Indywidualne zaangażowanie ratuje zwierzęta. Osoba, która w swojej dzielnicy dba o wolno żyjące koty, może znacząco pomóc poszczególnym osobnikom.
Lokalne stowarzyszenia wspierają zwierzaki (najczęściej koty i psy) na większą skalę. Jednak samotni działacze czy niewielkie grupy napotykają na przeszkody, których nie przezwycięży się na poziomie osiedla czy gminy.
Przepisy o opiece nad bezdomnymi osobnikami i prowadzeniu schronisk powstają na szczeblu państwa, a postawy wobec istot żywych są kształtowane przez ogólnopolskie programy szkolne oraz media o zasięgu krajowym. Dlatego niektórzy aktywiści chcą działać na zasadzie głośnych kampanii, wejścia do polityki czy nawet utworzenia Partii Zwierząt.
Zwierzęta w dzienniku TV
Plany oddziaływania na dużą skalę odnajdujemy w książce „Aktywizm prozwierzęcy – Instrukcja obsługi”, którą wydała krakowska fundacja „Czarna Owca Pana Kota”. Autorami opublikowanych tekstów są ludzie pracujący w różnych częściach Polski na rzecz zwierząt.
Aktywiści ci doceniają wagę indywidualnych wyborów (np. przejścia na wegetarianizm czy weganizm) i lokalnych akcji, ale widzą też potrzebę wywierania wpływu na całe społeczeństwo.
– Problematyka humanitarnej ochrony już pojawiła się w debacie publicznej. Przykładem była dyskusja nad zakazem uboju rytualnego. Wcześniej debatowano nad surowością kar za przestępstwa przeciw ochronie zwierząt. Ta sprawa wróci, bo planowane jest zaostrzenie sankcji. Ustawodawcy przygotowują także zakaz trzymania psów na łańcuchach, a taka zmiana będzie komentowana
– stwierdza Dawid Karaś, członek zarządu wrocławskiego stowarzyszenia „Ekostraż”.
Polacy, zdaniem Karasia, coraz bardziej interesują się losem zwierzaków. – Obecność tej problematyki w polityce będzie więc rosła. Politycy są bowiem zarówno pewną emanacją społeczeństwa, jak też kalkulują różne sposoby zdobycia poparcia – dodaje aktywista.
Z sercem lub ze strzelbą
Grupa polityków zapisała się do Parlamentarnego Zespołu Przyjaciół Zwierząt, którego działania wychodzą naprzeciw żądaniom zwiększenia ochrony różnych istot żywych. Z drugiej strony figury z polskiej szachownicy władzy należą do lobby łowieckiego.
Sam prezydent RP znany jest z zamiłowania do polowań. Strzelanie do dzikich zwierząt budzi zaś wątpliwości etyczne, a myśliwi bywają oskarżani o zabijanie psów, które na chwilę oddaliły się od właścicieli. Można mieć więc wątpliwości, czy establishment jest dobrym partnerem dla ruchu prozwierzęcego. Być może na szachownicy politycznej potrzebni są nowi gracze.
– Osoby ze środowiska prozwierzęcego, których nie ograniczają poglądy (np. anarchistyczne – przyp. red.), powinny angażować się w działalność polityczną. Dobrym rozwiązaniem byłoby powołanie Partii Zwierząt. Powinniśmy współpracować z ruchami walczącymi o prawa pracownicze czy prawa dla kobiet i osób LGBTQ (nieheteroseksulanych – przyp. red.).
Trzeba pokazywać, że politycy muszą być etyczni. Jak nie powinniśmy wspierać właściciela agencji towarzyskiej czy podejrzanego o przestępstwa seksualne, tak nie powinniśmy głosować na prowadzących fermy futrzarskie lub rzeźnie. Jest to równie nieetyczne, a takie osoby nie są godne nas reprezentować – ocenia Joanna Wydrych, założycielka „Czarnej Owcy Pana Kota”.
Przedstawicielka krakowskiej fundacji zachęca do naśladowania działań ze Szwecji, Austrii, Norwegii. – Ruch prozwierzęcy odniósł spore sukcesy na świecie. Od naszego zaangażowania zależy, czy Polska pozostanie skansenem – stwierdza.
Zielone sojusze
Łukasz Musiał z szczecińskiej inicjatywy „Basta!” uważa, iż zależności między ludźmi a innymi istotami muszą być uwzględnione w decyzjach władzy. Humanitarny stosunek do kotów i psów może być tu jednym z punktów wyjścia, ale w grę wchodzą też inne gatunki.
– Wykorzystywanie zwierząt ma wpływ na środowisko, więc wpływa także na obywateli kraju. Tak jest między innymi w wypadku przemysłu futrzarskiego i innych form chowu przemysłowego, które oddziałują na otoczenie poprzez odpady oraz fetor. Dlatego zagadnienia praw zwierząt i ekologii powinny mieć swoje miejsce w polityce. Niekiedy trudno jest sprawić, aby społeczeństwo coś zmieniło samodzielnie. W takich przypadkach trzeba działać za pośrednictwem i z pomocą polityków. Należy tylko uważać, aby nie wykorzystywali oni ruchu na rzecz zwierząt w sposób instrumentalny – mówi Musiał.
Badacze polityki różnie oceniają szanse ruchu prozwierzęcego na rynku idei. Dr Jarosław Flis, socjolog z UJ, jest sceptyczny. Zauważa, że „zielone” bloki nie odnosiły u nas sukcesów i że większość Polaków nie zwróci uwagi na sprawy innych gatunków.
Flis uważa dbałość o prawa zwierząt za przejaw lewicowej tendencji do tego, by koniecznie bronić jakiejś ofiary. Lewicowcy – zdaniem socjologa – postulują ochronę tej czy innej grupy krzywdzonych, bo nie potrafią zaproponować dobrego programu ekonomicznego lub rozwiązań dla innych problemów z listy zmartwień Polaka.
Prof. Andrzej Piasecki, politolog z krakowskiego Uniwersytetu Pedagogicznego uważa natomiast ruchy na rzecz zwierząt i środowiska za obiecujące zjawisko. – W Polsce powtarzają się trendy z Zachodu, a tam taka tematyka już weszła do debaty publicznej. Także wybory samorządowe w mniejszych polskich miastach pokazały, że rozmaici aktywiści zastępują typowych polityków – zauważa.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?