Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polscy skoczkowie na kozetce u Horngachera. Austriak wyciągnie Stocha i resztę z kryzysu?

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Horngacher: Zaczyna się dla mnie nowy etap w życiu
Horngacher: Zaczyna się dla mnie nowy etap w życiu fot. Michał Gaciarz
Stefan Horngacher długo szykował się do skoku na głęboką wodę. W końcu postanowił wyjść z cienia i objął posadę trenera polskiej kadry. Mówi, że nie boi się wyzwań. To dobrze, bo u nas ludzie albo zakochają się w nim bez pamięci, albo... A może nie uprzedzajmy faktów.

A co wy tak ciągle o presję mnie pytacie? - dociekał Stefan Horngacher, gdy pierwszy raz spotkał się z polskimi dziennikarzami. Może jeszcze nie wiedział, że tutaj - jak mawiał jego poprzednik Łukasz Kruczek - we wtorek stawiają ci pomnik, a w środę szafot.

Bo gdy jesteś trenerem reprezentacji w skokach narciarskich, musisz mieć świadomość, że zimą patrzy ci na ręce cała Polska. Z reguły w najbardziej newralgicznym momencie, bo w weekendy, przy obiedzie lub podwieczorku. I w ich trakcie, oglądając jednocześnie w telewizji konkursy Pucharu Świata, mało kto jest mentalnie gotowy na przełykanie rozczarowań i trawienie porażek. 47-letni Austriak wie jednak, po co tutaj przyjechał. I ma pomysł, jak to zrobić. Jak wrócić z Kamilem Stochem na szczyt i zabrać tam też innych. - Nie boję się wyzwań. Jestem odporny, dam sobie radę - twierdzi.

Opuścić strefę komfortu

Długo dojrzewał do decyzji, żeby zostać głównym trenerem. Do takiego - nomen omen - skoku na głęboką wodę przygotowywał się aż 14 lat. Sportową karierę zakończył w 2002 roku i od razu przeszedł na drugą stronę rzeki. Powtarzano mu, że do pracy szkoleniowej się świetnie nadaje. Cierpliwy, metodyczny, spostrzegawczy. Na pierwszy plan się jednak nie pchał, lubił chować się w cieniu.

Był asystentem w austriackiej kadrze, trenerem kadry młodzieżowej w Polsce (w latach 2004-2006, gdy frontmanem był jego rodak Heinz Kuttin), pracował w szkole sportowej w niemieckim Hinterzarten, był indywidualnym trenerem Martina Schmitta, wreszcie przez ostatnie lata pełnił funkcję drugiego trenera w reprezentacji Niemiec. Aż nagle wiosną tego roku opuścił swoją strefę komfortu.

- Miałem wcześniej pewne propozycje, ale nie czułem, że to jest odpowiednia chwila na podjęcie takiego wyzwania. Ten moment nadszedł właśnie teraz. Uznałem, że jestem gotowy - tłumaczył.

Decyzja łatwa jednak nie była. Nad ofertą z Polski zastanawiał się tydzień. Rodzina nie była zachwycona tym pomysłem. Z żoną Nicole, byłą fizjoterapeutką niemieckiej kadry skoczków, mają ułożone życie w Hinterzarten. Dzieci - Dana Maria i Amadeus (też skacze na nartach, choć jak mówi tata, talent ma też do innych dyscyplin) - chodzą tam do szkoły. Rozmowy w domu były trudne.

- Na początku rodzina nie była zbyt szczęśliwa. Dyskutowaliśmy o tym, jak wszystko ułożyć. Ostatecznie zostali w Niemczech, nie było sensu sprowadzać ich do Polski - opowiada Horngacher. - Sam dziwnie się z tym wszystkim czułem. Pracowałem w Niemczech bardzo długo, z sukcesami, miałem ustabilizowaną sytuację. Ale uznałem, że Polska jest dla mnie wielką szansą. Nie robię się w końcu coraz młodszy. Perspektywa pracy w roli głównego trenera, z całą jego odpowiedzialnością, wydała mi się bardzo kusząca.

Tutaj nie ma dyktatury

Apoloniusz Tajner, prezes Polskiego Związku Narciarskiego: - Chyba po prostu postanowił w końcu postawić na siebie. Widać po sposobie jego pracy - a to jest taki typ, który niczego nie zaniedbuje, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik - że myśli o przyszłości, dalszej karierze trenerskiej, cały czas chce się rozwijać.

W Polsce miał miękkie lądowanie. Część zawodników już dobrze znał, bo 10 lat temu pracował z młodziutkimi Kamilem Stochem (odchodząc przepowiedział mu wielką przyszłość), Piotrem Żyłą i Stefanem Hulą.

- Gdy tylko się dowiedziałem, że to on będzie naszym trenerem, uśmiech nie schodził mi z twarzy - przyznaje ten ostatni. - Wiedziałem, że jest bardzo fajnym człowiekiem i szkoleniowcem. Wymagającym, ale też takim, który świetnie motywuje.

Żyłę tak na wstępie zmotywował, że ten bez oporów zaczął zmieniać swoją charakterystyczną, acz przeciwskuteczną pozycję najazdową. Wcześnie nikt nie mógł tego od niego wyegzekwować ani prośbą, ani groźbą. - Na początku nie było łatwo, szczególnie pierwszy trening był taki, że jak ruszyłem z belki, to myślałem, że się przewrócę. Ale trzeba mieć zaufanie do trenera, żeby wszystko funkcjonowało, bo jak tego nie ma, to nic nie działa - zauważył Żyła.

- Gdy potrzeba, to potrafię mieć twardą rękę. Ale mam wiele twarzy. Miły też potrafię być. Gdy jednak coś idzie w złym kierunku, to trzeba umieć przestawić zawodnika na dobre tory. Z reguły wystarcza ostra męska rozmowa. Bez owijania w bawełnę. Dyscyplina musi być - mówi o sobie Horngacher.

Maciej Kot, który u Austriaka błyskawicznie rozwinął skrzydła i zdeklasował konkurentów w letnim sezonie, podkreśla, że ten jest bardzo dobrym psychologiem. - Wie, kiedy trzeba docisnąć, a kiedy odpuścić. Efekt jest taki, że każdy nie tylko wie, co ma robić, ale też chce to robić. Jest stanowczy, wymagający, ale jednocześnie - tak po ludzku - bardzo sympatyczny. Potrafi pożartować. Na pewno nie wprowadził w kadrze dyktatury - opowiada skoczek z Zakopanego.

Na początku współpracy zapraszał zawodników na długie, indywidualne rozmowy. Wypytywał też o prywatne sprawy.

- Chciał nas po prostu lepiej poznać, to nie było tak, że leżało się jak na kozetce u psychoanalityka. Pytał o zainteresowania, o to jak lubimy spędzać wolny czas. Szukał kluczy do każdego z nas. Takie rozmowy też pozwalają budować wzajemne zaufanie - uważa Kot.

- Jest między nami chemia - ocenia krótko Dawid Kubacki, skoczek z Nowego Targu. - Choć na początku zaskoczenie było spore, bo tak naprawdę cały nasz plan treningowy i przyzwyczajenia zostały wywrócone do góry nogami.

Do kadry wróciła atmosfera

Dla młodszych zawodników był zagadką. Andrzej Stękała, 20-latek z Dzianisza, szybko odpalił YouTube, żeby sprawdzić, z kim będzie miał teraz do czynienia. - Solidny skoczek - oceniał ze znawstwem.

Solidny to jednak zbyt mało powiedziane, choć dużo większe słowa też by nie pasowały. To nie była tak wybitna narciarska osobowość jak bohaterowie jego czasów: Andreas Goldberger, Adam Małysz, z którym nawiasem mówiąc od dawna się przyjaźni, czy Schmitt. Nie odnosił wielkich sukcesów indywidualnych, ale był mocnym ogniwem austriackiej drużyny, z którą zdobywał medale na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata.

- Jestem zadowolony z tego, co osiągnąłem, choć oczywiście mogło być jeszcze lepiej - uważa.

To, że lubi grać drużynowo, zostało mu do dzisiaj. Organizacja pracy w kadrze - a koordynuje pracę w sumie trzech grup szkoleniowych - to nie jest bułka z masłem. Nie chodzi tylko o logistykę, ale skoki to sport indywidualistów. Każdy ma ambicje, chce skakać w Pucharze Świata, a konkurencja jest duża. W tle są jeszcze pieniądze, sponsorzy, interesy.

O poprzednim, kryzysowym sezonie dziś wszyscy mówią już otwartym tekstem. Atmosfera w reprezentacji była fatalna, to odbiło się na wynikach. Zmiana wyszła wszystkim na dobre. Również trenerowi Kruczkowi, który teraz pracuje z reprezentacją Włoch. U nas Horngacher wprowadził nowe porządki, nowych ludzi i błyskawicznie znów posklejał to w jedną całość.

- Nie byłem tym wcale zaskoczony - przyznaje Tajner. - Stefan bardzo dużo z zawodnikami rozmawia o ich problemach, w przypadku tych młodszych spotyka się też z ich rodzicami. No i być może najważniejsze - to człowiek z zewnątrz. Łukasz Kruczek po kilku latach nie mógł już takich rozmów przeprowadzać. Po ośmiu latach relacje, takie międzyludzkie, z jednymi były bardzo dobre, a z innymi trochę się popsuły.

Ludzi w sztabach i grupach szkoleniowych jest dużo. Gdy do Predazzo pojechały trzy grupy, to było w sumie 40 osób. Utrzymanie wszystkich w dobrych relacjach wymaga sporych umiejętności. A Stefan to z jednej strony osoba nowa, ale jednocześnie wszyscy znakomicie wspominali go z okresu, gdy pracował w Polsce. Poza tym sprawdzały się jego pomysły szkoleniowe, więc z każdym dniem w ekipie wrastała wiara, że to działa. A przy tych psychologicznych zdolnościach i wiedzy, którą posiada, jest też dość twardy i trzyma dyscyplinę, bo to też się rozlazło w ciągu ostatniego roku.

Poprzeczka jest jednak zawieszona bardzo wysoko. Trzeba się mierzyć z sukcesami Małysza, olimpijskimi triumfami Stocha. Polacy albo zakochają się w nim bez pamięci, albo... Choć być może Horngacher, typ chłodnego analityka, czasem sprawiający wrażenie flegmatyka, będzie odpowiednim kontrapunktem dla kąpanych w bardzo gorącej wodzie kibiców.

- Dla mnie zaczyna się całkiem nowy, ekscytujący etap__- podkreśla Horngacher. Dla polskich fanów skoków też.

***

Stefan Horngacher urodził się 20 września 1969 w Woergl. Jest dwukrotnym medalistą olimpijskim (brązowe medale przywoził z Lillehammer i Nagano), pięć razy stał na podium mistrzostw świata (dwa złote medale). We wszystkich przypadkach sukcesy odnosił w konkursach drużynowych. Medal w zawodach indywidualnych pozostał jego niespełnionym marzeniem. W Pucharze Świata 15 razy doskoczył do podium, wygrał dwa konkursy - m.in. w 1999 r. triumfował w Zakopanem. Gdy pracował w Polsce jako trener kadry młodzieżowej, zdobyliśmy srebrny medal na MŚ juniorów w 2005 roku w konkursie drużynowym. W składzie tamtej ekipy byli Piotr Żyła i Kamil Stoch. A także Wojciech Topór, który teraz jest członkiem sztabu szkoleniowego kadry. Czwartym był Paweł Urbański, który jednak szybko zakończył karierę.
Horngacher w wolnych chwilach lubi grać w golfa i jeździć na rowerze górskim. - W Beskidzie Śląskim, gdzie bywam najczęściej, jest sporo pięknych tras - mówi.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski