Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polska potęga podziemna

Redakcja
Czy potrafimy przemienić ogromny problem w nasz wielki atut w Unii?

ZBIGNIEW BARTUŚ

ZBIGNIEW BARTUŚ

Czy potrafimy przemienić ogromny problem w nasz wielki atut w Unii?

   Niemcy, Anglicy, Francuzi, Skandynawowie - wszyscy ustawiają się grzecznie w kolejce do kasy kontynentalnego potentata. I płacą, płacą, płacą... Tym kontynentalnym potentatem jesteśmy my, Polacy, a to za sprawą kilkudziesięciu kopalń, fedrujących najcenniejszy kruszec Europy: węgiel kamienny. Tak, to po węgiel ustawiają się owe długie kolejki...
Taki sen śnił się do niedawna jedynie wariatom, księżycowym ekonomistom i hurraentuzjastom czarnego złota. Jednak w ostatnich tygodniach ten sen stał się zaraźliwy. Może nawet - realny?!
   Wszyscy zgłupieli pod koniec zeszłego roku - pod wpływem zdumiewających wydarzeń na rynku węgla kamiennego. Światowe ceny zaczęły rosnąć w oszałamiającym tempie: z 35 dolarów wiosną do blisko 50 we wrześniu i ponad 60 w listopadzie. Na całym świecie nie znalazł się nawet jeden fachowiec, który by to przewidział. Co ważniejsze: nagle okazało się, że gdyby nasze wiecznie stratne kopalnie - dopłacające od lat do każdej wyeksportowanej na bogaty Zachód tony po 10 i więcej dolarów - zakontraktowały cały swój roczny eksport po takich cenach, to niemal wszystkie wyszłyby na spory plus!
   Powróciło pytanie: czy najbardziej chora w kraju branża, której zmuszeni byliśmy właśnie podarować (kolejnych) 18 miliardów złotych długów i która przez lata uchodziła za zawalidrogę na naszej drodze do Unii Europejskiej, może się przeistoczyć w główny polski atut w tejże Unii?

Chory człowiek może

   - Europa potrzebuje polskiego węgla. W najbliższych latach może go kupić nawet 50 mln ton, dwa razy więcej niż obecnie - zapewniał osiem lat temu na wielkim zjeździe górniczych fachowców w Katowicach Jose Sierra, dyrektor generalny sekretariatu Komisji Europejskiej ds. przemysłów i paliw kopalnych. Laicy przyjmowali te słowa z entuzjazmem. Wtajemniczeni - z rezerwą.
   Kraje Unii Europejskiej od połowy lat 90. kupują ok. 20 mln ton naszego węgla rocznie, czyli ok. jednej piątej naszej produkcji. W przypadku węgla energetycznego, stanowiącego ponad trzy czwarte wysyłanego na Zachód surowca (pozostałe 5 mln ton to drogi węgiel koksujący), eksport ten był dla nas wiecznie nieopłacalny: do każdej tony sprzedanej bogatym Niemcom czy Brytyjczykom dopłacaliśmy od 8 do 12 dolarów. Tak było do końca zeszłego roku, gdy wysyłaliśmy im węgiel wydobyty w czasach, gdy ceny oszalały, ale zakontraktowany znacznie wcześniej, po stawkach dwa-trzy razy niższych. Europa ponownie zyskała tani - tańszy od własnego - surowiec energetyczny.
   Po co więc ten węgiel wysyłaliśmy? Po co robiliśmy przyjemność pięć razy bogatszym krajom UE, potęgom gospodarczym świata? Po co mnożyliśmy straty i długi, które teraz - biedni podatnicy w ciężkiej sytuacji budżetowej - musimy spłacać?
   W kręgach liberalnych ekonomistów ugruntowało się przekonanie, że eksport węgla z Polski służy jedynie utrzymywaniu miejsc pracy w górnictwie. Jest w tym stwierdzeniu sporo prawdy - przyznawali to zresztą sami prezesi spółek węglowych oraz odpowiedzialni za górnictwo ministrowie. Dziesięć lat temu 30 mln wyeksportowanych ton węgla dawało pracę 50 tysiącom górników. Dzisiaj ponad 20 mln wysłanych do Unii ton pozwala utrzymać ok. 30 tys. miejsc pracy, czyli jedną czwartą ogólnego zatrudnienia w branży.
   Zarazem coraz wyraźniej widać, że ten socjalny aspekt to tylko część prawdy o naszym "wiecznie deficytowym" eksporcie. Rezygnacja z eksportu byłaby bowiem nie tylko ryzykowna społecznie (groźba rewolucji na Śląsku), ale i - na dłuższą metę - nierozsądna ekonomicznie.
   - Zniklibyśmy ze światowych rynków - odradzali gospodarczy stratedzy, obserwujący trendy na światowych rynkach surowców energetycznych i próbujący tworzyć prognozy na kolejne półwiecze. - Zniknąć z rynków łatwo, trudniej powrócić - ostrzegali.
   Czy wobec owej wiecznej nieopłacalności eksportu i naporu taniutkiego, bo wydobywanego głównie odkrywkowo, węgla z RPA, Kolumbii, Australii - nie warto było ulec? Zawiesić białej flagi i wzorem niemal całej zachodniej Europy pozwolić zemrzeć chorej gałęzi gospodarki, zamykając kopalnie i ograniczając wydobycie do higienicznego poziomu?
   Wygląda na to, że nie.

Czarne i różowe

   Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy ruszaliśmy do rozmów z UE na temat wielkości publicznej pomocy dla naszych kopalń, wielu ekonomistów wyrażało obawy, czy stan polskiego górnictwa nie będzie jedną z głównych - obok archaicznego rolnictwa - przeszkód na drodze do szybkiej integracji naszego kraju z resztą krajów Unii. Wielu europejskich technokratów spoglądało latami z niepokojem na Śląsk - region z całym inwentarzem problemów ekonomicznych i społecznych. "Mało nam Limburgii, Ruhry, północnej Francji, górniczych zadym w Wielkiej Brytanii?" - pytali. Paradoksalnie jednak już parę lat temu istniały liczne argumenty przemawiające na korzyść zarówno Śląska, jak i polskiego górnictwa.
   Zasoby węgla w Europie Wschodniej i Środkowej są blisko pięciokrotnie większe niż w Europie Zachodniej, dwa razy większe niż w Chinach (które wydobywają miliard ton rocznie, czyli 10 razy tyle co my, ale prawie wszystko same zużywają) czy pozostałej części Azji, ponad dwa razy większe niż w Afryce i trzy razy większe niż w Australii. Jedynie Ameryka Północna może się równać z naszą częścią Europy. My mamy jednak tę przewagę, że za parę miesięcy będziemy w Unii, konsumującej gigantyczne ilości energii - i mamy najbliżej do bogatych europejskich konsumentów.
   Faktem jest, że od blisko 100 lat węgiel przegrywa z gazem i ropą naftową. Ekspansja gazu jest tak duża, że w krajach Unii w ciągu kilku lat zużycie węgla zmalało z 330 mln do 260 mln ton. Proces ten się nasila: energetyka, największy konsument węgla, również przechodzi na uchodzący za czystszy i efektywniejszy gaz. Uruchamiane właśnie lub planowane w najbliższej przyszłości elektrownie gazowe mają mieć łączną moc 60 gigawatów. Odpowiada to zużyciu 100 mln ton węgla. Powstałe w tym czasie nowe elektrownie węglowe spalą ok. 14 mln ton, a więc 7 razy mniej. Wygląda to na trwały proces - i to ogólnokontynentalny: zużycie węgla w całej Europie spadło w latach 90. z 510 mln do 370 mln ton rocznie. A jednak...
   Prognozy długoterminowe są całkiem odmienne: przyszłość węgla kamiennego jest w nich raczej różowa niż czarna.

Europa? Europa!

   Zdaniem specjalistów, węgiel zacznie odzyskiwać pozycję w ścisłej czołówce źródeł energii już w najbliższych 20 latach, a za pół wieku jego konsumpcja podwoi się, zrównując na powrót ze zużyciem gazu. Za sto lat znaczenie gazu i ropy, w wyniku wyczerpania się zasobów tych paliw, może ulec marginalizacji. Natomiast rola węgla wzrośnie - po pierwsze dlatego, że jego eksploatacja będzie opłacalna przez co najmniej dwieście lat, a po drugie - za sprawą dynamicznie rozwijających się dziś technologii czystego spalania; np. czyściutka Dania uzyskuje z węgla 95 proc. energii.
   Już dziś europejska ucieczka od węgla jest zjawiskiem bardzo szczególnym i mylącym, bowiem w wielu krajach świata zużycie węgla (kamiennego i brunatnego) w ostatnich latach zdecydowanie wzrosło. O ile w 1980 roku konsumpcja węgla kamiennego na świecie wynosiła niespełna 2,8 mld ton rocznie, to 20 lat później - prawie 3,5 mld ton. Było to wprawdzie mniej niż w połowie lat 90., ale ostatnie wydarzenia na światowych rynkach, zwłaszcza w Chinach - które w krótkim czasie podwoiły produkcję stali, a więc i zużycie węgla - sygnalizują, że węgiel może zacząć odzyskiwać rynek.
   W ostatnim ćwierćwieczu doszło do rewolucyjnego przesunięcia produkcji węgla z Europy Zachodniej na inne kontynenty. W Azji, Australii i Afryce zużycie węgla w tym czasie podwoiło się, w Ameryce - wzrosło o jedną trzecią. Między bajki trzeba przy tym włożyć stwierdzenie, że w cywilizowanych krajach węgla na większą skalę się nie używa. W USA połowa energii pochodzi z tego surowca.
   Wielka ucieczka od węgla - drogiego i wymagającego sporych nakładów na ekologię - jest więc zjawiskiem charakterystycznym dla Europy Zachodniej. Kraje Unii, dostosowując się do bieżącej koniunktury, w szybkim tempie likwidowały (i nadal likwidują) własne górnictwo. Jeszcze w latach 60. zeszłego stulecia wydobywały grubo ponad pół miliarda ton węgla w 1500 kopalniach. Na przełomie wieków liczba kopalń zmniejszyła się 10-krotnie, a wydobycie spadło do 86 mln ton rocznie, czyli poniżej poziomu polskiego.
   W dawnych światowych potęgach węglowych spadek ten był drastyczny, zwłaszcza w latach 80. i 90. Jeszcze w 1990 roku Niemcy produkowali 77 mln t rocznie, a 10 lat później - mniej niż połowę tego (obecnie ok. 29 mln t). W Wielkiej Brytanii spadek ten był jeszcze gwałtowniejszy - z 94 mln do 31 mln ton. Dawne czarne supermocarstwo - Francja, która 52 lata temu zakładała Europejską Wspólnotę Węgla i Stali i do której przez lata ciągnęli za chlebem górnicy z całej Europy, w tym z Polski, w XXI wiek wkroczyła z... trzymilionowym wydobyciem, by po dwóch latach zmniejszyć je jeszcze o połowę. W przyszłym roku Francuzi chcą zamknąć ostatnią kopalnię...
   Dlaczego to robią? Bo wydobycie węgla w krajach UE jest od dłuższego czasu wysoce nierentowne - wyczerpały się już łatwiej dostępne, a więc tańsze w eksploatacji złoża, a obecne zalegają tysiąc i więcej metrów pod ziemią, więc trudno konkurować z kopalniami australijskimi czy amerykańskimi, w których można gryźć węgiel niemal spod trawy. Poza tym siła robocza, której wynagrodzenie stanowi w cywilizowanych krajach (w tym w Polsce) około połowy kosztów wydobycia, nie jest w Unii tania. Dochodzą do tego inne czynniki - ekonomiczne, społeczne, ekologiczne. Dlatego UE postanowiła skończyć z węglem.
   Ograniczeniu wydobycia miało towarzyszyć zmniejszenie zużycia tego surowca w unijnym przemyśle. Tak się jednak nie stało. W niektórych krajach rozważa się możliwość zamknięcia części elektrowni atomowych (we Francji dają one 75 proc. energii), bo ludzie domagają się wykorzystania bezpiecznych źródeł energii. Problemy z powodu suszy miały też ostatnio elektrownie wodne (zresztą atomowe też, bo do chłodzenia reaktorów potrzebna jest woda). Przez to wszystko zapotrzebowanie na węgiel na unijnym rynku nie maleje w tempie, jakie zakładano, a w najbliższych latach może nawet wzrosnąć.
   Z powodu lawinowego zamykania kopalń w ciągu kilkunastu lat Europa Zachodnia, która po wojnie odbudowała się dzięki własnemu węglowi, uzależniła się od importu. W roku 1995 kupiła na zewnątrz ponad 130 mln ton czarnego złota, czyli - po raz pierwszy w historii - więcej niż sama wydobyła. Pod koniec dekady musiała już importować 160 mln ton.
   W tej chwili produkcja surowców energetycznych w Unii pozwala wytworzyć zaledwie połowę niezbędnej tutaj energii. Przy dotychczasowych trendach za ćwierć wieku uzależnienie Unii w starym kształcie ("15") byłoby jeszcze większe - ponad dwie trzecie surowców energetycznych trzeba by importować.
   I tu jest właśnie szansa dla Polski - nowego członka Unii. Tym bardziej że od czasu wspomnianej europejskiej konferencji w Katowicach, na której debatowano o marnych wówczas szansach naszych kopalń w Unii i na świecie, polskie górnictwo zmieniło się zasadniczo. Osiem lat temu 175 tysięcy górników w kopalniach UE wydobywało tyle, co 260 tys. naszych. Dzisiaj 120 tys. naszych górników wydobywa o kilkanaście milionów ton więcej niż cała Unia, a dwie z trzech naszych spółek węglowych drugi rok "jadą" na plusie.
   Ostatnio Jastrzębska Spółka Węglowa, fedrująca świetnej jakości, poszukiwany na światowych rynkach - a więc drogi - węgiel koksujący, uchodzi za łakomy kąsek dla wielkich zagranicznych inwestorów. Interesuje się nią poważnie m.in. LNM, nowy właściciel Polskich Hut Stali. JSW przeżywa taką hossę na swój węgiel, że zdecydowała się zatrudnić - po raz pierwszy od 10 lat - ćwierć tysiąca górników! Pojawiły się też oferty na prywatyzację kopalń Katowickiego Holdingu Węglowego oraz niezależnej kopalni Budryk. Zachód uznał najwyraźniej, że na polskim węglu można zarobić.
   Problem jest na razie z Kompanią Węglową, największym przedsiębiorstwem górniczym na kontynencie, grupującym 23 różne kopalnie (od świetnych do tragicznych), zatrudniającym 83 tys. osób. Kompania, mimo wielomiliardowego wsparcia z budżetu, zakończyła rok na blisko 500-milionowym minusie, ale prezes Maksymilian Klank, który w minionych latach skutecznie naprawił Katowicki Holding Węglowy, zapowiada w tym roku plus.
   W jego osiągnięciu może mu pomóc hossa, która pod koniec roku wywindowała ceny węgla w świecie, czyniąc nagle nasz surowiec bardzo atrakcyjnym; wystarczyło, że głodni importowanych (z Brazylii) rud żelaza Chińczycy wyczarterowali część światowej floty transportowej, by ceny międzykontynentalnego frachtu wzrosły w parę miesięcy z kilku do ponad 30 dolarów za tonę! Musiało to wpłynąć na ceny południowoafrykańskiego lub australijskiego węgla w Europie. Nasz, na którego cenę rzutuje zasadniczo haracz za przewóz pobierany przez PKP (12 dol. za tonę przewiezioną ze Śląska do portu w Gdyni!), stał się nagle konkurencyjny...
   Nawet jeśli ta niespodziewana hossa potrwa krótko i ceny węgla wrócą do dawnego dołka, sny o polskiej potędze surowcowej w Unii pozostaną aktualne. Przy poprawiającej się stale kondycji naszego górnictwa sny te mogą się ziścić - jeśli nie zaraz, to za kilka lub kilkanaście lat.
   Zapewne do tego czasu powiesimy na naszych kopalniach wiele psów, płacząc nad kolejnymi furami pieniędzy, które musimy wydawać na dokończenie (?) naprawy branży - a do końca 2006 roku zamierzamy wydać 6 mld zł i Unia zapewne pozwoli nam na to (zwłaszcza że Niemcy wydają ponad dwa razy tyle... rocznie).
   Pozostaje nam wiara, że kiedyś - patrząc na to wszystko z perspektywy czasu - stwierdzimy z przekonaniem: było warto.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kto musi dopłacić do podatków?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski