– Po ponad siedmiu latach zrezygnował Pan ze ścigania się za oceanem, zatrzymując licznik na pięciu tytułach mistrza Ameryki Północnej w endurocrossie. Trudno było zamknąć przebogaty w sukcesy, jeden z najważniejszych rozdziałów w sportowej karierze?
– Nawet bardzo, ale decyzja chodziła mi po głowie już od pewnego czasu, a zapadła po rozmowach z zespołem w ubiegłym roku. Napięty kalendarz startów nie pozwalał mi na odpoczynek i odpowiednią regenerację organizmu. W tej sytuacji należało wybrać jedną stronę świata, Europę lub Stany Zjednoczone, więc postanowiłem zostać blisko domu.
– Rezygnacja z mistrzostw Ameryki Północnej wynika wyłącznie z Pana potrzeb, czy była też w interesie pracodawcy, czyli zespołu fabrycznego KTM?
– Główna decyzja należała do mnie, ale team nie miał żadnego problemu z moim stanowiskiem. Jestem zawodnikiem, który ściga się najwięcej w ciągu roku, bo praktycznie cały czas jestem na zawodach. Rozsądne argumenty spotkały się z pełnym zrozumieniem i szefostwo przychyliło się do mojej decyzji. Wiadomo, że najlepszy poziom, wykorzystując swoje możliwości do maksimum, prezentuje zawodnik zadowolony.
– W piątek na Florydzie odbyła się pierwsza runda endurocrossu. Zaskoczył Pan organizatorów, czy dużo wcześniej zostali wtajemniczeni?
– Pojawiały się jakieś słuchy, natomiast nie byli świadomi do samego końca. Informację z pierwszej ręki otrzymał tylko jeden z promotorów mistrzostw Eric Peronnard, który jest moim wieloletnim kolegą.
– Za oceanem zapewnił Pan sobie status gwiazdy, tam globalnie przyjęło się imię „Taddy”, a Amerykanie traktowali Pana prawie jak rodaka.
– Na pewno stałem się ważną postacią tego sportu, nie tylko w związku z pięcioma tytułami, raz drugim i trzecim miejscem, ale także długim stażem startów. Do tego zdobyłem cztery złote medale X-Games. Stałem się twarzą dyscypliny, czułem się wyróżniony, że Amerykanie doceniali moje wygrane, choć pozbawiałem zwycięstw ich rodaków.
– Żadna inna seria wyścigowa nie zapewniła Panu takiego rozgłosu medialnego i popularności?
– Trudno o jednoznaczną odpowiedź, ponieważ zawody Erzberg Rodeo też miały duży wpływ na moją pozycję. Raczej jedne sukcesy napędzały drugie i kolejnymi zwycięstwami budowałem swoją renomę, począwszy od triumfów w Europie, aż po sukcesy w USA. Niemniej obecność w Stanach Zjednoczonych na pewno w dużym stopniu wpłynęła na moją wartość.
– Najbardziej spektakularnym sukcesem w Pana wydaniu był tzw. „perfect season”, czyli zdobycie w 2011 roku tytułu poprzez wygranie wszystkich ośmiu finałów?
– To był sezon ze wszech miar wyjątkowy, ponieważ faktycznie w niesamowitym stylu sięgnąłem po tytuł, a przy tym wygrałem wszystkie kwalifikacje. Takie dokonania pamięta się przez całe życie, ale ja cenię wszystkie sukcesy.
– Planuje Pan pożegnanie?
– Nie było czasu o tym pomyśleć, ale pomysł jest ciekawy przy okazji mojej wizyty w Stanach Zjednoczonych. Oczywiście nie zadeklaruję, że już nigdy tam nie wystąpię, bo pojedynczy start zawsze jest możliwy.
– Przed Panem ostatnia runda MŚ w superenduro, zapewne okraszona zdobyciem szóstego z rzędu tytułu. Co dalej?
– Po Grand Prix Francji (14 marca) biorę 2-3 tygodnie wolnego.
– Czy w związku z tym coraz realniejszych kształtów nabiera Pana debiut w Rajdzie Dakar?
– Do tego jeszcze daleka droga, ale plan na Dakar dojrzewa. Na razie czeka mnie bardzo wymagający rok, który z powodu zmian obliguje mnie do poświęcenia jeszcze więcej czasu na specjalistyczny trening, a zwłaszcza pracy i testów nad przygotowaniem motocykla.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?