Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Porwali go ludzie Miskina. Czy chcą wymienić księdza na więzionego szefa?

Grażyna Starzak
Ksiądz Mateusz wiedział, że wyjazd na misję jest niebezpieczny
Ksiądz Mateusz wiedział, że wyjazd na misję jest niebezpieczny FOT.: ARCHIWUM DIECEZJI TARNOWSKIEJ
Republika Środkowoafrykańska nie jest krajem bezpiecznym dla misjonarzy. Jednakże od 20 lat żaden z nich nie doznał tam uszczerbku na zdrowiu. Dlatego uwięzienie misjonarza Mateusza Dziedzica, rodem spod Grybowa, wywołało w Polsce szok.

Dochodziła pierwsza w nocy z 12 na 13 października, gdy do budynku katolickiej misji w Baboua, w sercu Afryki, wpadło ośmiu uzbrojonych mężczyzn w wojskowych mundurach. Kolbami karabinów próbowali otworzyć jeden z pokojów gościnnych. Dwaj mieszkający tam księża – Mateusz Dziedzic i Leszek Zieliński, słysząc hałas, wybiegli ze swoich pokojów. Napastnicy natychmiast otoczyli ich. Przedstawili się, jako „ludzie Miskina”. Powiedzieli, że biorą ich ze sobą jako zakładników. Po długich pertraktacjach zgodzili się wziąć tylko jednego.

– Leszku, zostaniesz na misji. Ja pójdę z nimi – zdecydował ks. Mateusz.

Poszli w stronę wioski Zoukombo, oddalonej o co najmniej 20 km. Zaraz po ich odejściu – była trzecia nad ranem – ks. Leszek Zieliński udał się w drugą stronę. Do Bouar, gdzie jest siedziba diecezji i gdzie mieszka opiekun tarnowskich misjonarzy ks. Mirosław Gucwa. Dotarł tam po 5 rano.

– Gdy dowiedziałem się, co zaszło, nie byłem przerażony. Misjonarz w Afryce musi być na wszystko przygotowany. Wiedziałem jednak, że nie zaznam spokoju, dopóki Mateusz nie wróci – zaznacza ks. Gucwa.

Kurię w Tarnowie, ks. Dziedzic pochodzi właśnie z tej diecezji, o zdarzeniu poinformował telefonicznie… sam porwany. Telefon pożyczył mu jeden z porywaczy. – _P_owiedział, że został zakładnikiem i że jest dobrze traktowany – relacjonuje ks. Piotr Boraca, pracownik Wydziału Misyjnego tarnowskiej kurii. – Porywacze zabronili mu mówić, gdzie jest przetrzymywany, ale pozwolili, by pracujący w tym rejonie misjonarze dostarczyli w umówione miejsce odzież i środki czystości – dodaje.

Wiadomość o porwaniu księdza Mateusza dotarła do jego rodzinnej wsi Polna w ubiegły wtorek. Rano. Przyniósł, a właściwie przywiózł ją z pobliskiego Grybowa sołtys Józef Dusza. – Byliśmy w szoku – mówi z płaczem Bogumiła Dusza, żona sołtysa. – Dziedzicowie są naszymi sąsiadami. To wspaniali ludzie. Z księdzem Mateuszem widzieliśmy się półtora miesiąca temu. W rodzinnym domu – mieszka tam jego mama i dwóch braci. Spędzał tu wakacje. Uśmiechnięty, dobrze wychowany, życzliwy, rozmodlony, zawsze chętny do pomocy. Tak samo zresztą jak ośmioro jego rodzeństwa. Wciąż mam przed oczami jego twarz…

W kościele w Polnej niemal non stop trwa modlitwa w intencji uwolnienia księdza Mateusza. – To naprawdę wspaniały chłopak. Już od dziecka wiadomo było, że życie poświęci Bogu, że będzie służył innym ludziom – mówi ks. Władysław Szczerba, proboszcz parafii w Polnej.

W Republice Środkowoafrykańskiej ks. Mateusz Dziedzic jest od pięciu lat. Jeszcze pół roku temu w sąsiedniej misji pracował ks. Piotr Boraca. Uprowadzenie kolegi nie jest dla niego zaskoczeniem. Mówi, że „ludzie Miskina” już od kilku lat napadali na miejscową ludność i na przyjezdnych. Koło Baboua jest jedyna, asfaltowa droga prowadząca do Kamerunu. Przejeżdżali tamtędy m.in. handlarze. Z towarem i pieniędzmi. – Do niedawna sądziliśmy, że grasuje tam zwykła banda rabusiów, którzy nie mają żadnych politycznych celów – opowiada ks. Boraca. – Droga do Kamerunu często była przez nich obstawiona. Mateusz, jadąc do znajdujących się w okolicy kaplic, w których odprawiał mszę św., nie raz, nie dwa, musiał wracać, bo oni by go ostrzelali – kontynuuje swoją opowieść ks. Boraca.

