Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pora Wiatru, czyli zespół, którego symbolem jest koń w garniturze

Katarzyna Krasoń
Początki formacji sięgają 2008 roku. Ich muzyka porusza i wymyka się definicjom
Początki formacji sięgają 2008 roku. Ich muzyka porusza i wymyka się definicjom FOT. ARCHIWUM
Kultura. Lubią grać na schodach przed kościołem, w mieszkaniach i klubach. Raz prawie wykoleili tramwaj. – Podczas ostatniej piosenki ludzie tak skakali, że cały pojazd się trząsł. Motorniczy z innego tramwaju przyszedł nas upomnieć – wspomina Mateusz Antas, wokalista.

Prawie wszyscy studiują w Krakowie – na najróżniejszych uczelniach i kierunkach. Zgłębiają m.in. geodezję, anglistykę oraz filozofię. W Krakowie też najczęściej występują. Zespołu „Pora Wiatru” można posłuchać w klubach na Kazimierzu i Starym Mieście, a także na ulicach.

Początki formacji sięgają 2008 roku, kiedy to Michał Król, Mateusz Antas, Mirek Gotfryd, Karol Chojecki i Jakub Wiśniewski zdecydowali się założyć zespół. Wkrótce ukazała się ich pierwsza płyta zatytułowana „Pejzaż Zbawienia”.

Od tego czasu wiele się jednak zmieniło, przede wszystkim skład grupy oraz stylistyka. Muzycy wydali także dwa kolejne krążki: „Pora Wiatru EP” w 2010 roku oraz „Nielogika” w 2012.

Obecnie zespół tworzą: Adam Legutko – bas, Mateusz Antas – wokal, gitara, harmonijka, Kacper Szpyrka – skrzypce, Jakub Wiśniewski – wokal, gitara, Bartek Wójcik – bębny oraz Guillermo Caravaca – banjo.

Ich muzyka porusza i wymyka się definicjom.

– Czasami pytają nas, co my właściwie gramy. Nigdy nie wiem, co powiedzieć. Na upartego można powiedzieć, że tworzymy akustyczny rock folk country. Nie jest to jednak satysfakcjonująca definicja – opowiada Mateusz Antas.

Chociaż grupę tworzy sześciu chłopaków z charakterem, czego skutkiem są tzw. ubogacające kłótnie, muzycy wzbraniają się przed łagodzącą kobiecą ręką.

– Kobiece ręce się przydają, ale nie w tym zespole. To męska sprawa – śmieje się Jakub Wiśniewski. Jak dodaje, piękna dziewczyna mogłaby wprowadzić w zespole zbyt dużo zamieszania.

W podobnym tonie wypowiada się Mateusz Antas, który przyznaje jednak, że być może wkrótce, pewna kobieta zdobędzie wpływy w zespole. – Chcielibyśmy zatrudnić menedżerkę, która zajęłaby się promocją naszej grupy oraz organizacją koncertów. Póki co działamy nieco partyzancko – wszystko załatwiamy sami – tłumaczy wokalista.

Ciekawym epizodem w historii zespołu był występ w programie Must Be The Music, w którym dotarli aż do finału. Wszystko dzięki głosom fanów na Facebooku. Dzięki ich aktywności w sieci muzycy zdobyli tzw. dziką kartę, a tym samym przepustkę do finału, którego jednak nie wygrali.

– To było prawdziwe pospolite ruszenie. Ludzie rekrutowali znajomych swoich znajomych, całe rodziny. To był jakiś fenomen psychologiczny. A może po prostu magia telewizji – zastanawia się Jakub Wiśniewski.

Występ w talent show był dla nich przygodą, podczas której, jak twierdzą, wiele się nauczyli. Nie jest to jednak droga, którą chcieliby podążać jako zespół.

– Przybyliśmy, zobaczyliśmy i dziękujemy – mówi Jakub Wiśniewski. – Występ w programie nie przełożył się na większą popularność. To, co zyskaliśmy, to kolejne doświadczenie i nagrodę finansową – opowiada Mateusz Antas.

Na co ją przeznaczyli? Przede wszystkim na spłatę długów. – Ten zespół to jeden wielki dług, bo w końcu finansujemy się sami – śmieje się wokalista i dodaje, że część pieniędzy muzycy zainwestowali także w zespołowe auto „Porowóz”. – Wiecznie się psuje i wymaga ciągłych napraw, ale jesteśmy do niego bardzo przywiązani. W końcu wozi nas na koncerty po całej Polsce – mówi Mateusz Antas.

„Porowóz” to niejedyny znak rozpoznawczy muzyków. Do legendy przeszły już ich studenckie koszule w kratę, w które jak jeden mąż ubrali się na casting do programu Must Be The Music. – Nie zastanawialiśmy się jakoś bardzo nad naszym wyglądem scenicznym. Koszule były efektem aktualnego stanu naszej garderoby – przyznaje Mateusz Antas. – Wolimy skupić się na muzyce – dopowiada Jakub Wiśniewski.

Kolejnym symbolem zespołu jest koń… w garniturze. Wszystko zaczęło się od plakatu promocyjnego, który przygotowała dla nich Aleksandra Zajdel, znajoma zespołowego skrzypka. Z czasem koń na dobre został znakiem rozpoznawczym grupy. Muzycy poświęcili mu nawet piosenkę „W tłumie”, do której w styczniu będą kręcić teledysk.

– Bardzo polubiliśmy tego konia. Można powiedzieć, że to najbardziej reprezentacyjna twarz naszego zespołu
– śmieje się Mateusz Antas.

Największą frajdę sprawiają im koncerty na żywo w klubach. Regularnie grają także na ulicy, za co już dwa razy zdarzyło im się dostać mandat. Najczęściej można ich spotkać przy Teatrze Bagatela.

– Myślę, że centrum Krakowa obiera bardzo zły kierunek wyrzucając kulturę dziejącą się wśród ludzi i zastępując ją kolejnymi klubami nocnymi. To smutne, że nie można sobie po prostu wyjść i zacząć grać bez uprzedniego ubiegania się o oficjalne pozwolenia – mówi Jakub Wiśniewski.
Kraków nie jest jednak wyjątkiem. Muzycy dostali także mandaty w Genewie i Lozannie – to pamiątki po ich ulicznym tournee po Szwajcarii. Mandaty przyszły i leżą. Nie zapłacili.

Nie zniechęciło ich to jednak do ulicznych występów. – Granie na ulicy daje nam mnóstwo radości i satysfakcji – mówi Mateusz Antas.

Ile można zarobić do kapelusza? – Wystarczająco dużo, żeby potem spędzić miły wieczór – odpowiada z uśmiechem gitarzysta zespołu.

Na ulicy muzycy przeważnie nie wykonują jednak swoich utworów, ale covery. Jak mówią, granie w klubie a granie na ulicy to dwie różne rzeczy. – W klubie wiesz, że ktoś przyszedł, żeby posłuchać ciebie. Na ulicy łapiesz przypadkowych ludzi, co jest ciekawe, ale ciężko jest grać coś, co jest dla ciebie ważne, gdy masz wrażenie, że ktoś nie słucha, albo słucha tylko w połowie i zaraz sobie pójdzie – tłumaczy Jakub Wiśniewski.

Obecną popularność Pory Wiatru, szczególnie wśród studentów, muzycy tłumaczą swoją ciężką pracą. – Już od lat z uporem maniaka gramy w najróżniejszych miejscach dla najróżniejszych publiczności. Cieszymy się, że ludzie zaczęli przychodzić na nasze koncerty nie dla nas samych, ale głównie dla naszej muzyki – mówi Jakub Wiśniewski.

Rzeczywiście, muzycy grali już w najróżniejszych miejscach, np. na schodach przed kościołem, w prywatnych mieszkaniach, klubach, czy w tramwajach.

Koncerty w pojazdach MPK darzą szczególnym sentymentem. Raz prawie wykoleili tramwaj. – Podczas ostatniej piosenki ludzie tak skakali, że cały pojazd się trząsł. Motorniczy z innego tramwaju przyszedł nas upomnieć – wspomina wokalista Pory Wiatru.

Swoje piosenki muzycy tworzą po polsku i po angielsku. Każdy z ich tekstów to przemyślana i osobista kompozycja. Jak przyznaje Jakub Wiśniewski, autor większości tekstów, najważniejsze, aby z tekstem utożsamiał się zespół.

– Myślę, że to, co chcę przekazać i tak nie jest w stanie dotrzeć w stu procentach do odbiorcy. Tak jak w piosence „Archipelagi”: „Wiem, że to, co mówię, a to co słyszysz to dwie różne rzeczy” – mówi Jakub Wiśniewski.

Dlatego według niego należy skupić się na tym, aby tekst był w zgodzie z twórcą. – Inna sprawa to kompromisy, na które czasami idę, bo piosenka musi spodobać się chłopakom. Gramy jako zespół i każdy z nas musi się utożsamiać z tym, co wykonujemy – zapewnia Jakub Wiśniewski.

W najbliższym czasie muzycy planują tworzenie nowych piosenek i dopracowywanie utworów, które być może pojawią się na ich kolejnej płycie. Zapowiadają ją na 2015 rok.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski