MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pomoc państwa dla najlepszej młodzieży

Redakcja
Szkoła wyższa, która uczy zasad marketingu, nie mogła nie wykorzystać takiej okazji jak jubileusz.

Z prof. Romanem Niestrojem, rektorem Uniwersytetu Ekonomicznego, rozmawia Piotr Legutko

- Dzień 85. urodzin uczelni wypada w maju, ale jubileusz świętujemy przez cały ten rok akademicki. Oczywiście trzeba się promować, ale nam nie chodzi o liczbę studentów, bo z rekrutacją nie mamy problemów, ale o ich jakość. Szukamy najlepszych kandydatów.
- Jaki jest zatem "przekaz medialny" na 85-lecie uczelni? Może przypomnienie, że była to kiedyś szkoła prywatna?
- Rzeczywiście tak było. Wyższe Studium Handlowe powstało w 1925 r. po odzyskaniu niepodległości, dzięki inicjatywie prof. Arnolda Bollanda, przedsiębiorców i grupy profesorów Uniwersytetu Jagiellońskiego. Takich inicjatyw, wywodzących się z kręgów biznesu, było wówczas sporo, powstały z nich uczelnie w Poznaniu czy Katowicach. Dużo ciekawych analogii do czasów nam współczesnych się nasuwa. Wtedy, podobnie jak i po 1989 roku, nastąpił wysyp prywatnych szkół, choć nie w takiej skali. Pozostaje życzyć tym obecnym, by też kiedyś świętowały 85-lecie. I nie zostały "po drodze" znacjonalizowane, jak nam się przydarzyło w roku 1950. Chociaż... zapewne bez tego nie nastąpiłoby dwa lata później przeniesienie siedziby uczelni do obecnego gmachu, czyli dawnego schroniska dla chłopców Fundacji Aleksandra Lubomirskiego.
- Czy jest w tych murach jakiś genius loci? Książe Lubomirski to przecież była wielka fortuna zaangażowana w sprawy wychowawcze i edukacyjne...
- Nie do końca jasne jest, co nim kierowało, gdy inwestował w akcje Kanału Sueskiego, które mu tę fortunę przyniosły. Nie wiemy, czy sam na to wpadł, czy miał dobrych doradców. Faktem jest, że akcja charytatywna księcia przyniosła znakomite owoce. Bo i kompleks przy ulicy Rakowickiej, i Łagiewniki, gdzie Lubomirski ufundował ośrodek dla dziewcząt skrzywdzonych przez los, są dziś ważnymi punktami na mapie Krakowa. A genius loci? Na pewno przez te lata mury naszej uczelni opuściło wiele osób, którym wcześniej w życiu różnie się wiodło. Warto zresztą przypomnieć, że Lubomirski nie był wyjątkiem. Wiele szlacheckich familii tworzyło w Krakowie podobne fundacje. Społecznikostwo było przejawem patriotycznego zaangażowania, a wiele śladów tamtej działalności pozostało w mieście do dziś. Nie zawsze się je dostrzega. Warto do tej tradycji wracać, bo w Polsce wykształca się warstwa ludzi zamożnych, mieliby do czego nawiązywać.
- A czy na tej uczelni uczy Pan studentów podobnych postaw i pozyskiwania pieniędzy na cele społeczne?
- Oczywiście. I to na dwa sposoby. Po pierwsze, mamy sporo osób mocno zaangażowanych w nurt określany dziś jako ekonomia społeczna. Po drugie, sponsoring jest przecież jednym z ważniejszych instrumentów marketingu. Tworzenie dobrego, społecznikowskiego wizerunku jest w końcu jednym z podstawowych elementów budowania marki.
- Czy przez ostatnie 20 lat czuło się w tych murach presję prywatnej konkurencji? Ogromna większość szkół niepaństwowych, które powstały po 1989 roku, ma właśnie profil ekonomiczny, biznesowy.
- Bo takie było oczekiwanie rynku edukacyjnego. Mówiąc szczerze, nie czuliśmy presji. Jeśli już, to odczuwaliśmy czasem irytację, że tematy ważne podejmują szkoły, które nie mają ku temu wystarczających kompetencji.
- Użył Pan określenia "rynek edukacyjny". Ekonomiści mówią, że najlepiej działa to, co prywatne. Tymczasem w sferze szkolnictwa wyższego dobre jest to, co państwowe, a za gorsze uważa się to, co prywatne. Brzmi mało rynkowo.
- Nie łączyłbym formy własności z rynkiem. Sprawne zarządzanie to jedno, a rynek to drugie. Z rynkiem mamy do czynienia zawsze, gdy jest kupujący i sprzedający. Nie ma tu znaczenia, jaką kto reprezentuje własność. Ważne, że jest wolny wybór zarówno po stronie popytu, jak i podaży. Nie ma już monopolu państwa w dziedzinie kształcenia studentów.
- Ale prywatne uczelnie twierdzą, że konkurencja nie jest sprawiedliwa, bo państwowe szkoły mają pozycję uprzywilejowaną.
- Kategoria sprawiedliwości nie ma tu zastosowania. To naturalne, że pomoc państwa jest adresowana tylko do części młodzieży. Trudno sobie wyobrazić, by podatnicy wspomagali każdego, komu się zamarzą wyższe studia. Oczywiście, błędem naszego systemu jest to, że nikt nie chce wskazać, jaki odsetek młodzieży powinien taką pomoc uzyskać.
- A Pan ma pomysł jak to zrobić?
- Można na przykład wskazać, od ilu punktów zdobytych na maturze student otrzymuje wsparcie z budżetu państwa.
- Bez względu na to, do jakiej uczelni uczęszcza?
- Tak. Jestem zwolennikiem jakiejś formy bonu edukacyjnego na tym poziomie kształcenia, który idzie za studentem do uczelni, którą ten wybiera. Ale nie za każdym studentem, bo dziś wskaźnik skolaryzacji wynosi w Polsce ponad 50 proc. Strumień pieniędzy powinien więc iść za najlepszą młodzieżą. Przy pomocy studentom należy także oddzielić opłatę za studia, tak zwane czesne, od pomocy socjalnej. Problem wspierania zdolnej, acz ubogiej młodzieży jest bowiem problemem odrębnym.
- Także ze względu na koszty... nie tyle studiowania, co bytowania.
- Ten problem może i powinien być rozwiązywany, ale przez fundusz pomocy dla niezamożnej młodzieży, a nie kierowanie pieniędzy bezpośrednio do szkół wyższych. W tej chwili wytworzyła się taka sytuacja, że zdolnej młodzieży nie stać na studiowanie, nawet jeśli nie płaci czesnego. Właśnie ze względu na koszty utrzymania w dużym mieście, takim jak Kraków. Odwrotnie jest w szkole niepaństwowej, pobierającej czesne, ale działającej bliżej domu. Paradoksalnie, często jest przez to bardziej dostępna dla studenta.
- Zabrzmiało, jakby to szkoły prywatne miały w Polsce pozycję uprzywilejowaną.
- Bo tak w gruncie rzeczy jest. My jesteśmy jednostką budżetową. Obowiązują nas sterty przepisów dotyczących gospodarowania groszem publicznym. To wszystko uczelni prywatnych nie dotyczy. Natomiast od państwa dostały w prezencie coś bezcennego: prawo do wydawania dyplomów z godłem. Na starcie dostają więc - niejako na kredyt - markę, na którą jeszcze nie zapracowały.
- A Pana zdaniem dyplomy powinno się różnicować?
- Jest taki pomysł, by odejść od dyplomów państwowych na rzecz uczelnianych. I wtedy ich wartość będzie faktycznie jak wartość marki szkoły na rynku.
- Oczywiście jako ekonomista jest pan zwolennikiem płacenia za studia?
- Studia zawsze są płatne, jest tylko pytanie - kto płaci. Czasem państwo, czasem rodziny. Nikt nie policzył, ile w sumie pieniędzy jest w systemie szkolnictwa wyższego, podobnie jak nie policzono tego w służbie zdrowia. Po pierwsze, trzeba określić, w jakim stopniu państwo ma finansować studia wyższe, a w jakim określa to jako inwestycję prywatną, a po drugie - zbadać jakimi drogami te pieniądze docierają do szkół.
- Dużo się ostatnio dyskutuje na temat zbyt dużego zakresu autonomii uczelni.
- Autonomia uczelni, jeśli nie jest wsparta autonomią finansową, jest fikcją. A dziś uczelnie nie mogą samodzielnie ustalać cen, obowiązuje je - jak w socjalizmie - kalkulacja kosztowa: jeśli się ustala czesne, trzeba je uzasadnić kosztami. A tymi zawsze można żonglować. Nie ma dziś ekwiwalentu za markę. Dlaczego dyplom UJ ma kosztować tyle samo, co usługa uzyskana w trzeciorzędnej szkole wyższej?
- Kredytowanie studiów ma sens?
- Nie ma szans, dopóki nie pojawi się wyraźna różnica w zarobkach po studiach, uzasadniająca zaciąganie takich kredytów.
- Czy powinno się płacić za drugi kierunek studiów?
- Sprawa powinna być prosta. Uczelnia ustala czesne, student kupuje usługę edukacyjną za pieniądze państwa, rodziny, albo za kredyt. Jeśli chce studiować dwa kierunki, kupuje drugi kierunek.
- Jak widzi Pan przyszłość swojej uczelni? Jak będzie wyglądać za kilkanaście lat? W co teraz inwestować? W mury? W nauczanie na odległość?
- W 2025 będziemy mieli stulecie. Zapytałem więc pracowników o ich wizję uczelni. Na tej podstawie pewne kierunki rozwoju już się rysują. Co do inwestycji, wkrótce zaczniemy budowę pawilonu przystosowanego głównie do zajęć seminaryjnych. Tego brakuje, mamy bowiem głównie sale audytoryjne, a coraz więcej zajęć prowadzonych jest w mniejszych grupach, gdzie siada się wokół stołu i rozmawia. Chcemy także, by tu, na terenie uczelni mogli mieszkać studenci. Kiedyś mieliśmy akademik, ale został przerobiony na pomieszczenia dydaktyczne, bo taka była potrzeba. Mamy rezerwę terenową, zakupioną przezornie parę lat temu i rozważamy bardzo poważnie wybudowanie na niej hotelu dla przyszłych studentów. O podwyższonym standardzie, bo takie już dziś jest zapotrzebowanie.
W co dalej inwestować? To poważne pytanie, bo metody nauczania się zmieniają. Mamy międzywydziałowe centrum e-learningu, w przyszłości na pewno coraz więcej zajęć będziemy prowadzili na odległość, choć nigdy taka forma nie będzie dominować.
- A czego będzie się w 2025 roku uczyć na Uniwersytecie Ekonomicznym?
- Jesteśmy największą w Polsce uczelnią ekonomiczną, jeśli idzie o liczbę studentów. Teraz, jeśli mamy utrzymać poziom, musimy skupić się na jakości kształcenia. Natomiast będziemy poszerzać gamę kierunków. Już obecnie wychodzimy poza kierunki ekonomiczne. Informatyka stosowana, turystyka i rekreacja, administracja publiczna, socjologia - to kierunki przyszłościowe już podjęte, a myślimy o dalszym poszerzaniu tej listy.
- Profesorowie UE są w Radzie Polityki Pieniężnej, bywali ministrami. Czy sama uczelnia nie powinna pełnić roli centrum analitycznego, zaplecza dla rządzących Polską?
- To jest moje marzenie, jeszcze z czasów, gdy kierowałem zespołem badawczym w Katedrze Marketingu. Myślę o powołaniu centrów monitoringu, których zadaniem byłoby przygotowywanie użytecznych dla gospodarki państwa raportów. Takie raporty powinny się ukazywać regularnie i być ogólnie dostępne, by można się było na nie powoływać. Zmierzamy w tym kierunku. Na razie stworzyliśmy bazę ekspertów, po których opinie można sięgać.
- To może watro taką działalność zacząć od koncepcji bonu edukacyjnego dla szkół wyższych?
- To temat niewdzięczny politycznie. Raczej nie spotkałby się z zainteresowaniem rządzących. Choć rektorzy uczelni ekonomicznych przyjęli nawet wspólne stanowisko w tej sprawie... Cóż wszystko się zaczyna i kończy na pieniądzach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski