Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Potrzebna cała wioska, by wychować jedno dziecko

Redakcja
Ksiądz Augustyński z dziećmi Fot. Piotr Kędzierski
Ksiądz Augustyński z dziećmi Fot. Piotr Kędzierski
Z KS. ANDRZEJEM AUGUSTYŃSKIM, szefem Stowarzyszenia "U Siemachy" rozmawia Piotr Legutko

Ksiądz Augustyński z dziećmi Fot. Piotr Kędzierski

- Kto to jest Paw?

- Kiedyś wspólnie z Ryszardem Izdebskim dyskutowaliśmy o tym, co silnie, choć nieformalnie i niepostrzeżenie wpływa na młode pokolenie. Wówczas zaszyfrowaliśmy te wpływy, nadając im tytuł Postmodernistyczny Anonimowy Wychowawca, czyli w skrócie Paw. Chodzi o twór amorficzny i bezosobowy, który nie ma żadnych światopoglądowych wyróżników. On tylko chce się podobać. Paw to symbol kultury masowej. Bezpłodnej i pozbawionej choćby cienia heroizmu

- I to właśnie Paw całkowicie zawładnął dziś wyobraźnią młodzieży. Można temu jakoś przeciwdziałać?

Można. Kluczem jest dobrze zaprojektowana edukacja, która możliwie jak największą liczbie ludzi przekona do solidarnego stosowania samodyscypliny w szeroko rozumianej konsumpcji. Pojawiają się już pierwsze oznaki nowej świadomości, np. dostrzeżenie problemu młodych ludzi spędzających całe dnie w galeriach handlowych czy też otyłości dzieci, które padły ofiarą diety opartej na chipsach, słodyczach i napojach gazowanych. Uważam, że wychodzenie z popkulturowego dołka należy oprzeć na trzech filarach. Po pierwsze: wierze w człowieka, jego naturalną zdolność do tworzenia i współdziałania z innymi. Po drugie, wysokiej jakości ofercie na rzecz młodych ludzi, po trzecie - na konsekwentnie stawianych wymaganiach.

- Przekładając to na konkret, z popkulturowego odrętwienia można nastolatków wyrwać poprzez wciągnięcie do jakiejś aktywności. Na przykład sportowej. Bo jest jeszcze problem adrenaliny...

- Młodzi mówią: "Jest ryzyko, jest zabawa". A przez sport uczymy w tej zabawie respektowania reguł. Z kolei rozwój artystyczny wprowadza nas w świat nieskrępowanej wyobraźni. Podmiotowe traktowanie nastolatka i dostrzeganie jego indywidualnych potrzeb rodzi w nim odkrycie, że życie wolnego człowieka jest jemu samemu i innym do czegoś potrzebne.

- Już widzę ten kpiący uśmiech wychowawców, którzy codziennie muszą stawiać czoła młodzieży - mówiąc delikatnie - "trudnej" i odpornej na wszelkie propozycje aktywności. Czy mówienie o podmiotowości i twórczości ma sens, gdy czytamy o kolejnych, brutalnych aktach przemocy?

- Jedną z najpoważniejszych chorób, jaka może przydarzyć się środowiskom wychowawczym, jest minimalizm i brak wiary w możliwość pozytywnej zmiany w życiu młodego człowieka. Odrobina talentu i poczucia misji wystarczy, aby spojrzeć na chłopaka nie przez pryzmat tego, kim jest dzisiaj, ale kim mógłby być w przyszłości. To słowo "mógłby" wyznacza nieskończoną przestrzeń ludzkich i boskich możliwości. Jednym z podstawowych zadań wychowawcy jest pokazywanie perspektyw i możliwości rozwoju. "Możesz! Dasz radę! Potrafisz!". To słowa, które nie powinny schodzić z naszych ust.

- Słychać zazwyczaj inne: "nic nie musisz" albo "róbta co chceta" albo "nie bawisz się, nie żyjesz". I to nie z ust młodych, ale "starych". Mam wrażenie, że wielu wychowawców wywiesiło juz białą flagę.

- Stawianie wysokich wymagań to jeden z najważniejszych sposobów na okazywanie szacunku. Nie oczekuję zbyt wiele od tych, których nisko oceniam. Pobłażliwi i mało wymagający nauczyciele i wychowawcy krótko żyją w naszej pamięci. Pamiętamy i wspominamy z wdzięcznością raczej tych, którzy ustawiali przed nami wysoko zawieszoną poprzeczkę. To oni, jak dopiero po czasie rozumiemy, prawdziwie w nas wierzyli, nie uciekając się do umizgów i taniej popularności. Polska wersja "bezstresowego wychowania" przypomina coś w rodzaju "wyrobów czekoladopodobnych" z czasów PRL-u. Praktykowane przez nauczycieli i wychowawców było z zasady świetnym pretekstem do bezczynności. Tak właśnie rodziły się ideologie czasu wolnego, filmu i dyskoteki, albo wycieczki do hipermarketu - jako jedynego programu rozrywkowego. Byle tylko zwolnić siebie z twórczej aktywności.
- Co może dziś skłonić nastolatka do wysiłku, do wyrzeczeń czy samoograniczeń?

- Pragnienie odniesienia sukcesu. To właśnie głód sukcesu jest najbardziej dolegliwym doświadczeniem młodych ludzi. Dzieje się tak szczególnie wtedy, gdy wychowują się oni w rodzinach, gdzie dominuje poczucie braku życiowych osiągnięć, a sukces jest jedynie tematem z kolorowych okładek czasopism i hollywoodzkich seriali.

Wówczas liczy się bardzo ukazywanie sylwetek ludzi, którzy sukces życiowy zawdzięczają własnym talentom i ciężkiej pracy. Jak zaleca prof. Piotr Sztompka, obok IPN przydałby się nam bardzo IBP, czyli Instytut Bohaterów Narodowych, który zająłby się promocją barwnych postaci i tzw. dobrych praktyk.

- Co zresztą sam IPN już robi. Ale to także wyzwanie dla szkoły i mediów. Wbrew pozorom tacy bohaterowie - ale prawdziwi, nie papierowi - mogą mieć wpływ na młodych ludzi.

- Zwłaszcza że, niestety, pokolenie współczesnych nastolatków ma często wirtualnych rodziców i internetowych przyjaciół. Wirtualna "ulica" staje się ich podstawowym środowiskiem życia. Innego znaczenia nabiera w tym kontekście także określenie "dzieci ulicy".

- Dlaczego w takim razie dzieci wirtualnej ulicy wciąż bywają groźne także na tych realnych ulicach?

- Pamiętajmy, że one doświadczają podwójnego tempa przemian. Na ich przyspieszony w okresie dojrzewania rozwój, nakłada się galopująca zmienność kulturowych i społecznych odniesień. Świat bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypomina nastolatka. Wrażliwość, będąca przywilejem młodego wieku, zaostrza jeszcze kontury zjawisk i zwiększa intensywność reakcji. Rodzi dojmujące poczucie bezsensu. Wzbudza także agresję i generalną niechęć do takiego urządzenia świata, w którym wielu ludzi nie znajduje dla siebie miejsca. Wyczuwa się napięcie pomiędzy domem rodzinnym i szkołą z jednej strony, a "ulicą", także w rozumieniu rzeczywistości wirtualnej, z drugiej. Kto wygra tę walkę? Czy będzie to przede wszystkim kochająca i mądra rodzina? Czy też "ulica"? Ta "nominalna" z amorficznym światem rówieśników. Czy też "wirtualna", płynąca do domu z kabla i zasysająca w świat pozbawiony jakichkolwiek form regulacji lub kontroli.

- A gdzie tu miejsce na szkołę? Nauczyciel nie ma już nic do powiedzenia?

- Sam, jeden, to chyba już nie. Po pierwsze dlatego, że dotychczasowy formalny system edukacyjny i wychowawczy, przestał odpowiadać na zapotrzebowania młodych ludzi. Oni muszą wychodzić poza ten system w poszukiwaniu ważnych dla nich umiejętności. Po drugie, wyraźnie wzrosły zasoby "ulicy", która już nie kojarzy się z mrocznością zaułków i charakterów jej stałych bywalców. Współczesna ulica jest kolorowa, kusi rzeczywistością dynamiczną i zróżnicowaną ofertą. Zwłaszcza, że nie trzeba wychodzić z domu, aby znaleźć się na "ulicy". Niemalże nieograniczony dostęp do niej można uzyskać za pośrednictwem telewizora, telefonu, a nade wszystko Internetu. Takie oto rozszerzające rozumienie "ulicy" jako zespołu nieformalnych i często groźnych wpływów wychowawczych, jakim poddany jest współczesny młody człowiek, umożliwia nieco inną ocenę stanu wewnętrznego uspokojenia jakiemu oddają się rodzice dzieci, spędzających całe godziny przy komputerze na błądzeniu po "necie". A potem kiedy nieoczekiwanie pojawiają się problemy, przerażeni dają wyraz swego całkowitego zaskoczenia.

- Jeśli nie szkoła, to kto teraz będzie miał niewirtualny wpływ na wychowanie młodych ludzi?

- Dużo wskazuje na to, że szkoła w swoim obecnym kształcie nie odzyska funkcji wychowawczej, a to oznacza, że istotnego wzmocnienia wymagają tzw. organizacje czasu wolnego. Kwestią zupełnie centralną jest to, aby pełniąc swoje zadania wychowawcze, w koniecznym tylko stopniu ulegały instytucjonalizacji, pozostając w jakimś sensie na "ulicy".

- Chodzi o to, by nie straciły kontaktu "z realem"? No ale organizacje czasu wolnego często budzą skojarzenia anachroniczne. Czy rzeczywiście są one w stanie nie tylko przyciągnąć młodzież, ale jeszcze wywierać na nią pozytywny wpływ?

- Ciągle dominuje stereotypowe skojarzenie takich organizacji ze świetlicą, z pomieszczeniem gdzie jest kilka komputerów i stół do ping-ponga lub piłkarzyki, gdzie emerytowana nauczycielka spieszy z pomocą w rozwiązywaniu zadań szkolnych. A wieczorem rozdaje drożdżówki z herbatą. Tymczasem chodzi o przestrzeń, w której młodzież czuje się u siebie, bo sama ją współtworzy. Żadne środowisko młodzieżowe nie jest w stanie rozwijać się harmonijnie i zapewnić sobie przekazu norm i zasad postępowania jeśli nie wytworzy grupy młodych rówieśników, będących jego lokomotywą.

- Tradycją Siemachy jest to, że "od zawsze" stawiała na młodzieżowych liderów.

- Tutaj mam intuicje bliskie przekonaniom znakomitego socjologa Floriana Znanieckiego, dla którego "samorzutne zrzeszenia dzieci i młodzieży" mają do spełnienia wyjątkowo istotną rolę, której w żaden sposób spełnić nie mogą sformalizowane instytucje.

- Wracając do wyobrażeń o świetlicy, to nie ma dymu bez ognia. Tak właśnie, "obciachowo", wygląda wiele miejsc mających przyciągać młodzież.

- Problem jest szerszy i dotyczy całej polskiej edukacji. Niestety, mamy zwyczaj dostarczania młodym ludziom rzeczy złej jakości i skazywania ich na otoczenie, którego estetyczna wartość oscyluje między moherem babci i dresem wnuczka. Nawet w najlepszych szkołach widuję spalone żarówki, urwane kotary, niedomyte okna, rozchwiane meble i cuchnące toalety bez przydatnych dodatków. Wiem, wiem ... już słyszę jak podnosi się głos oburzenia ciała pedagogicznego, które zaraz wytoczy prawdziwą tyradę na temat braku pieniędzy i sponsorów, uczniów demolujących szkołę i rodziców nie skłonnych do współpracy...

- ...ale i sponsorzy nie są tu bez winy. Sam pamiętam akcje zbierania starych encyklopedii, które miały być potem ofiarowywane wiejskim szkołom. To rzeczywiście upokarzające.

- Podobne przykłady można mnożyć. Często sprzęty ofiarowane szkołom są "drugiej jakości". Młodzi ludzie otrzymują w ten sposób komunikat, że na nic więcej nie zasługują. Wraz z przestarzałymi komputerami z banku, meblami z firmy, która wyłożyła się na opcjach i kaszką Danon o kończącym się terminie ważności zostają zaliczeni do świata zdefektowanego i mogą już tylko być wdzięczni, że nie urodzili w Afganistanie. Uważam, że człowiek, który korzysta z oferty instytucji społecznej, powinien czuć się zaproszony do "innego świata" Ten świat powinien być prosty i skromny, ale równocześnie porządny, przemyślany i estetyczny. Unikając wystawności można zachować wszelkie kanony dobrego smaku. Tyle samo przecież kosztuje pomalowanie pomieszczeń dobrze dobranymi kolorami, ile utopienie wszystkiego w szarościach i brązach. Warto zadbać o to, aby młodzi ludzie, którzy wychowują się w szarych blokowiskach z wielkiej płyty z wypalonymi klatkami mieli okazję do obcowania z tym, co estetyczne i dopracowane.
- Bo potem mają problem z kategorią dobrego smaku. Skoro nie obcują z pięknem, zachwyca ich brzydota. Żyjemy w czasach fascynacji wampirami, mutantami i wszelkim kiczem.

- Zarówno klasyczna uroda Marylin Monroe jak i zdefektowany Marilyn Manson znajdą estetyczne uznanie u tych samych współczesnych odbiorców. Pewnie dzieje się tak w imię "politycznej poprawności", wedle której nie ma brzydkich tylko są "piękni inaczej" i głupich nie ma, bo wokół aż roi się od "mądrych inaczej", a miejsce złych zajęli "dobrzy inaczej". Odwoływanie się do brzydoty jest w istocie głoszeniem obecności zła. Kiedyś ukazywanie brzydoty miało swoją dydaktyczną, artystyczną czy też terapeutyczną funkcję. Wstrząsnąć, ukazać dwa bieguny rzeczywistości. Współcześnie gnomy, ET, zombie, hobbity, pokemony uzyskały estetyczny status i bez jakichkolwiek ograniczeń odwiedzają nie tylko nasze sny, ale kłębią się we wszystkich przejawach życia na jawie.

- A Ksiądz wierzy, że można to co stoi na głowie jeszcze postawić na nogach?

- Jestem pewien, że także tych paru chłopców wbitych w katany z kapturem siedzących na ławce, pod którą płynie struga ich plwocin stać byłoby na marzenia, gdyby w ich życiu pojawił się ktoś, kto miałby szczęście, które przed laty było moim udziałem: aby o zmroku letnią porą, wpłynąć wraz z nimi weneckim "vaporetto" na plac św. Marka i usłyszeć: "Jak tu k... ładnie". Albo zabrać ich na "Cztery pory roku" Vivaldiego w wykonaniu Nigela Kennedy'ego w krakowskiej filharmonii.

- To drugie jest bardziej realne. A warto starać się o zaufanie tych paru chłopców?

- Zaufanie do dorosłych jest najcenniejszym zasobem, jaki posiadają młodzi. Budowanie zaufania do innych ludzi, do instytucji, a wreszcie do całego społeczeństwa, jest jednym z najważniejszych zadań wychowawczych. Wydaje się bowiem, że moment, w którym człowiek traci zaufanie do innych ludzi, zwłaszcza tych najbliższych, jest początkiem wychodzenia ze społecznie aprobowanych ram. Jest to wstęp do indywidualnej degradacji, w skutek której społeczeństwo traci wartościowego obywatela.

- Ale oni nie są aniołami. Czasem trzeba nie tylko wymagać, ale egzekwować. Czy ksiądz akceptuje przymus w relacjach wychowawczych?

- Racjonalny i dobrze uzasadniony przymus konstytuuje i poszerza wolność. Bez przymusu stawiania pierwszych liter nie bylibyśmy wszakże uczestnikami wolności posługiwania się słowem pisanym. Jeśli jednak przymus ma charakter czysto zewnętrzny, jeśli jego stosowanie nie jest dostatecznie uzasadnione i jeżeli nie towarzyszy mu przyjazny stosunek do człowieka oraz poszanowanie ludzkiej godności, staje się dokuczliwą normą, która pogłębia przepaść pomiędzy wychowawcą a wychowankiem. Gdy zastosujemy wyłącznie kontrolę, dozór i przymus, zostaniemy posądzeni o przyjmowanie okupanckich postaw. A przeciw okupantowi organizuje się powstanie.

- W naszych realiach młodzi często organizują powstanie... chociaż nie są to czasy przesadnej kontroli i przymusu.

- Profesor Antoni Kępiński powiedział kiedyś "kto nie buduje, ten musi burzyć". Nie ma trzeciej opcji w życiu młodego człowieka. Skoro nie dostają szansy kreacji, popadają w destrukcję. A nie dostają bo wielu wychowawców tej szansy im zwyczajnie nie stwarza. Ktoś, kto nie czuje się zdolny i dostatecznie zmotywowany, aby w sposób zaangażowany i twórczy realizować misję wychowawcy powinien oddać się odmiennie angażującym zajęciom. Niech wiedzą to szczególnie Ci, którzy wychowywać chcieliby w swoistych gettach bezczynności i sztampy, a których szczytem pomysłowości jest projekcja filmu video lub wycieczka do parku po kasztany na ludziki. Bycie wychowawcą to bardziej twórczość niż rzemiosło. Twórca zaś ma czas dla swoich dzieł.

- Sporo Ksiądz wymaga. Od rodziców, nauczycieli, od mediów, wychowawców. Dużo ludzi musi pracować na sukces wychowawczy.

- Afrykańskie przysłowie mówi: "Potrzebna cała wioska, by wychować jedno dziecko". A wszystkie osoby, które pan wymienił tworzą właśnie wychowującą wioskę. Zgodnie z tą filozofią działa Stowarzyszenie "U Siemachy". Nikogo nie wyręcza, mobilizuje wszystkich do bycia wychowawcami. Tworzy w ten sposób odpowiedzialne środowiska, w których ważne są zasady i partnerstwo, praca w grupie i przywództwo. Indywidualny rozwój i zbiorowy sukces.

ROZMAWIAŁ PIOTR LEGUTKO

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski