520 godzin. Toboły z mundurami i bronią woził w aucie, bo nie miał czasu wpaść do domu, by się przebrać. Zarobił w sumie astronomiczne 3 tys. złotych! I wyleciał na bruk. Bo ile jest wart pracownik padający na twarz?
Jeden z posłów zapytał ministra obrony narodowej, jak to jest, że pracownicy firmy strzegącej jednostki wojskowej w Świdwinie i na słynnym poligonie drawskim zasuwają po 400 godzin miesięcznie, choć – na pierwszy i każdy następny rzut oka – ich zajęcie przypomina do złudzenia robotę na etacie.
Ludzie ci pełnią wielogodzinne dyżury pod nadzorem dowódców zmian, w wyznaczonym przez owych dowódców miejscu i czasie. W Kodeksie pracy mamy od półwiecza przepis, zgodnie z którym tak opisane zajęcie jest pracą i MUSI być wykonywane w oparciu o umowę o pracę.
Tymczasem próżno takich umów szukać u osób strzegących jakiegokolwiek poligonu i jakiejkolwiek jednostki w Polsce. Ochrona samego MON-u też zasuwa na – tak niby tępionych przez rząd – śmieciówkach. Pardon: umowach cywilnoprawnych.
Minister odpowiedział, że resort ogłosił przetarg na usługi ochroniarskie. Wygrała firma, która zaoferowała „najatrakcyjniejsze warunki” (czytaj: najniższą cenę), po czym do wykonania zadania zatrudniła inne firmy. Jednoosobowe. Czytaj: ochroniarzy. Płacąc im umowne wynagrodzenie. W które ministerstwo – ani Kodeks pracy – nie wnika. Kwestia swobody działalności gospodarczej.
Możemy się tak „bawić” w nieskończoność. I nazywać to nadal państwem prawa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?