Polska też miała rakiety

Redakcja
Porządkując biurko, wśród starych szpargałów natknąłem się na to zdjęcie. Zdjęcie wykonano bodaj w roku 1960, a na zdjęciu widać mnie siedzącego na niemieckiej wyrzutni rakietowej, którą znalazłem na dzikim bezludziu, niedaleko nadmorskiego miasteczka Łeba.

Sam, nie znalazłbym jej nigdy, ale trafił mi się przewodnik. Był nim starszy, porządnie wyglądający pan, który skądś posiadał wiedzę na temat tych niemieckich wyrzutni. Nawet nie próbowałem pytać skąd. Zaczepił mnie przy obiedzie, powiedział, że mniej więcej wie, gdzie znajdują się wyrzutnie rakiet V 2, spytał, czy chciałbym mu towarzyszyć w wyprawie na teren wyrzutni, bo sam czułby się na tym pustkowiu bardzo niepewnie, uprzedził, że teren należy do wojska, jest zamknięty dla cywilów i nie wiadomo, co się stanie, gdy nas wojsko złapie. Przytomnie spytałem, jakie to ma być wojsko, na co otrzymałem dość wymijającą odpowiedź, że Rosjanie podobno już przekazali wyrzutnie Wojsku Polskiemu, ale czy Rosjan już tam nie ma – trudno powiedzieć.

Łeba

Każdego z Czytelników zachęcam, żeby odwiedził Łebę. Żadne opisy nie wystarczą, żeby przekazać jak pięknie jest położona, bo położona jest przepięknie. Przede wszystkim tuż nad Morzem Bałtyckim, ale jednocześnie pomiędzy dwoma wielkimi jeziorami Łebsko i Sarbsko.

Mierzeja, oddzielająca jezioro Łebsko od Bałtyku pokryta jest gigantycznymi wydmami piasku, który nadmorskie wiatry przesypują i układają w typowe dla Sahary diuny. Morze wciąż na nowo wytwarza następne megatony piasku. Wiatr je wysusza i porywa, wydmuchuje miałki piach na szczyty wydm i niesie w głąb lądu. Wszystko to pełznie później w postaci piaskowego wału, wysokiego na 30 – 50 metrów, który jak przeznaczenie, powoli, ale stale, z szybkością zaledwie trzech metrów na rok, zasypuje i dusi pod sobą lasy, pola, a nawet miejscowości, leżące na jego drodze. Proszę spojrzeć na zdjęcie, przedstawiające fragment ceglanego muru sterczącego pośród dość wysokich sosen. W tym miejscu 300 lat temu znajdował się rynek miasta Łeby! To, co Państwo widzicie, to pozostałość kościoła św. Mikołaja, stojącego wtedy przy rynku. Wydma doszła do Łeby i zasypała ją włącznie z kościołem. Miasto trzeba było przenieść w inne miejsce. Po latach, wydma łaskawie odsłoniła fragmenty kościoła, kiedy jej piaski zaczęły przemieszczać się poza obszar zasypanego miasta. Nie doszło do całkowitego odsłonięcia starej Łeby, bo w międzyczasie udało się wydmę unieruchomić, obsadzając ją lasem.

Ślicznie położona Łeba już pod koniec XIX wieku stała się ośrodkiem rekreacji i wypoczynku.

Sytuacja zmieniła się od roku 1940, gdy w Łebie zaroiło się nagle od wojska i nieznanych nikomu cywilów. Dom Kuracyjny w Łebie, zwany czasami Zamkiem na Plaży, został przejęty przez wojsko i przydzielony przyjezdnym. W roku 1941 cały rejon, na wschód od miasta, czyli rejon Mierzei Łebskiej, został zamknięty. Wojsko postawiło płoty z siatki i drutu kolczastego, a wartownicy mieli rozkaz strzelania do nadchodzących intruzów.

Tajemnica mierzei

Teraz, gdy tak sobie rozmawiałem przy obiedzie z panem Tadeuszem (tyle się o nim dowiedziałem), przyszło mi na myśl, że ten rozkaz nie został odwołany i właściwie w całości obowiązuje do dzisiaj. Wartownicy kilka razy zmieniali już narodowość, armię i mundury, ale na mierzeję nadal nie wolno było wchodzić tak samo, jak za czasów Adolfa Hitlera.

 - I dlatego właśnie trzeba pójść na mierzeję, pomyślałem, przełażąc na czworakach przez dziurę w zardzewiałej siatce.

Ale siatki, druty i wartownicy, wszystko to nie mogło zapewnić pełnej tajemnicy działania ekipie dziwnych ludzi, sprowadzonych tutaj przez wojsko. Nad mierzeją zaczęły wznosić się rakiety, ciągnąc za sobą smugi ognia i czarnego dymu, widoczne z odległości wielu kilometrów, a ryk rakietowych silników obudziłby zapewne nawet umarłego. W tamtych czasach w Rzeszy znana była tylko jedna rakieta i tylko o niej się wtedy mówiło, a była to rakieta V 2. Gdy mieszkańcy Łeby zobaczyli wznoszące się do nieba rakiety, od razu zaczęli się domyślać, że i u nich pojawiły się wyrzutnie V 2. Ta wiedza okazała się nieprawdziwa, ale przekonanie o tym było tak silne, że dotrwało do naszych czasów i ja, razem z panem Tadeuszem, szliśmy teraz zobaczyć wyrzutnie V 2, a potem przez wiele lat byliśmy pewni, że te, widziane przez nas wyrzutnie, były wyrzutniami tych właśnie rakiet. Kilka elementów jednak do V 2 nie pasowało. Nie pasował mi za długi, jak na zasięg V 2, dystans z Łeby do Londynu oraz trochę zbyt delikatne szyny, jakimi zapewne podwożono rakiety do wyrzutni. Inne elementy wyrzutni były zrujnowane, więc trudne do oceny. Później, kiedy już widziałem dokumentalne zdjęcia filmowe, przedstawiające start V 2, byłem bardzo zaskoczony. Na filmie widać było kompletnie inne wyrzutnie niż te, które widziałem koło Łeby!

 - Co więc tam oglądałem? Niewątpliwie wyrzutnie rakiet, ale jakich? Czy Niemcy mieli jeszcze jakieś inne rakiety oprócz rakiet V 2?
Latający Ołówek

W roku 1941 przybył do Łeby doktor Henrich Huppertz, pracownik firmy Rheinmetall-Borsig. Został on mianowany kierownikiem tworzonego tu poligonu rakietowego. Firma Rheinmetall-Borsig rozpoczęła prace nad produkcją rakiety przeciwlotniczej Rheintochter (Córka Renu) oraz rakiety ziemia-ziemia Rheinbote (Posłaniec Renu). Na miejsce poligonu rakietowego wybrano Łebę, jako małą miejscowość na uboczu, położoną wśród bezludnych, piaszczystych wydm. Miejscowa ludność nie interesowała się nie swoimi sprawami, ewentualnego szpiega widziało się tam natychmiast, a rakiety mogły spadać na ziemię nie czyniąc nikomu szkody. Dobrze zostało to pomyślane, bo ośrodek w Łebie nigdy nie został wykryty, ani przez agentów, ani przez zwiad lotniczy.

Program budowy rakiety Rheintochter nadzorował SS Obergruppenführer Hans Kammler, zaś rakieta Rheintochter, jako rakieta przeciwlotnicza, interesowała szefa obrony przeciwlotniczej w Ministerstwie Lotnictwa, generała Huberta Wiese, który nawet był w Łebie, na inspekcji w roku 1944.

Rheinbote, zwana „Latającym Ołówkiem”, była napędzana paliwem stałym, prochem. Posiadała trzy silniki, włączające się kolejno podczas lotu. Rakietę zastosowano na froncie pod Antwerpią w roku 1945, ale podobno okazała się bardzo niecelna.

Rakieta Rheintochter, była rakietą przeciwlotniczą napędzaną paliwem płynnym. Patentem Rheinmetall-Borsig było radiowe naprowadzanie rakiety na cel. Postępy tych prac były znaczne i dlatego pewnego dnia do Łeby przyjechał konstruktor rakiety V2, Werner von Braun. Ale odłóżmy na razie opowieść o jego wizycie.

Rheitochter miała około 6,5 metra wysokości, średnicę pół metra, ważyła 1750 kilogramów i przenosiła ładunek wybuchowy o wadze 22,6 kilograma. Osiągała szybkości 1260-1296 kilometrów na godzinę i osiągała pułap 8 tysięcy metrów.

Pierwszą rakietą Rheintochter wystrzelono w maju 1943 r., a ostatnią 18 stycznia 1945 r., na tydzień przed ewakuacją ośrodka, z powodu zbliżania się wojsk radzieckich.

W roku 1944 pojawił się w Łebie Werner von Braun. Przebywał tu kilka miesięcy. Angażował do swych prac cały personel ośrodka. To, co robił, było najtajniejszą tajemnicą tajnego poligonu rakietowego Rzeszy. Obecnie trochę już wiadomo, co tutaj robił najsłynniejszy konstruktor rakietowy świata. Mówiono, że przyjechał podpatrywać i ściągać pomysły, jakich dopracowano się na poligonie w Łebie. Ale to głupie gadanie.

Rakieta, która mogła dolecieć do Nowego Yorku

Von Braun budował wtedy gigantyczną, wielostopniową rakietę zdolną dolecieć do Nowego Yorku. Miała być ona początkiem programu, eliminującego z wojny Stany Zjednoczone. Zmasowany atak rakietowy na miasta Wschodniego Wybrzeża, miał rzucić Amerykę na kolana. W Łebie von Braun znalazł specjalistów, mogących naprowadzać jego rakiety na cele w Stanach Zjednoczonych. O to mu właśnie chodziło. Już szkolono komandosów mających udać się skrycie (mieli przepłynąć Atlantyk łodzią podwodną) na teren Nowego Yorku i tam zainstalować i uruchomić naprowadzającą aparaturę radiową.

Heinrich Huppertz w swym pamiętniku napisał, że tuż przed wejściem Rosjan wielka rakieta była już zmontowana. Trzymana była na poligonie w Łebie i czekała na odpalenie. Ale rakieta nie wystartowała. Po cóż miałaby lecieć do Nowego Jorku? Co miałaby tam przewieźć? Przecież spodziewanej niemieckiej bomby atomowej nadal jeszcze nie było.

Z powodu zbliżania się Rosjan, wielka rakieta i wszystkie związane z nią urządzenia, zostały zniszczone. 25 stycznia 1945 przyszedł rozkaz ewakuacji. Zdemontowano wszystko, co wydawało się cenne i przewieziono do Karlshagen na wyspie Uznam, a stamtąd do Wismar na poligon Luftwaffe. Tam zaczęto niszczyć sprzęt, ale pewną część ocalonych urządzeń przejęli Alianci. Tymczasem, na opuszczonym poligonie w Łebie pojawiły się niemieckie wojska frontowe. 6 marca, na cztery dni przed wejściem Rosjan, opuściła ośrodek ostatnia grupa pracowników. Wojsko już wysadzało w powietrze opuszczone pomieszczenia.

W radzieckim ośrodku

Gdy Rosjanie zajęli poligon rakietowy koło Łeby zaraz oczywiście odbudowali płoty i ustawili wartowników. Co działo się w radzieckim obecnie ośrodku? O tym nikt nie miał nawet zielonego pojęcia. Mówiło się, że właśnie tu powstały rosyjskie rakiety przeciwlotnicze S-75, wzorowane na rakiecie Rheintochter.

Rosjanie okupowali ośrodek bodaj aż do roku 1961, czyli wtedy, kiedy się tam zakradliśmy, ośrodek nominalnie wciąż należał do Armii Czerwonej. Na poligonie nie spotkaliśmy jednak nikogo. Trudno powiedzieć, czy Rosjanie jeszcze tam byli. Chyba już ich nie było, bo ośrodek sprawiał wrażenie zniszczonego i opuszczonego dość dawno. Świadczy o tym brzózka dzielnie wyrastająca na dnie wyrzutni, którą widać na moim zdjęciu. Dobrze więc, że wtedy tam poszliśmy, bo gdy po Rosjanach ośrodek przejęli Polacy... – Tak jest! Zgadliście Państwo! Polacy po przejęciu poligonu natychmiast odbudowali płoty i postawili wartowników!!

Poligon w Łebie przejęli Polacy

Zaraz po tym pojawili się inżynierowie i naukowcy z Instytutu Lotnictwa w Warszawie. Do niedawna swoje doświadczenia z rakietami prowadzili na Pustyni Błędowskiej, na granicy Śląska, ale teraz z chęcią przenieśli się do ośrodka w Łebie. Pomimo tego, że Rosjanie wywieźli wszystko, co dało się wywieźć, a resztę doszczętnie zdewastowali, to jednak niektórych rzeczy zniszczyć po prostu nie mogli, a stary, niemiecki beton okazał się silniejszy od ich złośliwości. Zacząć jednak, trzeba było od porządkowania i remontów, między innymi wyremontowano bunkier obserwacyjny, wkrótce powstała hala montażowa. Trzeba też powiedzieć, że nie ograniczono się tylko do prac na poligonie. Instytut Lotnictwa opracował plany, a w fabryce WSK Mielec zaczęły powstawać pierwsze egzemplarze rakiet. Polskie rakiety były rakietami meteorologicznymi, służącymi do badania górnych warstw atmosfery ziemskiej. Wszystkie one nosiły nazwę „Meteor”.

Meteory

W roku 1965 na odbudowanym poligonie w Łebie wystrzelono pierwszą rakietę Meteor - 1. Była dwustopniową rakietą z silnikiem tylko w pierwszym członie rakiety. Silnik napędzany był materiałem stałym. Rakieta miała 2 metry 47centymetrów wysokości i ważyła 32 kilogramy. Osiągała szybkość 1120 metrów na sekundę, a czas pracy silnika wynosił 2,3 sekundy. Osiągała pułap 36 kilometrów. Przykładowo w roku 1965 odpalono 6 rakiet „Meteor -1”. W roku 1966 już 12 rakiet. W roku 1967 zanotowano 40 startów, a w roku 1968, wystrzelono najwięcej, bo aż 45 rakiet. Rozwinięciem rakiety „Meteor -1”, była rakieta „Meteor -3”, która osiągała pułap 65 kilometrów!

Najsilniejszą polską rakietą, jaka startowała w Łebie była rakieta „Meteor-2”, o długości 4,5 metra. Osiągała pułap nawet 90 kilometrów! To były sukcesy na skalę światową i natychmiast wywołały zainteresowanie naszych niemieckich sąsiadów. Niemcy z NRD od razu zamówili w Polsce kilkadziesiąt „Meteorów”!

W Polsce odbyło się tylko 10 startów rakiety „Meteor-2”, gdyż tym razem dali znać o sobie nasi radzieccy sąsiedzi, ze zdumieniem, ale też z zaniepokojeniem śledzący rozwój polskiej techniki rakietowej. O ile małe polskie rakietki meteorologiczne były dla nich jeszcze do strawienia, to „Meteor-2”, większy i lepszy nie tylko od rakiet rosyjskich, ale nawet angielskich, był dla nich absolutnie nie do strawienia.

Kierownictwo ośrodka zostało powiadomione, że zostało wstrzymane finansowanie jego działalności. Ośrodek uzyskał jeszcze pozwolenie na start rakiety, znajdującej się już na wyrzutni i ostatnia rakieta została odpalona 6 czerwca 1974 roku. A gdy to nastąpiło, na terenie ośrodka w Łebie pojawili się oficerowie SB. Kazali sobie wydać całą dokumentację, spalono zapasy paliwa rakietowego, a ośrodek zamknięto. Zespół, pracujących tam naukowców i inżynierów rozpędzono na cztery wiatry i tak zakończył się polski sen o własnych rakietach.

Obecnie na terenie dawnego ośrodka znajduje się muzeum.

Szymon Kazimierski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski
Dodaj ogłoszenie