Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pożegnanie z pięćdziesiątką

Leszek Mazan, dziennikarz, krakauerolog i szwejkolog
Poproszę pięćdziesiątkę. Młody barman w Hawełce uśmiechnął się smutno. – Niestety, nie mogę panu służyć. – Ależ dlaczego? Nie jestem w stanie wskazującym, mam skończone osiemnaście lat, nie prowadzę pojazdu mechanicznego, jestem wolnym obywatelem wolnego kraju. Żona nie widzi. Kto mi może zabronić? – Unia! – westchnął barman. Wódkę wolno nam podawać wyłącznie w kieliszkach czterdziestogramowych.

Trudno uwierzyć, że urzędnikom brukselskim tak łatwo udało się wyeliminować z polskiej obyczajowości i języka kilkudziesięcioletni symbol naszej tożsamości narodowej: walcowaty kieliszek ze smutną kreską oznaczającą granicę, do której bufetowe powinny go napełnić, nie narażając się konsumentowi. Kieliszek wjeżdżał na stół zazwyczaj w towarzystwie kilku innych szklanych braci, bo jednej pięćdziesiątki nie wypadało jakoś zamawiać, a potem gonić kelnera, by co rychlej zechciał przynieść coś „na drugą (ewentualnie jeszcze potem na trzecią, czwartą etc.) nogę”.

Kieliszki donoszono na poszczerbionych talerzach z dumnym napisem „Krakowskie Zakłady Gastronomiczne Zachód” (lub inne strony świata), podawana w nich wódka była ciepła i często chrzczona letnią wodą, no ale była. Jej konsumpcję utrudniano odgórnie na wszelkie sposoby: a to wprowadzając zakaz podawania do stołu całej butelki, a to serwując alkohol wyłącznie z zakąską, a to zastępując obligatoryjnie pięćdziesiątki dwudziestopięciogramówkami, na które od Karpat do Bałtyku mówiono pieszczotliwie „małgosie” lub „harcerzyki”. Naród bał się z nich pić, dochodziło do wypadków połknięcia kieliszka, na szczęście dla konsumentów po kilku latach męki „małgosie” wycofano.

Kretynizmem, który przetrwał najdłużej, był zakaz sprzedaży alkoholu przed godziną trzynastą. Wódkę przynosił wtedy do stolika kelner w butelce po wodzie mineralnej, rozlewało się ją do szklanek samemu, a piło – dla zachowania konspiry – bez stukania się pucharami.

Trzeba było pić szybko i do dna, bo nad lokalem zawsze wisiała groźba kontroli, kontrolerów najrozmaitszej maści było sporo. Nic więc dziwnego, że personel namawiał konsumentów do ekspresowej konsumpcji i rychłych powrotów na łono rodziny. Klasycznym tego przykładem był napis nad barem w mordowni w Sławkowie: „Jeśliś młody i bogaty – nie pij wódki, idź do chaty”.

Poza knajpami pięćdziesiątki nie miały zastosowania, może ta, którą ktoś kiedyś ukradł, ale na pewno nie chwalił się jej posiadaniem w rodzinnych zbiorach.

W sytuacjach ekstremalnych (wycieczka krajoznawcza, parapetówka w pustym mieszkaniu, podróż pociągiem czy autobusem) pito „z dzioba”, musztardówki, skorupki jajka, wydrążonej pomarańczy, rolek po filmie, osłony aparatu fotograficznego, nawet (na parapetówkach) z wymontowywanych ze spłuczki w wychodku ołowianych „dzwonów”.

Nigdy jednak i z niczego wódka nie smakowała tak jak z pięćdziesiątki, o czym warto przypomnieć, bo – po pierwsze, to już tylko historia, a po drugie – idzie sierpień, miesiąc trzeźwości, warto aż do września ograniczać się do czterdziestek.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski