Rafał Stanowski: FILMOMAN
Ich autor, podobnie jak Pawlikowski, bije głową prosto w mur. Uderza w temat najcięższego kalibru, zwłaszcza dla polskiego kina, które jak ognia unika budzących emocje kwestii społecznych. Wasilewski, dla którego to dopiero drugi pełnometrażowy obraz, opowiada o homoseksualnej miłości między młodymi mężczyznami.
Ten temat już pewnie polaryzuje dużą część widowni, segregując widzów na tych, którzy film zobaczą i tych, którzy do kina wybrać się w ogóle nie zamierzają. Od razu uprzedzę tych drugich – wiele stracą, omijając talent Wasilewskiego. Urodzony w 1980 roku twórca, autor głośnego dramatu "W sypialni”, z niezwykłą gracją potrafi opowiadać o intymnych tematach.
Robi to w sposób pozbawiony tandetnego, tabloidowego sznytu, który wykorzystał choćby Władysław Pasikowski w mało udanym "Pokłosiu”. Wasilewski patrzy na swoich bohaterów nie jak na marionetki, lecz ludzi z krwi i kości, z którymi czuje głęboką więź. Tu nie ma jednostronnie dobrych i złych, nie ma w ogóle tak postawionego pytania. Obserwacja skupia się nie na szukaniu winnych, lecz podpatrywaniu okoliczności, które prowadzą do dramatu.
Czy to film tylko o miłości homoseksualnej, o jej narodzinach, erupcji, a potem brutalnej konfrontacji z rzeczywistością? Nie, to film o miłości w ogóle, o uczuciu, które przychodzi czasem znikąd, pojawia się i wybucha, roztrzaskując misternie skonstruowany plan na życie.
Wasilewski przełamuje złą polską tradycję filmową. Aktorzy nie szarżują, nie epatują dramatyzmem, co wiele filmów sprowadziło do wymiaru kiczu. Podają emocje w sposób subtelny, ascetyczny, jakby wytłumiony. W jednej z najlepszych scen filmu, gdy matka bohatera rozmawia z jego dziewczyną, nie słyszymy w ogóle słów. Widzimy jedynie mimikę, gesty; zostawia się nam czas na refleksję.
Znakomicie zagrali wszyscy występujący tu aktorzy, na czele z trójką młodych, szturmujących właśnie ekrany – Mateusz Banasiuk, absolwent krakowskiej PWST Bartosz Gelner i aktorka Starego Teatru Marta Nierad-kiewicz będą wkrótce, jestem o tym przekonany, rozchwytywanymi nazwiskami w polskiej branży filmowej.
Uwagę zwraca Nieradkie-wicz, która ze swą kreacją drugoplanową, nagrodzoną na festiwalu w Gdyni, przebija się zdecydowanie na pierwszy plan. Jej heroina, uwięziona w miłości do chłopaka, który zakochał się w innym mężczyźnie, to jeden z najbardziej dramatycznych żeńskich charakterów naszego współczesnego kina.
"Ida”, "Chce się żyć”, "Papusza”, teraz "Płynące wieżowce”. Takiej drużyny, która potrafi strzelać piękne filmowe gole, nie mieliśmy od dawna. Każdy z nich gra w trochę innej lidze, ale wszystkie charakteryzuje jedno – uwodzą wyobraźnię widza w sposób wysublimowany, artystyczny. Wreszcie możemy mówić o fali kina autorskiego znad Wisły.
"Płynące wieżowce” to film na wysokiej fali. Szkoda tylko, że przybycie na premierę w krakowskim kinie Kijów potwierdził komplet widzów. A potem okazało się, że połowa miejsc była wolna.
Nie warto bać się trudnych tematów.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?