ONI to bojówkarze. Dowodzi nimi Martin Kountamandji alias Abdoulaye Miskine, podający się za generała dywizji. Stworzył ugrupowanie o nazwie Zgromadzenie Demokratyczne Ludu Centralnej Afryki. Miskine i jego ludzie brali udział w przewrocie politycznym. Kolejnym w tym trawionym wewnętrznymi wojnami kraju. Zbuntował się, bo oczekiwał wysokiego stanowiska, ale go nie dostał. Przeszedł do opozycji. Najpierw wyjechał za granicę. Gdy wrócił, razem ze swoimi ludźmi zaczął partyzancką wojnę zarówno ze zwolennikami byłego prezydenta jak i obecnej pani prezydent Cathérine Samba Panza. Niedawno został schwytany. Obecnie znajduje się w więzieniu w Kamerunie. Ludzie z jego oddziału ukryli się w lesie. Mają bazę w pobliżu wioski Zoukombo. Od kiedy pojawili się tam, nękają podróżnych, zwłaszcza drobnych handlarzy. Zabierają im pieniądze i wartościowe przedmioty. Od sierpnia tego roku zaczęli palić zatrzymane samochody, domagając się uwolnienia Abdoulaye Miskine.

– Trzy tygodnie temu wzięli pierwszych zakładników – kontynuuje ks. Piotr Boraca. – 10 mieszkańców swojego kraju i 10 Kameruńczyków. Teraz, żeby uwolnić Miskine, porwali białego człowieka, sadząc, że tym razem będzie jakaś reakcja.

– Będzie?

– Trudno powiedzieć. Wierzę, wszyscy wierzymy, że ksiądz Mateusz wróci do nas cały i zdrowy. Modlimy się w tej intencji.

Ks. Boraca twierdzi, że już kilka godzin po porwaniu polskiego duchownego zaczęły się poufne negocjacje na różnych szczeblach w celu uwolnienia misjonarza.

Prowadzą je przedstawiciele polskiego MSZ, ambasady francuskiej i polskiej, rządu Kamerunu, a także nuncjusz apostolski, dowódca wojsk ONZ, który mieszka niedaleko Baboua. Nikt jednak nie ukrywa, że rozmowy dyplomatyczne w tym kraju nie są łatwe.

W Republice Środkowoafrykańskiej pracuje obecnie 32 polskich misjonarzy. Z diecezji tarnowskiej pochodzi 11 duchownych i jedna osoba świecka, kobieta. Do wyjazdu przygotowuje się kolejna.

– Czy to trudna misja? – pytam ks. dr. Krzysztofa Czermaka, dyrektora Wydziału Misyjnego tarnowskiej kurii. Odpowiada, że praca misjonarza, nie tylko w Afryce, nie należy do najłatwiejszych. – Trudność misji polega na tym, że to jest zawsze spotkanie z inną kulturą, inną mentalnością. Do tego dochodzą warunki zewnętrzne. Klimat, przenoszone przez owady choroby tropikalne. A także niestabilna w wielu krajach sytuacja polityczna. Jej wynikiem są rozmaite akty przemocy i zwyczajny rabunek.

Podkreśla, że jeśli chodzi o Republikę Środkowoafrykańską, problem tkwi w tym, że w tym ogromnym kraju, dwa razy większym od Polski, praktycznie nie działają instytucje państwowe, takie jak policja czy sądy.

– Nam trudno to sobie wyobrazić, ale tam, gdy dzieje się coś złego, ktoś na kogoś napadł, ktoś kogoś obrabował, nawet zabił – winny zostanie prawdopodobnie bezkarny. Chyba że poszkodowany sam wymierzy sprawiedliwość – wyjaśnia ks. Krzysztof Czermak.

Dodaje, że wyjeżdżający na misje wiedzą o tych zagrożeniach. Mówi, że pocieszające jest to, iż w ciągu ostatnich dwóch lat trwania rebelii w tym kraju nikomu z misjonarzy nic się nie stało. Jak zakończy się historia ks. Dziedzica? – Mam nadzieję, że rebelianci oddadzą nam Mateusza. Już samo to, że go traktują po ludzku, może oznaczać, że są otwarci na dialog – podsumowuje dyrektor wydziału misyjnego tarnowskiej kurii.

Misjonarze


Na całym świecie – w 90 krajach – pracuje obecnie 2065 polskich misjonarzy.

Najwięcej w Brazylii, Kamerunie, Zambii i na Madagaskarze. Ponad połowę z nich stanowią księża i bracia zakonni, którzy służą głównie w Afryce i Ameryce Łacińskiej.

Drugą grupę pod względem liczebności stanowią siostry zakonne pracujące przeważnie na Czarnym Lądzie.

Na misje wyjeżdżają również polscy misjonarze świeccy, których na całym świecie jest obecnie 50. W czołówce, gdy chodzi o powołania misyjne, od lat jest diecezja tarnowska. Średni wiek polskiego misjonarza wynosi 46 lat. Na misjach przebywają około 14 lat.

Przypadki porwań, a nawet śmierci misjonarzy zdarzają się niemal co roku.

Wśród ofiar są Polacy. W gronie tych, którzy oddali życie za wiarę, jest czterech misjonarzy z diecezji tarnowskiej. Jeden z nich zginął w Republice Środkowoafrykańskiej. W listopadzie 1994r. w stolicy Republiki, w Bangui, 10 uzbrojonych rabusiów napadło siedzibę Stowarzyszenia Misji Afrykańskich. Obecnym tam duchownym i świeckim kazali położyć się twarzą do ziemi. Grozili im bronią. Wolontariusz Robert Gucwa, chcąc ochronić przełożonego, o którego dopytywali się rabusie, podał się za niego. Bandyci wyprowadzili go na zewnątrz. Udało mu się uciec. Pobiegł do sąsiedniego budynku, żeby zawiadomić o napadzie mieszkających tam księży. Ci włączyli syrenę alarmową. Robert najprawdopodobniej chciał wrócić do swoich kolegów. Nie zdążył. Dwie kule ugodziły go w brzuch i w płuco. Zmarł na miejscu.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski