Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Portret jego twarzy

Paweł Głowacki
Salony. Sprawić przyjemność cieniowi. Tak Josif Brodski zatytułował esej o Wystanie Hugh Audenie. W epilogu wspomina ostatnie spotkanie. Rok 1973, Londyn, kolacja. Auden z papierosem w jednej i kieliszkiem w drugiej dłoni prawił o łososiu na zimno. Krzesło było za niskie, więc usadzono Audena na słowniku języka angielskiego.

„Pomyślałem wtedy – wyznaje Brodski – że widzę jedynego człowieka, który ma prawo na tych tomach zasiadać”. Kropka. Koniec ukłonu Brodskiego dla poety, który podarował mu język angielski, może język w ogóle.

Ciężko się spierać, czy Konstanty Ildefons Gałczyński był jedynym człowiekiem, który miałby prawo siedzieć na słowniku polszczyzny, ale nie sposób negować, że poemat Wojciecha Kassa „Ba!” jest ukłonem złożonym cieniowi Gałczyńskiego. Intymnym i nieoczywistym.

Krzysztof Orzechowski czytał „Ba!” na Salonie Poezji. Czyli – nie czytał. Kiedy Orzechowski na głos czyta, w istocie nie po to się trudzi, by z gardła dobywać brzmienia odpowiadające czcionkom. Poemat Kassa był teatralną partyturą – pretekstem ucieleśnień.

Krzysztof Orzechowski wyłuskiwał z tych 28 blasków różnej długości, pisanych w wielu intonacyjnych rejestrach – wszystko, co tkwi tam uśpione. Wściekłość, szept, bezradność, pokorę wielką i pychę, kruchy liryzm i łomot bębnów, jasność i czerń gęstą, i popioły. Krzysztof Orzechowski znów zrobił teatr, to znaczy – życie. Jego czytanie, a raczej „czytanie” niczego nie ilustrowało, do niczego nie odsyłało. „Ba!” stawał się więc i trwał wyłącznie tam – w foyer Teatru im. Juliusza Słowackiego, i jedynie wtedy – w ostatnią niedzielę, między 12 a 13. Po czym – cisza.

Podobnie z muzyką. Improwizowane dźwięki gitary Michała Dymnego i perkusji Tomka Chołoniewskiego nie zlepiały się w gustowną „makatkę”, bądź „obrus”, na którym ładnie wygląda odświętna zastawa z dań. Dźwięki jawiły się niby resztki słów Wojciecha Kassa, nic nieznaczące, piękne strzępy, co trwają jeszcze, dobrzmiewają dzięki niepojętej sile bezwładności języka. A o czym wszystko to było?

Rzekłbym – o alchemii pisania. O tajemnicy ciemnego cudu, co zwał się Gałczyński? Też. A sam Kass? Przypomina się stara mądrość wielkiego ślepca z Buenos Aires. Powiedział, że pisząc człowiek maluje krajobrazy najprzeróżniejsze, a na końcu nieuchronnie dostrzega, że w istocie stworzył kolejną podobiznę własnej twarzy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski