Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potajemne "mieszkaniówki"

Redakcja
Fot. Ingimage
Fot. Ingimage
"Szukam dziewczyn do pracy na mieszkaniówki. Oferuję pełną dyskrecję, ochronę" - takich ogłoszeń w internecie są setki. Równie często można trafić na anonse "blondyneczek", "studentek", "kuszących zabawą na maxa". Prostytutka to ciągle dochodowy zawód. Nieźle prosperują też sutenerzy.

Fot. Ingimage

Ewa Kopcik: HISTORIE Z PARAGRAFEM

W tym miesiącu krakowska Prokuratura Okręgowa skierowała do sądu akt oskarżenia przeciwko grupie przestępczej, która co najmniej przez dwa lata czerpała korzyści z nierządu kilkunastu dziewcząt. Szefowstwo - Robert Ch. i Grażyna B. - stworzyło w Krakowie sieć potajemnych agencji towarzyskich, tzw. mieszkaniówek. Pomagał im brat Grażyny - Marek B. i Krzysztof K. Z wyliczeń śledczych wynika, że zainkasowali od dziewczyn co najmniej 92 tys. zł.

Lokum do świadczenia erotycznych usług zapewniali Grażyna i Robert, na co dzień właściciele prywatnych firm sprzątających. Udając parę, wynajmowali w Krakowie mieszkania. Właścicieli przekonywali, że będą tam mieszkać razem, ze swoim trzyletnim synem. W rzeczywistości w mieszkaniach pracowały zatrudniane przez nich młode kobiety.

- Klient dzwonił na numer telefonu podany w ogłoszeniu prasowym lub na stronach internetowych. Dostawał adres, pod który ma przyjechać, a tam zajmowała się nim dziewczyna. Każda z nich miała po kilka komórek, opatrzonych naklejką z pseudonimem i cennikiem. Zazwyczaj usługa kosztowała 150 zł. Z tego 100 zł zatrzymywała dziewczyna, reszta szła dla stręczycieli. Ci pilnowali interesu i buchalterii. Dziewczyny w specjalnym zeszycie musiały odnotować przyjęcie każdego klienta i kwotę, jaką zapłacił - opowiadają śledczy.

Szajka działała według zasady klient nasz pan. Można więc było skorzystać z usługi poza agencją i zamówić dziewczynę np. do własnego domu. Wówczas jechała ona pod wskazany adres, a w rolę jej ochroniarzy wcielali się sutenerzy. Tak często pracowała np. 16-letnia dziewczyna. Jak policzyli śledczy, tylko na niej szajka zarobiła 15 tys. zł.

Jeszcze kilka lat temu większość krakowskich prostytutek pracowała na tzw. kółku, czyli na ulicy. Trasa wiodła przez Kurniki, Worcella, Szlak, Długą, plac Słowiański, Biskupi, Łobzowską, św. Filipa i plac Matejki. Latem ustawiało się tam nawet 200 "panienek", polujących na zmotoryzowanych amatorów seksu. Dzisiaj pracują tam już tylko najbardziej doświadczone przedstawicielki najstarszego zawodu świata, a seksbiznes przeniósł się do nocnych klubów, agencji towarzyskich i prywatnych mieszkań.

- Trudno oszacować liczbę agencji i osób zaangażowanych w ten biznes. Takich danych nie ma, bo to biznes w dużej mierze zakonspirowany. Działa często pod szyldem innych usług albo w ogóle nie jest zarejestrowany. Pracy na tym rynku nie brakuje, podobnie jak i dziewczyn zainteresowanych podobnymi ofertami - mówi policjantka z wydziału kryminalnego.

Zdaniem policji krakowski seksbiznes jest kontrolowany przez grono zawodowych stręczycieli, często również przez grupy przestępcze. Nadzorców jest wielu i niełatwo wejść w ten interes. Na tym tle kilka lat temu w centrum Krakowa doszło do regularnej wojny. - Teraz sytuacja nieco się uspokoiła, choć co jakiś czas docierają do nas sygnały o próbach "porządkowania" rynku - przyznają policjanci.
Dwa lata temu krakowscy antyterroryści zatrzymali siedmiu mężczyzn, którzy napadli na agencję towarzyską, prowadzoną przez dwie kobiety w wynajmowanym mieszkaniu w Prokocimiu. Około godziny 22 odebrały one telefon od mężczyzny, który chciał się umówić na spotkanie. O ustalonej godzinie usłyszały pukanie. W drzwiach stanęło kilku zamaskowanych mężczyzn. Wtargnęli do środka, poturbowali kobiety, ukradli 20 telefonów komórkowych, laptopa i dwa tysiące złotych. Zleceniodawcą napadu okazał się 31-letni właściciel kilku krakowskich agencji towarzyskich.

Prostytucja w Polsce nie jest karana. Ścigane jest tylko sutenerstwo i kuplerstwo, czyli czerpanie z nierządu korzyści majątkowych lub ułatwianie prostytuowania. Najsurowiej karani są ci, którzy zmuszają kobiety do prostytucji, bijąc je, działając podstępem lub wykorzystując ich krytyczne położenie. Takie przypadki też się zdarzają. Dwa lata temu funkcjonariusze Straży Granicznej znaleźli w jednej z podhalańskich agencji towarzyskich 35-letnią kobietę, która przez ponad rok była zmuszana do uprawiania seksu. Była w fatalnej kondycji psychicznej, wychudzona, miała ślady przypalania papierosami na ciele. W toku śledztwa wyszło na jaw, że była wielokrotnie gwałcona, bita metalowymi prętami, poniżana.

Z podobnymi przypadkami często spotykają się pracownicy La Strady, Fundacji Przeciwko Handlowi Ludźmi i Niewolnictwu. Jednak w praktyce przypadki, gdy sutenerzy odpowiadają karnie, można zliczyć na palcach jednej ręki. Dlaczego, skoro wszyscy wiedzą, co kryje się za nazwą "agencja towarzyska"?

Policjant: - Bo zdobycie zeznań od prostytutek graniczy z cudem. One najczęściej twierdzą, że nikt ich do niczego nie zmusza i z nikim nie muszą się dzielić pieniędzmi. "Wynajmujący pokój" zaś mówi, że nie miał pojęcia, że wynajmuje je po to, by kobieta mogła się prostytuować. To, że "wszyscy wiedzą", to niestety za mało.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski