Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska i USA są jak dobre małżeństwo

Rozmawiała Sylwia Nowosińska
fot. Andrzej Banaś
Rozmowa Kroniki. Walter Braunohler, nowy konsul USA, mówi o tym, co jadł w Krakowie, jak uniknął ataku gołębia i wyjaśnia, dlaczego język polski jest trudniejszy od tajskiego.

- Co wartościowego jest w Krakowie dla człowieka z zagranicy?
- Kraków jest prawdziwym europejskim miastem - zabytki w centrum, brukowane ulice, piękne skwery i wieże kościołów. Każdy, kto przebywa w Krakowie, od razu zauważy, że to miasto jest kulturalną stolicą Polski. Tu są nie tylko najlepsze uniwersytety, ale też pyszne jedzenie i najsympatyczniejsi ludzie.

Kraków to nie tylko dobre miejsce dla studentów, ale także dla tych, którzy chcą tu pracować i mieszkać. Dużo spacerowałem po mieście. Próbowałem świeżego chleba, serów, kiełbasy. Jadłem też lody. To niesamowite, że w Krakowie jest tyle lodziarni. Odwiedzałem amerykańskie firmy, takie jak Cisco czy Delphi. Rozwój krakowskich przedsiębiorstw także jest bardzo ważny. To miasto jest dobrym przykładem tego, jak można połączyć dziedzictwo historyczne z biznesem i nowoczesnością.

- A jest coś w Krakowie, co Pana denerwuje?
- Tak, gołębie! (śmiech)... Niedawno razem z jednym z moich współpracowników odwiedzaliśmy amerykańskie przedsiębiorstwa. Kiedy wchodziliśmy do budynku, przelatujący tamtędy gołąb sprawił mu niespodziankę... To było okropne, ale odetchnąłem z ulgą, bo to mogłem być ja (śmiech).
Tak naprawdę nie widzę na razie żadnych negatywnych cech życia w tym mieście. Niektórzy narzekają na zmienną pogodę. Jednego dnia jest jasno i słonecznie, następnego pada. Pochodzę z Michigan, więc mnie to nie dziwi. Mogę powiedzieć, że czuję się tutaj jak w domu.

- Krakowianie skarżą się też na zanieczyszczone powietrze.
- Czytałem dużo na ten temat. Nie miałem jeszcze okazji poczuć tego na własnej skórze, bo nie było mnie tu w zimie. Mimo to cieszę się, że miasto pracuje nad poprawą stanu powietrza. Władze rozumieją, że to problem dla mieszkańców i podejmują działania, żeby go naprawić. To jest właśnie jedna z zalet Polaków. Są bardzo praktyczni w tym, co robią. Podobnie jak Amerykanie. Widzą problem, myślą nad rozwiązaniem i próbują je wcielić w życie.

- Polacy nie zawsze są tak optymistyczni, kiedy mówią o relacjach Polska - USA. Były minister spraw zagranicznych rok temu mówił, że sojusz polsko-amerykański jest nic nie wart. Co Pan sądzi o tych słowach?
- Jeżeli ludzie, tak jak nasze kraje, są w bardzo dobrych relacjach, rozumieją, że od czasu do czasu mogą się pokłócić. Mówią sobie prawdę i nie zawsze się ze sobą zgadzają.

Takie relacje można mieć tylko wtedy, kiedy przyjaźń jest prawdziwa. Tak samo jest w dobrym małżeństwie. Możesz szczerze rozmawiać z twoją drugą połówką, możesz być sobą - to jest fantastyczne. Oczywiście, są małe sprawy, w których Polacy i Amerykanie nie zgadzają się ze sobą i takie, nad którymi trzeba jeszcze popracować. Ale to normalne, zdrowe i pozytywne. Stany Zjednoczone i Polska nigdy nie były ze sobą tak blisko jak teraz.

- Zamieszczone w internecie wideo, na którym Pan występuje, obejrzało już 15 tys. osób. Skąd pomysł na taką formę komunikacji?
- To bardzo ważne, żeby dotrzeć do wielu ludzi i porozumieć się z nimi. Media społecznościowe to dobry sposób, żeby przekazać komuś wiadomość i otrzymać odpowiedź - poznać reakcję ludzi. Wiem, że były ambasador Stephen Mull był bardzo zaangażowany w taki sposób komunikacji, m.in. był aktywnym użytkownikiem Twittera.

My w Krakowie też idziemy w tym kierunku. Chcemy pokazać ludziom, co robimy i gdzie jesteśmy. Liczymy na to, że podpowiedzą nam, co jeszcze możemy zrobić i jakie miejsca odwiedzić.

- Jak Pan wspomina naukę języka polskiego?
- To ekstremalnie trudny język. Szczególnie zbitki spółgłosek sprawiają mi problemy. Wciąż z trudem wypowiadam takie słowa jak "szczęśliwy". To jest dla mnie jak zagadka - składanie ze sobą całej tej gramatyki. Uczyłem się polskiego przez 11 miesięcy w Waszyngtonie i wciąż się uczę.

Język jest bardzo trudny, ale też bardzo logiczny. Podobają mi się idiomy, jak np. "jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to... wiadomo o co chodzi...", oczywiście o pieniądze. Uczę się polskiego, zapamiętując całe wyrażenia, to moja metoda. Mówię także w języku tajskim, który ma trudniejszy alfabet, złożony z 76 znaków. W tajskim akcentowanie słów ma ogromne znaczenie. W przeciwieństwie do polskiego nie ma tam jednak prawie żadnej gramatyki.

- Pracował Pan w Tajlandii, w Australii, w Iraku... To trudne dla rodziny - za każdym razem przyzwyczajać się do nowego miasta?
- To jest wyzwanie, ale też duża szansa. Dwoje moich dzieci urodziło się w Tajlandii. Przez pierwszych kilka lat zachowywały się jak obywatele tego kraju. Mówią po tajsku. Wciąż nie znają niektórych angielskich słów i zastępują je tajskimi. Jadły ciągle smażonego kurczaka z ryżem. Wciąż kochają ostre jedzenie.

Co jest rzadkie, bo zwykle czteroletnie dzieci nie lubią takich rzeczy. Moja żona, która przez wiele lat była pracownikiem dyplomacji, teraz jest pisarką i freelancerem. Jestem z niej bardzo dumny. Prowadzi także bloga poruszającego tematykę rodziny i macierzyństwa. Moja rodzina została bardzo dobrze przyjęta w Krakowie i świetnie się tu czuje. Żona i dzieci szybko przyzwyczajają się do nowego otoczenia i nowego domu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski