Ciągle zastanawiamy się, co oznacza tytuł tej płyty... Fot. EMI Music Poland
Po wydaniu poprzedniego krążka rozstaliście się z liderem grupy - Borysem Dejnarowiczem. Czy to wywołało kryzys w grupie?
- Nie. Od pewnego czasu mieliśmy świadomość, że w tym składzie długo nie pogramy. Dowodem była płyta "Lake & Flames", na którą trafiło zbyt wiele materiału. Po prostu każdy z nas chciał na niej upchnąć jak najwięcej, czując że ten okręt powoli tonie.
Czuliście presję, że na swój "ponowny" debiut płytowy musicie przygotować coś wyjątkowego?
- Tak - ale raczej z zewnątrz. My robimy każdy materiał na maksa. Po prostu wspólnie staramy się jak najuczciwiej przełożyć własne emocje na dźwięki.
Czy nowe piosenki pisaliście już w trzyosobowym składzie?
- Tak, tylko w utworze "Death Of A Customer" wykorzystaliśmy motyw melodyczny wymyślony przez Michała Pruszkowskiego, który grał z nami przez rok. Ponieważ nasze komponowanie to po prostu pisanie piosenek, zmniejszenie składu nie wpłynęło na sposób pracy. Zawsze zaczynamy od melodii, a potem tworzymy odpowiednie harmonie i aranże.
Producentem "Ombarrops!" jest John McEntire, ceniony muzyk znany z zespołów Tortoise czy Sea & Cake. Jak do tego doszło?
- Kiedy rok temu szukaliśmy pomysłu na płytę, postanowiliśmy wykroczyć poza krajowe opłotki i sporządziliśmy listę najlepszych naszym zdaniem producentów na świecie, aby wybrać spośród nich jednego, z którym zrobimy nowy album. Wysłaliśmy im maile, część odpowiedziała, a część - nie. Z tych, którzy odpisali, wybraliśmy Johna McEntire'a bo był najbliższy naszemu ideałowi. Pojechaliśmy zimą do Chicago i w ciągu miesiąca zarejestrowaliśmy materiał na "Ombarrops!".
Jakie wrażenie zrobił na Was McEntire?
- Przede wszystkim zaskoczyło nas jego studio. Składało się z mnóstwa analogowych maszyn, połączonych ze sobą w wiadomy tylko jemu sposób kilometrami kabli. Sam McEntire okazał się spokojny, cichy, dawał nam dużo przestrzeni. Swym wyczuciem i akceptacją wydobył z nas sporo muzycznej kreatywności.
Czy jego osobowość odcisnęła wyraźne piętno na Waszych utworach?
- Tak, John nadał im charakterystyczne brzmienie: grube, surowe, ale szlachetne. Trochę to paradoksalne zestawienie, jednak bardzo typowe dla jego twórczości.
W przeciwieństwie do "Lake & Flames", "Ombarrops!" jest albumem znacznie prostszym i bardziej dynamicznym.
- Mieliśmy za sobą doświadczenie z płytą o wyrafinowanych, piętrowych aranżacjach, na której pojawiło się mnóstwo instrumentów. Dlatego postanowiliśmy wrócić do korzeni - zarejestrować cały album na tych samych gitarach, basie i perkusji, uważając jednocześnie, by każdy z tych instrumentów brzmiał w sposób charakterystyczny. W ten sposób wycisnęliśmy z nich większą energię.
Wasze nowe piosenki wydają się być bliższe indie-popowi niż indie-rockowi, ze względu na mocne wyeksponowanie wokali niosących ładne melodie.
- Cieszę się, że tak postrzegasz ten album. Dobre melodie i harmonie zawsze stawialiśmy na pierwszym miejscu. Ale na "Ombarrops!" ważne też było operowanie klimatem czy bardziej emocjonalne podejście do grania. Wyeksponowanie wokalu i bębnów to zasługa McEntire'a - taka jest amerykańska szkoła realizacji dźwięku. Trochę się temu przeciwstawiliśmy, podkręcając nieco gitary podczas miksu.
I gitary brzmią bardziej po angielsku - lekko, zwiewnie, jakby w stylu The Smiths.
- Postawiliśmy bowiem na spontaniczność, co sprawiło, że do głosu doszły nasze pierwotne fascynacje. Zauważ, że w nowych nagraniach pojawiają się gitarowe solówki. W końcu wychowaliśmy się na Led Zeppelin.
Wykorzystaliście także nietypowe dla rocka instrumenty: skrzypce, wiolonczelę, wibrafon czy marimbę.
- To było zaplanowane od początku. Między innymi z tego powodu wybraliśmy McEntire`a na producenta. Wiedzieliśmy bowiem, że potrafi grać na marimbie i wibrafonie. I rzeczywiście - on doskonale wiedział, jak te instrumenty wykorzystać w ciekawy sposób.
Muzykę stworzyliście wspólnie - a teksty?
- Też. Większość z nich powstała w Chicago. Mieliśmy konkretny termin, pracowaliśmy więc szybko, w podgrupach, korzystając z wzajemnych interakcji. Najczęściej ten, kto wymyślił dany utwór, proponował konkretny tekst - a ktoś inny pomagał mu, dorzucając coś od siebie.
Co oznacza dziwny tytuł krążka?
- To po prostu słowo, które trafnie opisuje zawartość muzyczną i tekstową płyty.
ROZMAWIAŁ PAWEŁ GZYL
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?