Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrafię tupnąć nogą!

Redakcja
Fot. 4music Agencja Artystyczna
Fot. 4music Agencja Artystyczna
Jaka wokalistka może sobie pozwolić na wydanie trzech nowych płyt w ciągu jednego dnia? Anna Maria Jopek. Właśnie ukazały się jej premierowe albumy - „Polanna”, „Sobremesa” i „Haiku”. Ten przykład pokazuje, że można być w dzisiejszych czasach gwiazdą piosenki bez bezsensownych skandali i prowokacji. W ramach promocji „Sobremesy” Anna Maria Jopek wystąpi w poniedziałek 14 listopada w krakowskim klubie Studio.

Fot. 4music Agencja Artystyczna

Niektóre plotki okazują się być prawdą – choćby ta, że jej imię wzięło się od słynnego przeboju Czerwonych Gitar. Bo urodziła się w 1970 roku, kiedy cała Polska śpiewała „Annę Marię”. Na pomysł ten wpadł jej wujek, który jako nastolatek był wtedy fanem zespołu Seweryna Krajewskiego. A rodzice przystali na to - bo spodobało im się takie zestawienie dwu imion.

Wychowała się w domu pełnym muzyki, głównie klasyki i folkloru. Ponieważ ojciec był wokalistą a matka tancerką w Mazowszu, często bywała na próbach i koncertach formacji.

- Biegałam za kulisami, zbierałam cekiny oderwane z sukienek tancerek i wdychałam talk, którym wykonawcy obsypywali buty przed występem. W ten sposób pochłaniałam magię sceny. No i oczywiście zakochałam się w sztuce tworzenia iluzji na estradzie. A przy okazji przesiąkłam polskim folklorem – choć poznawałam go oczywiście w pewnej wariacji, ale jakże pięknej i stylowej.

Już w przedszkolu wychowawczynie odkryły, że dziewczynka ma ładny głos i lubi śpiewać. Namówiły więc rodziców, aby wysłali córkę do szkoły muzycznej. Tam Anna Maria najpierw ćwiczyła grę na skrzypcach, ale ponieważ zdecydowanie nie odpowiadał jej ten instrument, po roku przeniosła się na fortepian. Aby mogła grać w domu, sąsiad z kamienicy, Tadeusz Łomnicki, podarował jej swoje pianino. Młoda dziewczyna nie straciła jednak dzieciństwa na niekończące się wprawki.

- Często zamiast siedzieć przy pianinie, zwisałam głową w dół na trzepaku. Właściwie dzisiaj mam do siebie pretensje, że tak mało przykładałam się do nauki. Ale z drugiej strony czy mogło być inaczej? Dzieciństwo na starym, zielonym Żoliborzu było wprost bajkowe! Dopiero kiedy zbliżały się egzaminy, ćwiczyłam po sześć - siedem godzin dziennie, dopóki ból palców uniemożliwiał dalsze granie. Na swoje nieszczęście zawsze dostawałam piątki - może gdybym choć raz oblała, pracowałabym systematycznie. Choć technicznie można mi było wytknąć wiele mankamentów, doceniano przede wszystkim moją muzykalność. To mnie ratowało.

Z czasem Anna Maria zaczęła jednak coraz częściej śpiewać. Początkowo dla przyjaciół, potem w małych klubach, wreszcie w radiowych reklamówkach. To sprawiło, że stanęła na życiowym rozdrożu – próbować robić karierę pianistki na klasycznej scenie czy wybrać pełen złudnych obietnic świat show-biznesu? Rodzice byli za tym pierwszym rozwiązaniem, ona sama skłaniała się raczej ku temu drugiemu. Aby poznać profesjonalne tajniki śpiewu, postanowiła wybrać się na kurs jazzowego śpiewu w Nowym Jorku. Rodzina zebrała odpowiednie fundusze i młoda wokalistka wyjechała do Ameryki.
- Pewnego dnia znalazłam się w dużej sali, w której kilkanaście osób grało na klawiszach z użyciem słuchawek. Kiedy zasiadłam przy swoim instrumencie, podszedł do mnie jakiś sympatyczny mężczyzna, przywitał się i zapytał czy możemy coś razem zaimprowizować. Zgodziłam się, pograliśmy więc przez chwilę razem. Potem pożegnał się i odszedł. Gdy wychodziłam z sali okazało się, że to był jeden z moich egzaminów. Przeżyłam szok! Egzaminy w Polsce kojarzyły mi się z nieprzyjemnym bólem brzucha i wielkimi nerwami. A tu wszyscy poklepywali się nawzajem po plecach, uśmiechali się szeroko i robili wszystko, aby jak najwięcej się nauczyć. Dzięki temu czułam się ogromnie szczęśliwa i nie miałam żadnych kompleksów, że czegoś nie wiem lub nie umiem.

Po powrocie do Polski Anna Maria wiedziała już, że chce związać swoją przyszłość ze śpiewem. Zaczęła śpiewać jazzowe standardy z polskimi zespołami, jeździć po kraju z koncertami, wchodzić w środowisko. I wtedy poznała Marcina Kydryńskiego.

- Kiedy obejrzał jeden z moich występów, zaproponował mi recital w klubie Harenda podczas imprez towarzyszących kolejnej edycji Jazz Jamboree. „Jasne, czemu nie?” wypaliłam z głupia frant i dopiero w drodze do domu zaczęłam się zastanawiać: „Jak to recital? Co ja będę robiła przez półtorej godziny na scenie? Co zaśpiewam?”. Postanowiłam więc szybko wycofać się z tego pomysłu. Dzwoniłam co chwilę do Marcina, a on jak zaklęty nie podnosił słuchawki. Kiedy w końcu odebrał, powiedział że już jest za późno, bo plakaty zostały wydrukowane. „I będziesz śpiewać po polsku. Tak nazwałem ten recital: „Anna Maria Jopek po polsku!”. Pomyślałam sobie: „Co za facet! Tyran i despota! Zadecydował o wszystkim za mnie!”. Kiedy ochłonęłam, stwierdziłam że to jednak może się udać. Wybrałam najpiękniejsze polskie ballady, wspólnie z Bogdanem Hołownią przeniosłam je na grunt jazzowy, zebrałam zespół i wystąpiłam. Reakcja ludzi była niebywała: zostaliśmy tak miło przyjęci, że zrozumiałam, iż właśnie to jest to, co naprawdę chcę robić w swoim życiu.

Kiedy Anna Maria była już dobrze znana w jazzowym środowisku, Polskie Radio wygrzebało jedną z dawno zarejestrowanych przez nią piosenek i wysłało na konkurs Eurowizji. Początkowo nie miała na to najmniejszej ochoty – bo doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że impreza ta jest festiwalem muzycznego kiczu. Ale zadecydowały inne względy. Gdy wcześniej próbowała zainteresować swą muzyką jakąś wytwórnię płytową, nikt nie kwapił się do przesłuchania młodej wokalistki jazzowej. A po ogłoszeniu, że wystąpi na Eurowizji – koncern Universal sam zaproponował jej kontrakt. Mimo, że nie odniosła sukcesu na Eurowizji – cała Polska dowiedziała się o istnieniu Anny Marii Jopek.
Najbliższym współpracownikiem piosenkarki został oczywiście Kydryński, od 31 stycznia 1998 roku jej mąż, potem ojciec dwóch synów, trzynastoletniego Franka i jedenastoletniego Stasia. Choć Anna Maria wydaje się być osobą romantyczną, melancholijną i delikatną, w bezpośrednim kontakcie odsłania inną stronę swej osobowości – jest pełna energii, emanuje radością życia, nie brak jej poczucia humoru.

- I potrafię też tupnąć nogą! Dotyczy to szczególnie tych, z którymi współpracuję. Myślę, że oni coraz mniej mnie lubią, ponieważ robię się okropnie wymagająca. My, Polacy, jesteśmy strasznymi bałaganiarzami. A ja jestem tak drobiazgowa i szczegółowa, że ludzie mają tego czasem potwornie dosyć. Potrafię umawiać się z reżyserem dźwięku na przeprogramowanie jakiejś funkcji w studyjnym komputerze o kilka sekund, mimo że wszyscy muzycy dostają histerii. Ale ja nie widzę innego rozwiązania: od czasu spotkania z Patem Methenym ta choroba jeszcze bardziej postępuje. Uważam, że nie ma sensu robić czegokolwiek na pół gwizdka, bo nigdy nie przetrzyma to próby czasu. Nie interesują mnie wymuszone kompromisy. Chcę wszystko albo nic.

Chyba żadna polska artystka nie miała okazji współpracować z tyloma gwiazdami, co ona. Śpiewała przecież z Tomaszem Stańko, Leszkiem Możdżerem, Henrykiem Miśkiewiczem, Krzysztofem Herdzinem, Patem Metheny`m, Branfordem Marsalisem, Richardem Boną, Minu Cinelu, Manu Katche czy Makato Ozone. Nie od dziś wiadomo, że marzy, aby nagrać coś w duecie ze Stingiem. Niedawno poprzedzała jego występ w Polsce – i na pewno kiedyś spełni swe muzyczne pragnienie.

- Kocham pracę z osobami, które mnie fascynują, z geniuszami, którzy nigdy w życiu nie mogliby regularnie grać w moim zespole, bo mają swoje solowe kariery. Czasem są to wybitni instrumentaliści posiadający ogromną wiedzę muzyczną, jak Tomasz Stańko czy Leszek Możdżer, a kiedy indziej naturszczycy, nie mający za sobą żadnych muzycznych szkół, jak chociażby Joszko Broda. Jedni i drudzy mają nieprawdopodobną wręcz siłę rażenia, ponieważ są obdarzeni przez Boga unikalnymi talentami. Takie spotkania są szalenie inspirujące.

Kilka dni temu ukazały się jej trzy nowe płyty. „Polanna” to próba redefinicji tradycji polskiej piosenki. Na krążek trafiły nowe wersje kompozycji z bogatej historii rodzimej muzyki – od Wacława z Szamotuł, przez Stanisława Moniuszkę i Karola Szymanowskiego, po Skaldów. W nagraniu albumu wzięli udział artyści reprezentujący zarówno klasykę, folklor, jak i pop – wiolonczelista Rafał Kwiatkowski, kubański pianista Gonzago Rubalcaba, grająca na archaicznych instrumentach ludowych Maria Pomianowska oraz znany wszystkim Stanisław Soyka.
„Haiku” to śmiała próba znalezienia wspólnego mianownika dla muzyki polskiej i japońskiej. „Oberek”, „Kujawiak” czy „O mój Rozmarynie” zyskują tutaj zupełnie nowe aranżacje – z podziałem na głos Anny Marii Jopek i fortepian Makoto Ozone. Gościnnie na bambusowych fletach zagrał artysta teatru Kabuki - Tomohiro Fukuhara.

I „Sobremesa” – zbiór zwiewnych piosenek zainspirowanych kulturą Portugalii. Nie wszyscy bowiem wiedzą, ale Anna Maria Jopek znalazła kilka lat temu wraz z rodziną „drugi dom” właśnie w Lizbonie. Wokalistka śpiewa tutaj po polsku, ale także po portugalsku, a nawet w criolo i kimbundu. Wśród gości bez wątpienia najwięksi artyści z tego kręgu kulturowego: „książę Fado” Camané, charyzmatyczni wokaliści z Wysp Zielonego Przylądka - Sara Tavares i Tito Paris, legendarny pieśniarz portugalski Paulo de Carvalho, angolski wokalista Yami oraz popularny brazylijski kompozytor i wokalista Ivan Lins.

Te trzy albumy są dostępne także wspólnie w specjalnym wydawnictwie – „Lustra” - gdzie płytom towarzyszy bogato zilustrowany fotografiami album książkowy z komentarzami artystów.

Paweł Gzyl

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski