Dzieci przed szkołą w Ruszczy - zdjęcie z lat 20. ubiegłego wieku
Udało się Panu dotrzeć do kilkunastu kronik szkolnych. Który 1 września utkwił najbardziej w pamięci?
- Chyba 1 września 1939 roku, opisany w kronice przez kierownika szkoły w Luboczy Franciszka Twaroga. Pisze on, że rok szkolny 1939/1940 nie rozpoczął się w terminie. Nad Luboczą i Grębałowem przeleciały niemieckie samoloty, które zbombardowały Kraków. 5 września hitlerowcy wkroczyli do wsi, zajęli szkołę na kwaterę, zostawiając dzieciom do nauki tylko jedną salę. Opisuje godzinę policyjną i jak ludzie uciekali przed terrorem.
- Dlaczego zafascynowała Pana postać Franciszka Twaroga?
- Nie tylko jego. Takich znakomitych pedagogów odnalazłem wielu. Z zapisków i opowieści uczniów, do których dotarłem, wynika, że byli to ludzie powołani do pełnienia zawodu nauczyciela - w ciężkich warunkach organizowali dzieciom teatrzyki, orkiestry, kursy pożarnicze czy też zajęcia agrotechniczne, np. z bartnictwa. Franciszka Twaroga zobaczyłem właśnie pierwszy raz na zdjęciu, na którym bez odzieży ochronnej trzymał plaster miodu oblepiony pszczołami. Mam w rodzinie pszczelarzy i wiem, jakiego to wymaga doświadczenia. Była też kierowniczka szkoły w Ruszczy, która zrezygnowała z założenia własnej rodziny i poświęciła się uczniom. To był wysiłek Siłaczek i Judymów.
- A jacy byli uczniowie?
- Klasy były bardzo duże. Szkoła mieściła się niemal w każdej wsi, a mimo to uczyło się w nich po 100 - 200 dzieci, stąd klasy liczyły czasem po 60 osób. Jeżeli nauczyciele wyłowili zdolnego ucznia - a takich nie brakowało - radzili rodzicom, żeby sprzedali konia albo krowę i posłali dziecko na naukę do miasta, najczęściej do Gimnazjum św. Jacka lub św. Anny w Krakowie. Na taki wydatek stać było tylko wybranych.
- Ma Pan dane, ile takich dzieci ukończyło szkoły w Krakowie?
- Mam całe listy absolwentów. Na przykład ze szkoły w Czyżynach pięć osób uzyskało potem stopień doktora w dziedzinie chemii, medycyny, prawa, rolnictwa, elektrotechniki. To łamie mit o biednych i zacofanych wsiach, na których potem powstała Nowa Huta. Była straszna bieda, ale był też wielki pęd do nauki.
- W jaki sposób udało się Panu dotrzeć do tak odległych historii?
- Korzystałem głównie z kronik szkolnych, niektóre datowane były na 1818 rok. Były one przechowywane albo w szkołach, albo w prywatnych domach. Mam wypowiedzi najstarszych mieszkańców Nowej Huty, niektórzy już nie żyją. Rozmówcy, do których dotarłem, posyłali mnie do następnych. To był taki łańcuszek szczęścia i zaufania.
- A co Pana najbardziej poruszyło w tych zebranych historiach, w materiałach, do których udało się Panu dotrzeć?
- Niezwykle wzruszające były te prawdziwe historie. I te zdjęcia, a na nich uśmiechnięte buźki, choć połowa dzieci była bez bucików.
Rozmawiała Paulina Polak
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?