Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Poseł Marek Łatas: Najwyżej zrezygnuję z polityki

Rozmawiała Katarzyna Hołuj
Poseł Marek Łatas w swoim biurze w Myślenicach
Poseł Marek Łatas w swoim biurze w Myślenicach Fot. Katarzyna Hołuj
Jeden na jeden. Rozmowa z posłem PiS MARKIEM ŁATASEM - o zaprzepaszczonej wygranej w wyborach samorządowych i o lojalności.

- Przed świętami, a więc akurat w czasie wyborów zarządu powiatu życzył Pan radnym "cudu", a przecież nie potrzeba było wcale cudu, żeby PIS w powiecie rządził. Stało się inaczej, a starostą został ponownie Józef Tomal. Zależało Panu na takim właśnie "cudzie"?
- Nie. Kiedy zostały ogłoszone wyniki wyborów cały czas liczyłem na to, że będziemy rządzić. Chciałem, żeby to ktoś z naszych radnych - czy też nie radnych - został starostą. Sam zresztą też zadeklarowałem, że jestem gotów złożyć mandat i być kandydatem na starostę.

- Kandydował jednak Jarosław Szlachetka...
- Cały czas byłem zdania, że 13 radnych to za mało i że trzeba zwiększyć koalicję. Niektórzy zachłysnęli się władzą. Zabrakło demokracji - były narzucane gotowe rozwiązania, np. kto ma być kandydatem na starostę. Tak można rządzić, jeśli ma się dużą przewagę.
Pamiętam swoją pierwszą kadencję w Sejmie, kiedy jeszcze byliśmy w koalicji z Giertychem i Lepperem - mieliśmy wtedy niewielką przewagę mandatów i na głosowania ważnych dla nas ustaw trzeba było ściągać wszystkich, obojętnie czy ktoś był chory czy wyjeżdżał. Mając te doświadczenie i te sprzed 4 lat z powiatu wiedziałem, że dobrze będzie podzielić się władzą i dobrać kogoś do naszej "trzynastki".

- Widoki na to były raczej marne. Kto mógłby dać się namówić?
- Pojedynczy mandat miał Andrzej Pułka. Można było z nim prowadzić poważne rozmowy i przekonać go do współpracy. Albo Józef Dudzik z PSL. Trzeba im było złożyć konkretne propozycje. Oferta przewodniczącego komisji to jednak za mało. Starosta to wykorzystał.

- Pan podjął się wtedy rozmów ze starostą.
- Zrobiłem to, żeby PIS wszedł do koalicji, żeby miał większość w zarządzie i wicestarostę.

- Jarosław Szlachetka wynik Pana ustaleń ze starostą nazwał kapitulacją. Pan twierdził z kolei, że to sukces.
- Przez niego przemawiała gorycz porażki. To boli, wiem, bo sam to przeżywałem po porażce ze Stanisławem Kotem. Trzeba jednak dążyć do tego, żeby w powiecie coś znaczyć. Była szansa mieć trzech członków zarządu, w tym wicestarostę. Starosta godził się na te warunki. To jest kapitulacja?

- Ale gdzie to porozumienie? PIS pozostaje wciąż ma marginesie.
- Trochę tak i trochę nie. Popatrzmy na rozdział stanowisk. Przewodniczący Rady jest z PiS, wiceprzewodnicząca Rady też startowała z PiS, połowie komisji przewodniczą radni PiS, a w połowie są wiceprzewodniczącymi.

- Ale gra toczyła się o znacznie wyższą stawkę - PiS miał mieć większość w zarządzie…
- Owszem, ale po podpisaniu porozumienia. Ja na początku lutego przesłałem tekst porozumienia radnym PIS.

- Co w takim razie z jego realizacją? W zarządzie nadal jest dwóch przedstawicieli PiS a miało być trzech, w tym wicestarosta.
- O to trzeba już pytać radnego Dziadkowca, przewodniczącego klubu PiS. Ja zrobiłem to, co uważałem, że należało do mnie, a za radnych decydować nie mogę. W rękach przewodniczącego jest zwołanie klubu, który zdecyduje: albo rezygnujemy ze stanowisk i faktycznie jesteśmy w opozycji albo modyfikujemy sytuację. To jest dla mnie kuriozum, że niektórzy radni przyjmują stanowiska, jakby się im należały, a porozumienie uważają za niedobre. Piłka jest po stronie radnych.

- Pan sam "odpuszcza" temat porozumienia i nie zamierza do niego wracać?
- Nie. Chciałbym, aby coś w końcu zostało postanowione.

- Wygląda to na pobożne życzenie.
- Teraz zaczyna się kampania parlamentarna. Może po niej będzie czas wrócić do tego tematu i zdecydować.

- Czy to znaczy, że radni PiS nie chcą mieć swojego wicestarosty?
- Powiem tak: kwestia rozbija się o nazwiska. Taka jest prawda.

- Za dużo jest chętnych do tego fotela?
- Coś takiego.

- To kolejny przejaw braku spójności w PiS.
- Wśród radnych. To zaczęło się już od wyborów samorządowych. Wtedy zaczęło się źle dziać. Dziwne dla mnie było już to, że mieliśmy przegłosowywać poparcie dla kandydata na burmistrza. To kandydat powinien tak zabiegać, żeby poparcie mieć przez aklamację, a nie żeby wygrywać je dwoma, trzema czy pięcioma głosami. Błędem było też to, że w PiS-ie zaczynaliśmy decydować o tym, kto będzie kandydatem w grudniu 2013, rok przed wyborami. To zepsuło wszystko i spowodowało, że napięcie w PiS-ie rosło. Trzeba było jeszcze dociskać burmistrza Ostrowskiego i próbować z nim rozmawiać.

- Koniec końców poparł Pan Szlachetkę - co prawda z dystansem, mówiąc "Sercem jestem z PiS, rozsądkiem - z dokonaniami gminy" - ale jednak.
- Jestem lojalnym członkiem PiS i cokolwiek by się działo na scenie politycznej, to zapatrywań nie zmienię. Jednak wygrać z Maciejem Ostrowskim jest trudno, o czym przekonał się już niejeden, w tym ja sam. Może inaczej do tego podchodziłem: nie na zasadzie "przegra, bo przegra, ale trzeba wystawić własnego kandydata". Przegrywanie nikomu nic dobrego nie daje.

- Od razu skazywał go Pan na porażkę?
- Nie, ale wiedziałem, że z Ostrowskim wygranie przynajmniej teraz będzie niemożliwe. Za dużo było zrealizowanych inwestycji i to dużych: kanalizacja, ZUO, budowa obiektów sportowych. Pan Szlachetka nie miał takiego doświadczenia samorządowego, dlatego uważałem, że jest za wcześnie i że lepsze byłoby przekonanie Macieja Ostrowskiego do wiceburmistrza z PiS.

- Żeby wziął Szlachetkę na wiceburmistrza?
- Szlachetkę albo kogoś innego. Ostrowski był skłonny do tego i członkowie PiS o tym wiedzieli.

- Nie był jednak najwyższy czas na własnego kandydata PIS?
- Może i tak. Ale u nas nie odbyła się debata czy dyskusja nad wyłonieniem kandydata. Pan Szlachetka zgłosił, że składa akces i chce być kandydatem na burmistrza. Nie pytano czy np. Łatas chce być kandydatem, a może Halek, a może Bylica?

- Też mogliście przecież zgłosić akces…
- Przepraszam bardzo, ale wtedy nikt jeszcze nie myślał o wyborach samorządowych, kiedy Jarosław Szlachetka w końcu 2013 roku zgłosił swój akces. Ja jestem człowiekiem poważnym, nie będę się wygłupiał i zgłaszał, bo Szlachetka się zgłosił. Potem koło terenowe podjęło decyzję. Ta kandydatura sprawiła, że w PIS-ie zaczął się rozłam.

- Kiedyś pomagał Pan Jarosławowi Szlachetce w rozwijaniu kariery politycznej. Sam Pan przypominał, że osobiście zabiegał o jedynkę dla niego w wyborach do Sejmiku w 2010 roku. Dlaczego zatem fakt, że chciał zostać burmistrzem spowodował, że wasze drogi się rozeszły?
- Jarosław Szlachetka zaczynał karierę polityczną u mojego boku, w moim biurze poselskim zdobywał pierwsze doświadczenia. Uważałam jednak i próbowałem mu to uświadomić, że jest jeszcze za wcześnie. Po ludzku, prawie że po ojcowsku.

- Co sprawiło, że to ojcowskie uczucie wyparowało?
- Zachowanie pana Szlachetki. "Wycinanie" ludzi z list PiS: Stanisława Cichonia, Jana Trzepacza, Kazimierza Dąbrowskiego. Takich rzeczy się nie robi. Potem manipulowanie przy listach wyborczych. Dlaczego Krzysztof Halek był dopiero "dwójką" na liście do powiatu, a jedynką Władysław Kurowski, który zapisał się do PIS trzy miesiące wcześniej? To było nie fair. Czasem trzeba umieć spojrzeć w lustro, a nie szukać winnych tylko naokoło. Uderzyć się w pierś i pomyśleć czy aby ja na pewno wszystko zrobiłem tak jak trzeba.

- Jak dziś nazwałby Pan stosunki miedzy wami?
- Są polarne.

- Za to zbliżył się Pan ze starostą, z którym dawniej nie było Panu mówiąc oględnie - po drodze. Jak do tego doszło?
- Może to negocjowanie porozumienia tak nas zbliżyło. Czasem rozsądek przeważa.
To co nas dzieliło, to poglądy na szpital i jego zarządzanie. Według mnie budzi ono zastrzeżenie. W tej chwili widać, że i starosta zaczął inaczej podchodzić do spraw szpitala i jak gdyby w części przyznaje mi rację.

- Jak w takim razie dziś wygląda wasza relacja?
- Poprawnie. Za wyraz dobrej woli starosty odczytuję na przykład przekazanie miastu kilku hektarów ziemi na Zarabiu. To jest dobre, bo możemy rozwijać turystykę, ma tam być m.in. kompleks basenów z wodą podgrzewaną za pomocą fotowoltaiki.

- Twierdzi Pan, że jest lojalnym członkiem PIS. Czy nie uważa Pan, że w takiej sytuacji nie powinien Pan afiszować się z poparciem Tomasza Susia, kandydata kojarzonego z PO przy wyborach burmistrza Dobczyc?
- To było przed drugą turą, kiedy nasz kandydat już odpadł. Dobczyce zasługiwały na zmianę. Uważałem, że jest ona tam potrzebna, stąd moja wypowiedź.

- Także wcześniej nie widać było z Pana strony żadnego poparcia dla kandydata PiS.
- Pan Knapik nie był zainteresowany wsparciem z mojej strony w kampanii. Nie było żadnego sygnału z jego strony, nie zaprosił mnie na żadne spotkanie.

- W powiecie powstały struktury Solidarnej Polski .
- Ja w tym nie uczestniczę. Niestety, to "dzięki" polityce szefa powiatowego PiS zaczęła się tu tworzyć SP. Za moich czasów tego nie było. Narzucanie własnego zdania, "wycinanie" ludzi - do tego to prowadzi, że zaczyna się tworzyć Solidarna Polska.

- Ponoć obok nazwisk radnych Forum Ziemi Myślenickiej mają się tam pojawić też nazwiska radnych PIS. Czy to już ostateczny rozłam w lokalnym PIS-ie i gwóźdź do trumny PIS w powiecie?
- Nie można być ciągle marginalizowanym, a tak się dzieje z grupą radnych PiS, która ma inne zdanie niż pełnomocnik powiatowy i grupa radnych z nim związana. Czy to będzie gwóźdź do trumny? Aż tak nie, ale to niestety początek osłabienia i rozkładu PiS.

- To może Pan sam myśli o transferze?
- Nie. Zostaję w PiS. Najwyżej zrezygnuję z polityki. Może czas na zmiany? Tak się składa, że co 10 lat zaczynam robić coś innego. Po 10 latach bycia nauczycielem zostałem dyrektorem szkoły, potem posłem. Właśnie mija dekada, odkąd jestem w Sejmie.

- Co teraz?
- Na razie do końca października mam posłowanie. A potem? Zobaczymy.

- Nie będzie Pan żałował, jeśli nie znajdzie się na liście wyborczej?
- Nie ja to wymyśliłem, ale powtórzę: świat ani nie zaczyna się, ani nie kończy się na Wiejskiej. Do emerytury zostało mi 10 lat, ale bezrobocie mi nie grozi. Cały czas mam możliwy powrót do szkoły. A może czas na nowe wyzwania?

- Chce Pan wrócić do ZSTE?
- Zakładam to, ale musiałbym się znów wszystkiego uczyć od nowa, bo przez ten czas przepisy się zmieniły. To duża szkoła i kierowanie nią nie jest łatwe. Myślę raczej zacząć coś innego.

- Na poziomie lokalnym?
-Może wyżej, jak się uda. Zobaczymy. Przyszły tydzień wyjaśni wiele, będę miał wreszcie okazję rozmawiać z prezes Beatą Szydło. Teraz jest zabiegana, ja to rozumiem. Trudno jej zawracać głowę małymi rzeczami, takimi jak nasze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski