Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Politycy i filantropi

Redakcja
Miejsce oficjalnych instytucji, zależnych od wyborczych kalkulacji polityków, zajmują z coraz lepszym efektem instytucje i organizacje pozarządowe

ZBIGNIEW BARTUŚ

ZBIGNIEW BARTUŚ

Miejsce oficjalnych instytucji, zależnych od wyborczych kalkulacji polityków,

   "Uważaj, komu dajesz swoje pieniądze! Pomagaj naprawdę!" - apeluje od kilku lat do krakowian Miejski Ośrodek Pomocy Społecznej. - Chodzi o to, byśmy udzielali wsparcia rzeczywiście potrzebującym, a nie kombinatorom i naciągaczom - tłumaczy Marta Chechelska-Dziepak z MOPS.
   Nie tak dawno pracownicy ośrodka sprawdzili potrzeby i status majątkowy tych, którzy regularnie żebrzą na ulicach. - Na 80 osób jedynie... jedna kwalifikowała się do udzielenia pomocy. I w dodatku jej nie chciała - opisuje pani Marta.
   Przeciętni mieszkańcy coraz częściej rozumieją, że sprawdzone, godne zaufania organizacje i instytucje lepiej orientują się w potrzebach ubogich, a więc sensowniej gospodarują otrzymanymi w darze środkami. To ważne - zwłaszcza dzisiaj, kiedy wydatki państwa na cele socjalne mają być przycięte i wszystko wskazuje na to, że "oficjalnych" - państwowych - pieniędzy dla potrzebujących będzie mniej.
   Część polityków skorzysta zapewne z okazji, by populistycznymi hasłami o "krzywdzie najuboższych" poprawić swoje notowania. Niewielu przy tym opowie się za ograniczeniem "imperium socjalu", o którym pisaliśmy przed tygodniem. Niewielu zechce zmniejszyć obecne - bezsensowne i destrukcyjne - rozdawnictwo świadczeń i zastąpić je rzeczywistą pomocą dla potrzebujących. Jest mało prawdopodobne, że "przyjaciele ludu wiejskiego" odpuszczą 94-procentowe dofinansowanie z bud-żetu państwa do KRUS, a zarabiający 200 tys. zł rocznie posłowie renciści pozwolą zweryfikować milion podejrzanych rent. Raczej utną gdzie indziej - skazując na ubóstwo ludzi w sytuacji tragicznej, jak krakowianka Beata, chora na raka samotna matka z małymi dziećmi. Oczywiście wskażą winnego: bezduszny rząd. Leszek Miller zapewne przypomni sobie wtedy, jak za rządów Jerzego Buzka - jako lider opozycji - grzmiał o ludziach umierających z głodu na mrozie.
   I na tym się skończy.
   Bardzo pocieszające jest więc, że miejsce oficjalnych instytucji, zależnych od wyborczych kalkulacji polityków, zajmują z coraz lepszym efektem instytucje i organizacje pozarządowe. Że pomagać bliźnim chcą ludzie młodzi - i coraz młodsi, i to niezależnie od środowiska, z którego się wywodzą. W zeszłym roku to właśnie oni zebrali i rozdali w Krakowie i innych miastach Małopolski blisko 200 ton żywności. To oni codziennie wynajdują setki bochnów chleba i karmią głodnych, nie pytając, skąd przychodzą. To oni częstują darmową zupą w kuchniach i darmowymi kanapkami w szkołach i przedszkolach.
   Nie liczą i nie eksponują swych zasług. Uśmiechając się twierdzą, że pomoc to zasługa sponsorów oraz tysięcy - często anonimowych i drobnych - darczyńców. I dodają, że my, Małopolanie, jesteśmy w dawaniu całkiem dobrzy.

Co to znaczy "jakoś"

   Szefowie ośrodków pomocy w większości miast i gmin w Małopolsce przyznają zgodnie: od roku, dwóch lat ogólna liczba potrzebujących pomocy nie rośnie. Pogłębia się natomiast przepaść między tymi, którzy mają, a tymi, którzy znaleźli się poza marginesem nędzy. - Ta nędza, mimo naszych wysiłków, staje się czasem katastrofalna - przyznaje Marta Chechelska.
   Według wstępnych wyliczeń krakowski MOPS obsługiwał w zeszłym roku 21 812 potrzebujących, czyli o ponad tysiąc mniej niż rok wcześniej. Wydał na ten cel blisko 116,9 mln zł (nieco więcej niż w 2002 r.). Z prostej arytmetyki wynikałoby, że na jednego podopiecznego przeznaczono średnio 446 zł miesięcznie, ale trzeba pamiętać, że pomoc nie jest świadczona wyłącznie w postaci finansowej czy materialnej.
   Obsługą owych 22 tys. podopiecznych (to tyle, co cała ludność niedużego miasta, np. Wadowic) zajmuje się w krakowskim MOPS-ie 469 osób, w tym 228 pracowników terenowych. Gdyby brać pod uwagę tylko tych ostatnich - wyszłoby, że każdy z nich zajmuje się blisko setką podopiecznych. Mimo tej dość sporej liczby Marta Chechelska zapewnia, że MOPS ma dobre rozeznanie w sytuacji potrzebujących; informacji dostarczają też liczne organizacje pozarządowe, a także parafie.
   W małopolskich miastach powiatowych skala problemu jest podobna, np. w 40-tysięcznym Oświęcimiu MOPS miał w zeszłym roku ok. 1800 podopiecznych (w poprzednich latach bywało ponad 2 tys.), jednak środki, jakie mógł wydać na pomoc, były proporcjonalnie znacznie mniejsze niż w Krakowie. - Na ten rok mamy niespełna 1 milion 326 tys. zł na świadczenia dla klientów oraz węgiel, zapłatę za prąd itp. - mówi dyrektor oświęcimskiej placówki Henryk Boruta. - To jest o 270 tys. zł mniej niż w zeszłym roku, ale musimy sobie jakoś radzić.
   To "jakoś" oznacza w większości gmin poważne ograniczenie pomocy fakultatywnej (nieobowiązkowej), czyli tej, której nie przewiduje ustawa i której gminy udzielają z własnej woli, z lokalnych środków. - W zeszłe święta prawdopodobnie po raz ostatni przygotowaliśmy dla podopiecznych tak solidne paczki, trudno będzie utrzymać wigilie dla ubogich w dotychczasowej formie, mniej dzieci skorzysta z dożywiania - w szkołach będzie to 450 osób (a było 950), a w przedszkolach - 43 (było 196) - wylicza dyrektor.
   Tak właśnie owo "jakoś" przekłada się na konkretne liczby w konkretnych miastach. W skali całej Małopolski może to być duży problem, zwłaszcza tam, gdzie ostatnio znowu wzrosło bezrobocie, a lokalne zakłady przeżywają kryzys, np. w Andrychowie. Bo z jednej strony przybywa w gminie osób potrzebujących wsparcia, a z drugiej, z powodu malejących wpływów, w lokalnym
budżecie brakuje pieniędzy na pomoc.
   W niektórych gminach liczą, że odnotowany przez GUS wzrost gospodarczy przełoży się w końcu na poziom życia ludzi oraz że w ciągu roku uda się dozbierać środki, których dzisiaj brak. W krakowskim MOPS-ie mają nadzieję, że milion złotych, o który okrojono tegoroczny budżet ośrodka, uda się jakoś "wydębić" i pomoc fakultatywna będzie kontynuowana. - Miasto robi więcej niż musi - i nadal chce to robić - podkreśla Marta Chechelska. - Mamy na przykład program dofinansowania czynszów dla osób, które nie kwalifikują się do pobierania dodatków mieszkaniowych. To pozwala zapobiegać bezdomności.
   Nie wszystkie gminy stać na taki program.

Komu dać, a komu nie

   Pracownicy ośrodków pomocy są zgodni, że przybywa rodzin wieloproblemowych, tzn. takich, w których bieda ma kilka różnych przyczyn. - Samotna matka z dziećmi, w tym jednym niepełnosprawnym, bezrobotny ojciec z problemem alkoholowym, matka z dysfunkcją wychowawczą - do tego dzieci, bezrobocie i niepełnosprawność albo ciężka choroba - Marta Chechelska wylicza najczęstsze przypadki.
   Równocześnie pracownicy pomocy społecznej i współpracujący z nimi wolontariusze z blisko stu organizacji i instytucji w Małopolsce podkreślają, że duża grupa potrzebujących wymaga nie tylko materialnego wsparcia, ale i edukacji: jak żyć za niewielkie pieniądze, jak oszczędnie gospodarować prądem, gazem, wodą, jak nie popaść w długi. - Niestety, spore grono ludzi nie zdaje sobie jeszcze sprawy, że pomoc społeczna nie dysponuje pieniędzmi na comiesięczne zasiłki. A niektórzy wyobrażają sobie, że właśnie tak powinno być. Że te zasiłki powinni regularnie otrzymywać - mówi Marta Chechelska.
   I opisuje niedawny przypadek: zdrowy 50-latek korzystał z pomocy w postaci dodatku mieszkaniowego i zasiłku. Uważał, że powinien dostawać co miesiąc 300 zł na czynsz i media. Panie z MOPS zaproponowały, że pogadają z administratorem budynku, czy 50-latek nie mógłby odrobić czynszu w naturze. Administrator się zgodził: trzeba było pomalować klatkę schodową. - Ale nasz podopieczny nie chciał. Powiedział, że nie umie malować. I poszedł... na skargę do gazety - opowiada pracownica MOPS-u.
   Problem ośrodka polegał na tym, czy pomóc temu panu czy chorej samotnej matce z dziećmi.

Nie marnować pomocy

   Niosący pomoc mają czasem poczucie, że nie trafia ona tam, gdzie trzeba, a czasem nawet się marnuje. By to ograniczyć, MOPS-y i współpracujące z nimi organizacje starają się koordynować działania (np. zbiórki pieniędzy, żywności, ubrań), a także wykluczać z obiegu ewidentnych naciągaczy. Służy temu m.in. wspomniana akcja "Uważaj, komu dajesz swoje pieniądze". W jej wyniku trzy lata temu do puszek MOPS-u - zamiast do kapeluszy żebraków - trafiło 4,5 tys. zł, rok później - już 12 tys. zł, a w zeszłym roku - 19 tys. - cieszy się Marta Chechelska, dodając, że to bardzo efektywna pomoc dla tych, którzy - w opinii pracowników MOPS - otrzymują na co dzień zbyt mało. "Puszkowe" wsparcie trafiło np. do leczonej onkologicznie samotnej matki z kilkoma dziećmi. W zeszłym roku udało się pomóc 24 podobnym rodzinom.
   Czasem "marnowanie pomocy" wynika z głupich - jak mówią pracownicy lokalnych ośrodków - pomysłów rządu i czystego populizmu polityków (co często na jedno wychodzi). Oświęcimianin Henryk Boruta cieszy się, że rząd zrezygnował z ambicji darmowego karmienia dzieci z rodzin nawet dobrze sytuowanych. - Pułap zarobków ustawiono na zbyt wysokim poziomie, co prowadziło do rozpieszczania ludzi i nie miało nic wspólnego z pomocą dla rzeczywiście ubogich. Niepotrzebna rozrzutność! - podsumowuje dyrektor Boruta.
   Podobnego zdania są pedagodzy z niektórych szkół, do których trafiły np. darmowe konserwy do kanapek "dla ubogich". - Nie miał kto tego jeść - twierdzą.

Kasza manna z... banku

   Z marnotrawstwem jedzenia walczy też krakowskie Stowarzyszenie "Bank Żywności". Jego głównym celem jest zmniejszanie obszarów głodu i niedożywienia w mieście i regionie. - Stworzyliśmy zespół wykwalifikowanych pracowników i wolontariuszy, który w oparciu o profesjonalne zaplecze logistyczne potrafi pozyskać od producentów i dystrybutorów, w szybkim czasie przyjąć i rozdysponować pomiędzy najbardziej potrzebujących nawet duże partie żywności. Za pośrednictwem kilkudziesięciu organizacji dobroczynnych żywność ta trafia każdego miesiąca do kilkunastu tysięcy osób w ciężkiej sytuacji życiowej i materialnej - wyjaśnia Beata Ciepła, dyrektor stowarzyszenia i przewodnicząca jego rady.
   I dodaje: - Skala niedożywienia jest trudna do oszacowania. W samym Krakowie działa kilkadziesiąt instytucji publicznych i pozarządowych, które wydają posiłki potrzebującym. Część z nich prowadzi kwestę żywności na własną rękę, co skupia ich energię na tej działalności, często też z powodu braku odpowiedniego magazynu nie mogą zagospodarować dużych partii darów. Z myślą o nich powstał Bank Żywności.
   W Polsce działa już 14 takich banków, zrzeszonych w federacji z siedzibą w Warszawie oraz w Europejskiej Federacji Banków Żywności. Pierwsze banki powstały w 1967 roku w USA. Jest ich tam obecnie 190. Na początku lat 80. doświadczenia amerykańskie przeniesiono do Europy, najpierw do Francji, gdzie działa już dziś ponad 70 banków. Na całym kontynencie - we Francji, Belgii, Wielkiej Brytanii, Irlandii, Hiszpanii, Portugalii, Włoszech, Grecji, Czechach, na Łotwie, Ukrainie i w Polsce - jest ich dwa razy tyle. Zachodnioeuropejskie banki żywności zasilane są państwowymi rezerwami jedzenia oraz nadwyżkami produkowanymi w krajach UE. Dzisiaj pozyskują i rozdzielają one 72 tysiące ton żywności rocznie, co przekłada się na około 145 milionów posiłków.
   W Polsce pierwszy bank żywności powstał prawie 11 lat temu przy Fundacji "SOS" z inicjatywy Jacka Kuronia. W następnych latach powstały kolejne - m.in. w lipcu 1997 roku w Krakowie.
   Krakowskiemu stowarzyszeniu na stałe pomaga kilkunastu wolontariuszy, żywność gromadzona jest bowiem i dzielona przez okrągły rok, m.in. dzięki 17 stałym partnerom z biznesu, producentom słodyczy i niektórym sieciom handlowym, ale też mniejszym zakładom produkcyjnym i hurtowniom. Bank przekazuje pozyskaną żywność - od stycznia do września ub. roku były to ponad 144 tony - 89 zaprzyjaźnionym instytucjom, fundacjom, stowarzyszeniom i organizacjom w Małopolsce, takim jak stacje opieki Caritas, domy dziecka, domy pomocy społecznej, centra leczenia uzależnień, jadłodajnie, przytuliska, schroniska i świetlice, centra pomocy rodzinie, ośrodki szkolno-wychowawcze dla niepełnosprawnych, niewidomych, upośledzonych, parafie, zgromadzenia zakonne, związki rencistów, inwalidów, hospicja.
   Prawdziwym sprawdzianem bojowym są dla stowarzyszenia kolejne świąteczne zbiórki żywności. Uczestniczy w nich blisko 800 wolontariuszy. Tak było ostatnio, przed Bożym Narodzeniem, podczas 12. zbiórki w: Krakowie, Nowym Sączu, Tarnowie i Wadowicach. W sklepach biorących udział w akcji młodzi ludzie zachęcali klientów do zakupu i przekazania Bankowi Żywności przynajmniej jednego produktu: konserwy, oleju, makaronu, mąki, ryżu, cukru, mleka UHT, słodyczy. Udało się zebrać prawie 27,4 tony jedzenia: w Krakowie 17,2 t, w Tarnowie ponad 3 t, w Kętach 3,2 t, w Wadowicach prawie 4 tony.
   Wśród wolontariuszy byli uczniowie kilku szkół ponadpodstawowych, harcerze ZHR oraz podopieczni organizacji wspieranych przez stowarzyszenie. - Bardzo nas cieszy, że młodzi tak garną się do pomocy, a mnie prywatnie niezwykle raduje, że tak wspaniałe efekty udaje się osiągnąć w - malutkich przecież - Wadowicach, z których pochodzę. Czy to papieskie nauki w papieskim mieście, czy też ludzie tak sami z siebie... - uśmiecha się Beata Ciepła.
   Kraków na tle kraju wypada w zbiórkach również bardzo dobrze - był niemal zawsze pierwszy, a teraz jest drugi - za Warszawą. - Najciekawsze, że podczas tych zbiórek padają wszelkie stereotypy, np. że to tylko starsi ludzie dają albo że można liczyć jedynie na wdowi grosz, bo zamożni są nieczuli itp. Okazuje się, że i owe biedne wdowy oddawały proporcjonalnie do swoich możliwości, np. kilo mąki, i młode zamożne małżeństwa z dziećmi - stosownie do swoich, np. całe wózki wypełnione żywnością - opisuje Beata Ciepła.
   Jej zdaniem nie da się też stworzyć "mapy miłosierdzia" czy "ofiarności"; być może - stosunkowo duży - Tarnów trochę odstawał na tle takich Wadowic czy Kęt, ale przecież jednak coś się tam działo, a ludzie wykazali się ofiarnością.

Pokolenie wrażliwych?

   Młodzi wolontariusze - i w Krakowie, i poza nim - wywodzą się z bardzo różnych środowisk. Są w ich gronie dzieciaki z renomowanych liceów, ale i uczniowie Zespołu Szkół Zawodowych w Nowej Hucie; inteligenci z dziada pradziada i dzieci robotników czy rolników. - Od dwóch lat nasi pomocnicy objęci są programem edukacyjnym na temat wolontariatu oraz biedy - dopowiada Beata Ciepła. - Mamy do czynienia z młodzieżą coraz bardziej świadomą tego, po co, dlaczego i jak pomagać bliźnim. Która chce to robić nadal - i uczyć tego innych, uwrażliwiać kolegów, a kiedyś również - własne dzieci.
   Podobne zdanie o młodych (i nie tylko) Małopolanach ma Marta Chechelska z MOPS-u, która obserwowała pospolite ruszenie serc w czasie ostatniej akcji "Świąteczna paczka": 500 wielkich pudeł z żywnością i prezentami trafiło do 200 najuboższych rodzin. Była wzruszona, gdy od dowożących paczki młodych ludzi dostawała esemesy typu "To jest super!".
   Wzruszyła się również Beata Ciepła. W świątecznej zbiórce pomagała m.in. laureatka Orderu Uśmiechu. Po wszystkim zadzwoniła z podziękowaniem: - Jestem bardzo wdzięczna, że pozwoliliście mi wziąć udział w tej akcji! Dzięki temu mogłam zobaczyć, jak wspaniała jest nasza młodzież.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: RPP zdecydowała ws. stóp procentowych? Kiedy obniżka?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski