Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomagają ludzie, a nie film

Notowała Urszula Wolak
Rozmowa. KEN LOACH o swoim filmie „Klub Jimmy’ego”, poszukiwaniu wolności i nowych technologiach kinowych.

Brytyjski reżyser Ken Loach, jeden z mistrzów kina, wczoraj prezentował w Grand Theatre Lumiere w Cannes swój najnowszy film „Klub Jim­my’ego”, który walczy o Złotą Palmę.

W dorobku twórcy to kolejne już dzieło zaangażowane społecznie. Podczas projekcji spotkało się z entuzjastycznym przyjęciem.

***

– Główny bohater Pańskiego filmu jest Irlandczykiem, który po powrocie ze Stanów Zjednoczonych postanawia na nowo ułożyć sobie życie w rodzinnej wiosce. Dlaczego sięgnął Pan po prawdziwą historię Jimmy’ego Graltona?

– Przenosimy się do Irlandii lat 20. ubiegłego wieku, Irlandii bardzo podzielonej, walczącej o swoją kulturową tożsamość. Jimmy po powrocie do kraju jest traktowany jak obcy, uosabia dla Irlandczyków cechy Amerykanina, a oni nie chcą „losandżelizacji” (słowo to pada w filmie z ust jednego z bohaterów dzieła, a oznacza amerykanizację – przyp. red.) swego kraju. Jak najszybciej chcą go więc usunąć z Irlandii. Tym filmem włączamy się w palącą dyskusję o kondycji współczesnego społeczeństwa, w którym ścierają się różne ideologie.

– Fabuła opowiada o tym, że Jimmy chce prowadzić własny klub muzyczny. Nie zyskuje tym jednak zwolenników. Raczej przeciwników.

– To prawda. Wspierają go najbliżsi przyjaciele i młodzież, która jest spragniona poznawania świata, zwłaszcza w miejscu, które nie spełnia ich oczekiwań. Chcą wyrażać siebie, tańcząc do muzyki jazzowej, w której kościół widzi źródło zła, ale nie tylko. W klubie Jimmy’ego uczą się także o irlandzkiej tradycji, poznają pieśni i literaturę.

– Czy chciałby Pan, by „Klub Jimmy’ego” wpłynął na zmianę sposobu myślenia publiczności?

– Film w niczym nam nie pomoże. Pomóc mogą jedynie ludzie, którzy pod jego wpływem zaczną działać. Od nas bowiem zależy obraz kraju, w którym żyjemy. Dlatego między innymi zainteresowała mnie postać Jimmy’ego, człowieka obdarzonego niezwykłą charyzmą, który walczy o wolność wyrażania własnych poglądów, choć środowisko mu nie sprzyja.

– Dlaczego tak ważny w filmie staje się fakt, że Jimmi powraca do Irlandii po 10 latach emigracji?

– To pozwoliło nam zwrócić uwagę na zachodzące w Irlandii zmiany. Jimmy chce budować nowoczesne społeczeństwo w kraju tak silnie przywiązanym do swej tradycji. Jest symbolem końca pewnej epoki i początku zupełnie nowych nastrojów.

– Czy realizacja tego filmu, w kontekście pracy z aktorami, różniła się od pracy nad poprzednimi dziełami? Powszechnie wiadomo, że nie pracuje Pan z klasycznym scenariuszem.

– I w tym przypadku nic się nie zmieniło. Przed zaakceptowaniem mojej propozycji aktorzy nie wiedzieli nawet, jakie będą grać postaci. Scenariusz oddałem w ich ręce na około dwadzieścia minut przed rozpoczęciem zdjęć. Po 20 minutach musiał do mnie wrócić. Podczas prób improwizowaliśmy.

– Dlaczego wciąż kręci Pan filmy na celuloidowej taśmie? W dobie cyfryzacji obrazu to już chyba przeżytek.

– Zgadzam się. Ale nie czuję presji nowych technologii. Praca podczas montażu filmu nagranego na celuloidowej taśmie to dla mnie podstawa i sprawia mi jedną z największych przyjemności tworzenia. Proces cięć jest żmudny, ale odbywa się w obecności wielu ludzi. Rozmawiamy, zastanawiamy się, w międzyczasie pijemy kawę.

Gdybyśmy pracowali na komputerach, obawiam się, że stracilibyśmy humanitarny pierwiastek wpisany w nasz zawód. Technologia przejęłaby nad nami kontrolę. Kontakt z drugim człowiekiem zszedłby na dalszy plan. A to ostatnia rzecz, której pragnę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski