MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pozorna zgoda

Redakcja
W ciągu minionych dwóch tygodni w gabinecie wicemarszałka Sejmu kilkakrotnie zbierali się przedstawiciele wszystkich czterech sejmowych klubów poselskich. Celem tych spotkań było ustalenie wspólnej, symbolicznej uchwały, przypominającej o zbrodni dokonanej przez komunistyczny reżim 13 grudnia 1981 roku. Platforma Obywatelska i PSL usiłowały tak zredagować tekst przygotowany przez Prawo i Sprawiedliwość, aby był możliwy do przyjęcia przez LiD (Lewicę i Demokratów). Biorąc udział w pierwszej rundzie tych negocjacji, toczących się 6 grudnia, od początku miałem poczucie ich bezcelowości.

Ryszard Terlecki: TO TYLKO POLITYKA

Po pierwsze, bardzo trudno jest ustalić wspólny tekst deklaracji odnoszącej się do wydarzeń historycznych, skoro jedna ze stron (przedstawicielem LiD, a właściwie SLD, był w tych rozmowach poseł Tadeusz Iwiński) kwestionuje historyczne fakty. Jednym z problemów spornych okazało się - według przedstawiciela SLD - nieuzasadnione użycie w uchwale przymiotnika "komunistyczny", ponieważ, jego zdaniem, komunizmu w Polsce nie było. A co było? To, niestety, z wypowiedzi posła lewicy nie wynikało zbyt jasno. Rzeczywiście, w Związku Sowieckim czy w Czechosłowacji rządząca partia nazywała się komunistyczna, natomiast w Polsce unikano tej nazwy jako zbyt drażniącej w kraju, w którym komuniści zawsze opowiadali się przeciwko niepodległości. Dlatego wymyślano nazwy-uniki, maskujące rzeczywiste intencje ich założycieli: najpierw była to Polska Partia Robotnicza (PPR), później Polska Zjednoczona Partia Robotnicza (PZPR). Komuniści chętnie nazywali wprowadzoną w Polsce dyktaturę ustrojem socjalistycznym, co oczywiście oburzało prawdziwych socjalistów (niektórych, jak Kazimierza Pużaka, komuniści zdążyli już zamordować, innych przez długie lata trzymali w więzieniach, jeszcze innych zmusili do pozostania na emigracji). Dzisiaj udawanie, że komunizmu nie było, a Bierut, Gomułka, Gierek, Jaruzelski czy Rakowski kierowali partią socjalistyczną, ma taki sam sens jak twierdzenie, że sowieccy kolaboranci byli w rzeczywistości polskimi patriotami.
Czy w tej sytuacji warto poszukiwać kompromisu w sprawie wspólnej deklaracji całego Sejmu? Gdy okazało się, że poseł Iwiński nie zgadza się również na zdanie stwierdzające konieczność rozliczenia osób odpowiedzialnych za wprowadzenie stanu wojennego, uznałem, że dalsze rozmowy nie mają sensu. Ostatecznie gabinet marszałka Andrzeja Niesiołowskiego opuszczaliśmy z tekstem przyjętym przez trzy kluby, tzn. PiS, PO i PSL. Teraz jednak słyszę, że negocjacje wznowiono i nadal trwa poszukiwanie "historycznego" kompromisu.
Czy w imię pozornej zgody Polaków warto przykrawać historię do poziomu politycznych uzgodnień? Czy dlatego, że wciąż jeszcze znaczna część polskiego społeczeństwa usprawiedliwia wprowadzenie stanu wojennego rzekomym "mniejszym złem" należy ukrywać fakty i zacierać prawdę? Czy gdyby taka sama część naszych rodaków np. twierdziła, że ziemia jest płaska, to dla świętego spokoju należałoby przyznać jej rację i odpowiednio zmodyfikować szkolne podręczniki?
Moim zdaniem będzie lepiej, gdy każdy z nas pozostanie przy swoim. Niech SLD broni Jaruzelskiego i Kiszczaka, a sejmowa większość niech nie uchyla się przed mówieniem prawdy. Nawet gdyby miało się okazać, że jakaś - mam nadzieję skromna - część elektoratu PO i PSL poczuje się zawiedziona. Bo elektorat PiS na okrajanie historii dla lepszego samopoczucia weteranów z SLD na pewno się nie zgodzi.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski