Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polskie absurdy osiedlowe. Place zabaw jak więzienia, zagrodzone przejścia i brak chodników

Przemysław Zańko-Gulczyński
Przemysław Zańko-Gulczyński
Polskie absurdy osiedlowe w najlepszym wydaniu – tak zablokowano przejście mieszkańcom pewnego osiedla w Bydgoszczy.
Polskie absurdy osiedlowe w najlepszym wydaniu – tak zablokowano przejście mieszkańcom pewnego osiedla w Bydgoszczy. DARIUSZ BLOCH
Polskie absurdy osiedlowe to coś, czego doświadczył chyba każdy. Zapytaliśmy mieszkańców, jakie nieprzemyślane rozwiązania władz miejskich i deweloperów dokuczają im najczęściej.

Przejścia zagrodzone płotem, place zabaw jak metalowe klatki, za wąskie chodniki wzdłuż ruchliwych ulic – polskie absurdy osiedlowe napotkać można praktycznie w każdym mieście. Część z nich to efekt działań deweloperów, chwytających się wszelkich sposobów, żeby obniżyć koszty inwestycji mieszkaniowych. Inne wynikają z nieprzemyślanych decyzji władz miejskich albo niekompetencji budowlańców. Są też i takie, za które odpowiadają wspólnoty zarządzające danym osiedlem. Z jakimi absurdami spotykamy się w Polsce najczęściej?

Największe polskie absurdy osiedlowe to… place zabaw

– Plac zabaw? Chyba raczej więzienny spacerniak – podsumowuje pani Monika z Krakowa. Ta ogrodzona, ciasna przestrzeń do zabawy, wybudowana na jednym z nowych osiedli, to niestety nie wyjątek, a reguła. Spacerując po inwestycjach mieszkaniowych w całym kraju, niemal wszędzie napotkać można place zabaw, na których dzieciom raczej trudno będzie poczuć ducha swobody i beztroski. – Maluchy muszą się wyszaleć, pobiegać. A tu po kilku krokach z każdej strony trafiają na płot – skarży się pani Monika. - Już nie wspominam o ciągłych bitwach o jedną jedyną zjeżdżalnię…

Przyczyna problemu jest prozaiczna – deweloperska chęć zysku. Place zabaw, ławki czy donice z nasadzeniami mogą cieszyć mieszkańców osiedla, jednak z punktu widzenia dewelopera to tylko dodatkowe wydatki. Co więcej, elementy te zajmują cenną przestrzeń, na której mogłoby powstać więcej mieszkań na sprzedaż. Skutek? Przy projektowaniu nowych osiedli pod place zabaw wyznacza się tylko tyle miejsca, ile jest absolutnie niezbędne.

Czasami na drodze do stworzenia większej przestrzeni dla dzieci staje również polskie prawo. Przepisy nie określają minimalnej dopuszczalnej wielkości placu zabaw, nakładają jednak pewne wymogi, jeśli chodzi o jego odległość od innych elementów osiedla. Od okien budynków mieszkalnych, linii rozgraniczających ulicę oraz śmietników plac zabaw musi dzielić przynajmniej 10 metrów, a od parkingu 7–20 m w zależności od liczby stanowisk. Dodatkowo nasłonecznienie placu zabaw w zabudowie śródmiejskiej musi wynosić minimum 2 godziny dziennie w godzinach 10.00–16.00. Nic więc dziwnego, że w przypadku ciasnych działek budowlanych takie przepisy skutkują powstawaniem „spacerniaków”.

Polacy mieszkają w ciasnocie

Ciasnota to zresztą problem nie tylko placów zabaw. Starając się zmieścić jak najwięcej mieszkań na ograniczonej przestrzeni, deweloperzy oszczędzają, na czym się da.

– Dla mnie to jest skandal – komentuje pan Mariusz z Krakowa, prezentując skwerek ze zdjęcia. – Z jednej strony ściana, z drugiej – druga, z trzeciej metalowy płot. I ławek tyle, co kot napłakał. To ma być przestrzeń do odpoczynku, do integracji? Śmiech na sali. Deweloper chyba myślał, że buduje palarnię przy biurowcu…

Gęste zabudowywanie wąskich działek prowadzi również do uciążliwej sytuacji, w której sąsiedzi na nowych osiedlach mieszkają praktycznie balkon w balkon. Poza brakiem prywatności w takich ustawionych zbyt blisko siebie budynkach problemem jest także nasłonecznienie. Choć prawo stanowi, że między godziną 7.00 a 17.00 każde mieszkanie musi otrzymywać minimum 3 godziny światła dziennego, deweloperzy wykorzystują nieprecyzyjne zapisy, żeby na różne sposoby obchodzić ten wymóg. Najgorzej sytuacja wygląda oczywiście w mieszkaniach parterowych, jednak i na wyższych piętrach często jest po prostu ciemno.

Osiedla nie dla pieszych

Problemem ciasno zabudowanych terenów są także zbyt wąskie chodniki. Ten problem spotyka się częściej na starszych osiedlach, których projektanci nie przewidzieli, ile miejsca zajmą w przyszłości jezdnie i parkingi. Nawet jednak tam, gdzie przestrzeni jest dosyć, może być ona źle rozplanowana. Tak stało się np. na widocznej na pierwszym zdjęciu ulicy Chocimskiej w Krakowie, gdzie bezmyślnie postawione ogrodzenie zmusiło mieszkańców do przeciskania się wąską ścieżką obok żywopłotu. Podobny problem spotkać można niemal w każdym mieście.

– Tu były kiedyś tereny rolnicze – tłumaczy pani Anna, mieszkanka rejonu Zawady na warszawskim Wilanowie. – Kiedy deweloperzy rzucili się budować tu mieszkania, nikt nie pomyślał, że liczba mieszkańców się zwiększy i może warto by poszerzyć chodniki. Teraz w niektórych miejscach jest tak wąsko, że zwyczajnie nie da się przejść, zwłaszcza z wózkiem... Są też ulice, gdzie chodników w ogóle nie ma!

polskie absurdy osiedlowe
Wąski chodnik zagrodzony słupem przy ul. Sytej w Warszawie. PRZEMYSŁAW ZAŃKO

Warto zauważyć, że polskie absurdy dotyczące osiedlowych chodników to nie tylko niedogodność, ale wręcz zagrożenie zdrowia i życia. Jeżeli rodzice z wózkami, wracające ze szkoły dzieci czy osoby starsze muszą schodzić na jezdnię, żeby dotrzeć do celu, ryzyko wypadku znacząco wzrasta.

Głównych źródeł problemu można wskazać kilka: brak odpowiednich regulacji prawnych, chaotyczny rozrost przedmieść, za którym nie nadążają budujące infrastrukturę władze miejskie, a także planowanie osiedli z myślą przede wszystkim o kierowcach. Wielu deweloperów wydaje się z góry zakładać, że wszyscy mieszkańcy inwestycji będą poruszać się samochodem – a to oznacza poważne problemy dla niezmotoryzowanych.

Chodniki są, ale przejścia nie ma

Na zbyt wąskich przejściach problemy z chodnikami się nie kończą. Od kilku lat obserwuje się w Polsce prawdziwą plagę ogradzania działek w sposób, który poważnie utrudnia życie zarówno mieszkańcom, jak i osobom z zewnątrz. Powyższy przykład pochodzi z Chorzowa, gdzie wskutek postawienia płotu mieszkańcy muszą obchodzić cały budynek dookoła, żeby dostać się do pobliskiej ulicy. Podobne widoki można jednak napotkać m.in. w Krakowie, Warszawie, Kielcach, Bydgoszczy czy Wrocławiu.

W przypadku ogrodzeń za utrudnienia w ruchu po chodnikach najczęściej odpowiadają wspólnoty mieszkaniowe, które podejmują decyzję o ogrodzeniu swojego terenu. Decyzja taka uzasadniania jest zwykle względami bezpieczeństwa i komfortu lokatorów. Wiele osób skarży się bowiem, że wraz z powstawaniem nowych bloków i wzrostem liczby mieszkańców na osiedlach pojawia się sporo problemów.

– Mówiąc wprost: nowi sąsiedzi nie sprzątają po swoich psach – mówi pan Stanisław z Wrocławia. – A wyprowadzają je oczywiście nie koło swoich bloków, a pod naszymi oknami. Przecież na tym podwórku bawią się dzieci… O pijanych, hałasujących „gościach”, którzy dewastowali nasze budynki, nawet nie ma co opowiadać. Kiedyś byłem przeciwnikiem takiego grodzenia, ale powiem szczerze, że odkąd stoi płot, znowu żyje nam się spokojniej.

Przeciwnicy ogrodzeń mają z reguły ograniczone możliwości działania – jeśli wspólnoty zarządzające daną działką stawiają płoty zgodnie z prawem, niewiele da się zrobić. W takiej sytuacji mieszkańcom pozostaje tylko pogodzić się z nowym wyglądem osiedla i zacząć nadkładać drogi.

Mieszkańcy sami sobie winni?

Polskie absurdy osiedlowe można by wyliczać w nieskończoność – poza wymienionymi powszechne są też m.in. problemy z niedostateczną liczbą miejsc parkingowych, błędnie wykonanymi instalacjami czy brakiem udogodnień dla osób niepełnosprawnych. W pogoni za zyskiem deweloperzy stawiają osiedla pełne nieprzemyślanych i uciążliwych rozwiązań, a władze miejskie nie potrafią skutecznie tych kwestii uregulować ani wyegzekwować przestrzegania prawa. Są też jednak i tacy, którzy twierdzą, że mieszkańcy takich osiedli są sami sobie winni.

– Pomijając pojedyncze przypadki nieuczciwych działań, deweloperzy praktycznie zawsze jasno informują, czego po danej inwestycji można się spodziewać – mówi pragnący zachować anonimowość pracownik jednej z firm deweloperskich. – Jeśli komuś nie podobają się warunki w mieszkaniu czy wokół budynku, a mimo to kupuje taki lokal, to później może mieć pretensje tylko siebie. Kupno mieszkania to powinna być przemyślana decyzja!

Nierozsądne wybory kupujących to jednak tylko jedna strona medalu. Drugą są rekordowo wysokie (i stale rosnące) ceny mieszkań, które sprawiają, że osoby dysponujące mniej zasobnym portfelem często zwyczajnie nie mają wyboru – jeśli chcą zamieszkać na swoim, muszą pogodzić się z wieloma niedogodnościami, jakie spotyka się na tańszych osiedlach. Również gigantyczny popyt na nieruchomości sprawia, że deweloperzy mogą swobodnie dyktować warunki i obchodzić przepisy, mają bowiem pewność, że wszystkie wybudowane lokale i tak się sprzedadzą. Dopóki mieszkania na sprzedaż znacząco nie potanieją, a władze nie uregulują prawnie sektora budownictwa mieszkaniowego, polskie absurdy osiedlowe będą nam towarzyszyć jeszcze długo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Polskie absurdy osiedlowe. Place zabaw jak więzienia, zagrodzone przejścia i brak chodników - Portal i.pl

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski