Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Politycy majstrują przy konstytucji, choć z reguły jej prawie nie znają

Włodzimierz Knap
Andrzej Wiktor
Liderzy PiS zapewniają, że dla ich stronnictwa zmiana konstytucji jest kwestią absolutnie kluczową. Paweł Kukiz głosi, że idzie do Sejmu tylko po to, by ją przebudować. I to do „spodu”. Pozostałe partie oraz prezydent Andrzej Duda też głoszą konieczność poprawek, a nawet rewolucji

Czy warto politykom trudzić się, by zmienić konstytucję, skoro jej łamanie idzie im od lat wyśmienicie? Choć faktem jest też, że znakomita ich większość, co łatwo wykazać, nie ma pojęcia, co się w niej znajduje. A jeśli tak, to naruszają ją nieświadomie, bez konsekwencji wynikającej z nieznajomości prawa.

Potrzeba zmiany konstytucji ze strony części polityków, zwłaszcza tzw. mózgów partyjnych, jest przemożna. Doskonale bowiem wiedzą, że pełni rolę fundamentu dla instytucji państwa, co przekłada się na ich władzę. Z nią „pod rękę” mogą wiele. Pod prąd jej przepisów niewiele, bo sprzeczne z konstytucją ustawy na ogół skutecznie blokuje Trybunał Konstytucyjny, od którego decyzji nie ma odwołania. Ale kompetencje trybunału można przecież mocno ograniczyć w nowej konstytucji.

Liderzy PiS zapewniają, że dla tego stronnictwa jej przekształcenie jest kwestią absolutnie kluczową. Paweł Kukiz głosi, że idzie do Sejmu tylko po to, by dokument przebudować i to do „spodu”. Solidarna Polska już ponad dwa lata temu przedstawiła własny projekt konstytucji. Zakłada on m.in. system prezydencki, likwidację Senatu, zmniejszenie liczby posłów, powszechne wybory prokuratora generalnego. Preambuły formacja Ziobry nie chce zmieniać. Również Polska Razem Jarosława Gowina zachęca do głębokich zmian. Zapewne SP i PR będą musiały swoje plany schować do lamusa, bo oficjalnie przyjdzie im popierać „jedynie słuszną” linię PiS w tej materii.

O znowelizowanie konstytucji apelują pozostałe formacje. PO kiedyś ten postulat miało na swoich sztandarach. W 2004 r. Jan Rokita zgromadził zespół złożony z wielu wybitnych fachowców, a ich celem była naprawa konstytucji. Na początku 2005 r. Rokita przedstawił owoc ich prac. _– _Nie pisaliśmy projektu ani pod Rokitę, ani pod Tuska, tylko pod Polskę, żeby rzeczywiście pewne rzeczy się zmieniły –mówił wtedy prof. Andrzej Rzepliński, dziś prezes Trybunału Konstytucyjnego.

Autorzy projektu, nazwanego Małą Nowelą Konstytucji, zaproponowali m.in. likwidację Senatu, Rady Bezpieczeństwa Narodowego, Rzecznika Praw Dziecka, KRRiT, zmniejszenie liczby posłów do 230, wybory do Sejmu w jednomandatowych okręgach, zwiększenie roli Trybunału Stanu, który do dziś jest martwym ciałem, ale przede wszystkim nowe standardy dla urzędników i polityków. Zmienione miały być teksty ślubowania posłów i Rady Ministrów; po nowelizacji składać mieli przysięgę na „honor i sumienie”. Rokita apelował o publiczną debatę nad tym dokumentem. Szybko okazało się, że Donald Tusk, ówczesny szef PO, nawet do niego nie zajrzał.

Potrzebna czy nie?
Czy nowa konstytucja jest potrzebna? –Nie, ponieważ obowiązująca jest dobra – ocenia prof. Paweł Sarnecki, konstytucjonalista z UJ. –Chwalę ją, ponieważ świetnie są w niej uregulowane zwłaszcza sprawy dla Polaków najważniejsze, dotyczące każdego z nas. W zakresie ochrony praw jednostki nasza konstytucja nie tylko nie odbiega od zachodnioeuropejskich, ale daje nam większe gwarancje wolności i swobód.

Prof. Sarnecki przyznaje, że ma ona też słabe punkty: – Nie ma prawa doskonałego. Za mankament uważa np. wybór prezydenta w wyborach powszechnych, a nie przez Zgromadzenie Narodowe. Niemal identyczną ocenę jakości konstytucji wyrażają trzej inni prawnicy z UJ, profesorowie: Andrzej Mączyński, były wiceprzewodniczący Trybunału Konstytucyjnego, prof. Piotr Tuleja, aktualny jego sędzia, i prof. Andrzej Zoll, były prezes TK.

Pod PIS–owską Konstytucją
Konstytucję można zmienić, gdy ma się w Sejmie co najmniej dwie trzecie głosów (307) i poparcie ze strony przynajmniej połowy senatorów. Załóżmy, że uda się którejś partii samodzielnie lub z koalicjantem zgromadzić taką liczbę mandatów. Może wtedy przeforsować każdy zapis, np. wprowadzić monarchię.

Prawdopodobnie żadnej formacji nie uda się zebrać dwóch trzecich głosów. Chyba nie jest w stanie dokonać tego też PiS łącznie z satelitami, czyli Solidarną Polską i Polską Razem. Wykluczyć jednak takiego scenariusza nie można, bo Zjednoczonej Prawicy w sukurs przyjść mogliby ewentualni posłowie wybrani z listy Kukiza.

Pod jaką konstytucją żylibyśmy, gdyby PiS wprowadziło swoje rozwiązania? Odpowiedź dziś jest jedna: do końca nie wiadomo. PiS po raz pierwszy przedstawiło projekt konstytucji w 2005 r. Zakładał np. wybory do Sejmu w jednomandatowych okręgach (art. 76). W 2010 r. partia po raz drugi przedstawiła projekt. Różnił się nieco od wcześniejszego, m.in. brakiem JOW-ów. Wiosną 2014 r. prezes Kaczyński zapowiadał, że wkrótce zaprezentuje nowy. Do dziś go nie ma. Najpewniej dlatego, że prezes nie może zdecydować się, jaką rolę miałby pełnić prezydent. W obu poprzednich projektach władza miała przejść w jego ręce. Jednak zarówno w 2005 r., jak i pięć lat później Kaczyński zdawał sobie sprawę, że jego stronnictwo będzie za słabe, by doprowadzić do zmiany konstytucji. Obecnie takiej pewności nie ma. Prezydentem, jak wiadomo, nie jest, a za pięć lat będzie już po siedemdziesiątce.

Przyjrzyjmy się jednak projektowi PiS z 2010 r., bo on widnieje na stronie tej partii. Zaczyna się od słów w preambule: „W imię Boga Wszechmogącego!”. Następnie mamy złożenie dziękczynienia Bożej Opatrzności „za dar odzyskanej niepodległości” i podkreślenie związków Polski z chrześcijaństwem. To spora różnica w stosunku do preambuły obowiązującej konstytucji. Ona bowiem dzieli obywateli na wierzących w Boga i niewierzących, ale mówi, że jedni i drudzy są równi wobec dobra wspólnego– Polski.

W tym projekcie PiS zakłada wprowadzenie systemu prezydenckiego. Prezydent mógłby np. zarządzić bez uzasadnienia skrócenie kadencji Sejmu. A na wniosek rządu miałby prawo wydawać rozporządzenia, które miałyby moc ustawy. W praktyce oznaczać mogłoby to, że jeśli ewentualny gabinet Beaty Szydło czy Jarosława Kaczyńskiego chciałby bez sejmowych ceregieli uchwalić jakieś prawo, to o wydanie takiego dekretu zwróci się do Andrzeja Dudy. Sejm co prawda musiałby zaakceptować taki dekret, ale gdy ma się większość w nim, problemu by nie było.

Prezydent mógłby też po wyborach odmówić powołania premiera lub ministra, „jeżeli istnieje uzasadnione podejrzenie, że nie będzie on przestrzegać prawa albo jeżeli przeciwko powołaniu przemawiają ważne względy bezpieczeństwa państwa”. To kończyłoby sprawę.

Projekt PiS zakłada też, że opozycja mogłaby składać poprawki do rządowych projektów ustaw jedynie za zgodą... rządu. Wówczas gabinet miałby spokój, bo ustawy przechodziłyby w wersji, którą im nadał.

Prezydenta, gdyby obowiązywała konstytucja w wersji PiS-u, obawiać musieliby się sędziowie. Głowa państwa mogłaby usunąć sędziego, „którego dotychczasowe postępowanie świadczy o niezdolności lub braku woli rzetelnego sprawowania urzędu”. Z wnioskiem o to musiałby wystąpić nieistniejący dziś organ Rada ds. Sądownictwa. W tym 16-osobowym ciele, aż 14 miejsc pochodziłoby lub zostałoby wskazanych przez aktualnie rządzących, czyli prezydenta, rząd, większość parlamentarną, a jego szefem byłby... prezydent.

Obowiązująca konstytucja gwarantuje „bezstronność władz w kwestiach przekonań religijnych, światopoglądowych i filozoficznych, zapewniając swobodę ich wyrażania w życiu publicznym”. W projekcie konstytucji PiS tego sformułowania nie ma, podobnie jak prawa obywateli do strajku.

Projekt podkreśla natomiast, że małżeństwo jest „wyłącznie związkiem kobiety i mężczyzny”. Obecna konstytucja małżeństwo definiuje lakonicznie jako „związek mężczyzny i kobiety”. Ewidentnie twórcom projektu PiS chodzi o ukrócenie działań mających na celu wpisanie np. związków partnerskich do konstytucji. Przed zabiegami tych środowisk, które chcą usunięcia nauczania religii w szkołach, chronić ma zaś przepis nakładający na władze opiekę nad nauczaniem religii._– _Obecna konstytucja zakreśla to, co wolno władzy. Projekt PiS określa, co władza pozwala zrobić obywatelom__– mówi prof. Andrzej Zoll.

***

– Zanim zaczniemy zmieniać konstytucję, trzeba najpierw doprowadzić do tego, by Konstytucja Rzeczypospolitej Polskiej stała się dla elit politycznych świętością, bez względu na reprezentowaną opcję polityczną.

Chodzi o to, by przedstawiciele władzy wykonawczej i ustawodawczej nie ważyli się jej naruszać dla własnych korzyści, powołując się fałszywie np. na „dobro społeczne”.

– Problemem nie jest marna jakość konstytucji,

bo ona jest co najmniej dobra, ale niski poziom kultury politycznej i prawnej – twierdzi prof. Sarnecki, konstytucjonalista z UJ. Podkreśla, że nawet najlepszy tekst konstytucji zawiedzie, jeśli ludzie, którzy mają ją stosować, nie są w stanie podołać zadaniu.

Przypomina, że każda konstytucja z natury rzeczy musi być tworem ogólnym, operującym odwołującymi się do wartości pojęciami.

– Konstytucja z 1997 r. jest najobszerniejszą ze wszystkich siedmiu konstytucji, które dotychczas w Polsce obowiązywały.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski