Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pospolite ruszenie

Redakcja
Borys lubi golfa Fot. Karrot Kommando
Borys lubi golfa Fot. Karrot Kommando
- Twój pierwszy solowy projekt po rozstaniu z The Car Is On Fire - "Divertimento" - przyniósł minimalistyczną muzykę współczesną. Dlaczego znów wracasz do formuły piosenki?

Borys lubi golfa Fot. Karrot Kommando

Newest Zealand to supergrupa polskiej sceny alternatywnej powołana do życia przez BORYSA DEJNAROWICZA. Rozmawialiśmy z nim o debiutanckiej płycie formacji.

- Kiedy opuściłem The Car Is On Fire w 2007 roku byłem zmęczony pracą w zespole, trasami koncertowymi, nagraniem dwóch albumów. Potrzebowałem oddechu, chciałem odpocząć od pisania piosenek i grania na żywo. Dlatego poświęciłem się projektom studyjnym - wspomnianemu "Divertimento" i duetowi CNC. To było coś zupełnie innego - sam nie byłem wykonawcą, ograniczyłem się do napisania materiału i wyegzekwowania jego wykonania od innych. Tworzyłem jednak dwutorowo - na boku pisałem niezobowiązująco piosenki, które trafiały do szuflady. I w końcu nadszedł czas, żeby do nich wrócić. Ponieważ spotkałem się z przychylnością kilku osób - zaczęliśmy nad nimi wspólnie pracować.

- No właśnie: w nagraniu płyty wzięło udział wielu znanych muzyków z polskiej sceny alternatywnej - członkowie Much, Rentona, Furii Futrzaków, Afrokolektywu czy Kolorofonu. Taki był pierwotny zamysł?

- Nie. To wyszło naturalnie. Początkowo wszystko robiłem sam. To były intymne, autorskie i osobiste ballady. Ale kiedy posłuchał tego producent Peter Bergstrand, stwierdziliśmy, że trzeba je pokazać w pełnej krasie, bo inaczej wykastrujemy je z tego, co w nich unikatowe: wszelkich ozdobników, dodatkowych partii wokalnych i aranżacji na wiele instrumentów. Zaczęliśmy się więc zastanawiać, kto mógłby nas wspomóc w studiu. Z racji przynależności do sceny alternatywnej, mamy na niej wielu znajomych. Zgłosiliśmy się więc do nich z propozycją współpracy. W ten sposób z niepozornej sytuacji zrodziło się "pospolite ruszenie". To ewenement na naszym rynku - rodzaj "all stars" polskiej muzyki indie na jednej płycie.

- W nagraniach wzięły jednak udział osoby spoza tego kręgu - choćby Krzesimir Dębski czy... Ala Boratyn.

- Krzesimir jest naszym idolem, to kompozytor z akademickim wykształceniem, który potrafi napisać zarówno dzieło symfoniczne, jak również świetną piosenkę pop. Udało nam się namówić go do zagrania solówki na skrzypcach w jednym z utworów. Ala kojarzy się wszystkim z duetem Blog 27, ale to już przeszłość. Obecnie coraz mocniej dryfuje w stronę muzyki alternatywnej. Trzej muzycy z jej zespołu grają również ze mną. Kiedy szukaliśmy ciekawych głosów, zaproszenie Ali było więc czymś naturalnym.

- A skąd wybór na producenta Petera Bergstranda, znanego ze współpracy z Furią Futrzaków?

- Przyjaźnimy się od dawna. Kiedy Peter dowiedział się, że mam ten materiał, od razu zaczął mnie o niego wypytywać. Podrzuciłem mu więc demo do posłuchania. "Słuchaj, to jest super, chciałbym to wyprodukować" - powiedział później. Dobrze się nam razem pracowało, bo mamy wspólne pole muzycznych zainteresowań. Nie było więc między nami żadnej bariery komunikacyjnej. Wystarczyło kilka słów, nazwisk, tytułów płyt - i od razu wiedzieliśmy, co chcemy osiągnąć.

- Wiadomo, że jesteś muzycznym erudytą. Taka głęboka znajomość popu i rocka pomaga czy raczej przeszkadza w tworzeniu własnego materiału?
- I jedno, i drugie. Przeszkadza, bo po wielu latach słuchania muzyki traci się świeżość w jej odbiorze. Człowiek dochodzi do smutnego wniosku, że wszystko już było i nie da się wymyślić nic nowego. Z zazdrością patrzę na kolegów z innych zespołów, którzy z entuzjazmem puszczają mi swoje nowe piosenki. Dla nich to coś świeżego, a dla mnie - wtórnego. Mam wrażenie, że zasób pięknych melodii i harmonii został już wyczerpany. Z drugiej strony, muzyczna wiedza pomaga mi w układaniu dźwięków. Potrafię swobodnie aranżować piosenki, łatwiej mi zrobić coś nieszablonowego. Mam bowiem bezpośredni dostęp do tych najciekawszych rozwiązań w swojej głowie.

- Udało się Wam zachować na płycie idealne proporcje. Znajdujące się na niej utwory są pomysłowo zaaranżowane i bogato zinstrumentalizowane, ale nie tracą przy tym swej prostoty, zwiewności i naturalności.

- Cieszę się, że tak mówisz. To właśnie było naszym zamiarem. Ideałem w muzyce jest bowiem dla mnie połączenie przystępności z wyrafinowaniem. Dzięki temu piosenki mogą się spodobać przeciętnemu odbiorcy, a erudyta znajdzie w nich ukryte smaczki i ozdobniki. Nie ma sensu robić muzyki skomplikowanej do granic możliwości po tym, co wyprawiali chociażby Schoenberg czy później Stockhausen. Łatwo nagrać trzyakordowy kawałek w stylu disco-polo. A ideałem jest wyważenie tych proporcji.

- Większość piosenek podszywa subtelna nuta melancholii. Wychodzisz z założenia, że "tylko smutne jest piękne"?

- Wcale nie. To hasło jest zbyt często używane w polskiej muzyce. Wynika to z ciążącej nam do dzisiaj schedy po romantyzmie. W moim przypadku było inaczej. Po prostu w momencie pisania tych piosenek miałem doła. Dużo się zmieniało w moim życiu, popadłem więc w taki nostalgiczny nastrój. I to przeniknęło w naturalny sposób do kompozycji. Na co dzień nie jestem smutasem. Mam wiele radosnych chwil. Mało tego - jako didżej grywam optymistyczną muzykę taneczną. A tego nikt by się nie spodziewał po przesłuchaniu płyty. Dlatego mam nadzieję, że w przyszłości nagram jeszcze radosne piosenki.

- Czy Newest Zealand to projekt tylko studyjny?

- Nie, mamy koncertowy skład. Wchodzą weń trzej muzycy zespołu Excessive Machine, Peter Bergstrand i ja. Nie planujemy jakiejś gigantycznej trasy, ale damy kilka promujących płytę występów. Mam nadzieję, że parę razy uda nam się ściągnąć kilku gości, którzy pojawili się na płycie.

Rozmawiał Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski