Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pozostał w cieniu brata, a też zasłużył na miano legendy Wisły

Jerzy Filipiuk
Jerzy Filipiuk
Henryk Szymanowski
Henryk Szymanowski Fot. Wojciech Matusik
Podczas piłkarskiej kariery HENRYK SZYMANOWSKI nie odnosił takich sukcesów jak jego słynniejszy brat Antoni. Nie grał na igrzyskach olimpijskich i mistrzostwach świata. Zapracował jednak na szacunek kibiców, może się pochwalić lepszymi od niego wynikami w ekipie „Białej Gwiazdy”.

Ich mama Stanisława była dozorczynią, pracowała dorywczo w zakładach mięsnych, ale gównie opiekowała się trzema córkami i czterema synami. Ojciec Antoni w latach 1947-70 był milicjantem, przez pewien czas konwojował więźniów do aresztu.

Tragedia po meczu

W piłkę nożna grali wszyscy czterej bracia Szymanowscy. Obok Antoniego i Henryka - młodsi od nich Tadeusz i Jan.

- Tadeusz, energiczny, trochę rozrywkowy chłopak, został powołany na zgrupowanie reprezentacji Polski juniorów. Nie pojechał na nie, bo na zabawie uległ wypadkowi. Potem występował w Stali Rzeszów, rezerwach Wisły i Zwierzynieckim. Później był taksówkarzem. Teraz jest na rencie, ma miażdżycę, problem z chodzeniem, dorabia jako ochroniarz - opowiada Henryk.

Tragicznie potoczyły się losy najmłodszego z braci - Jana. Zginął 13 września 1969 roku, gdy wracał z meczu Wisły, w którym grał Antoni - z Górnikiem w Zabrzu. Miał 13 lat.

- Miał talent do piłki. Był lubiany, koleżeński i... niesforny. Rodzice nie chcieli, by jechał do Zabrza. Nie mogli go jednak zatrzymać. Mieszkaliśmy wtedy przy ulicy 18 Stycznia, obecnej Królewskiej, na parterze, więc i tak mógłby uciec z domu. Ostatecznie pojechał, mama dała mu nawet pieniądze i prowiant na drogę - wspomina Henryk.

W drodze powrotnej Jan z kolegą, nie mając biletów, chcieli się schować przed konduktorem na stopniach drzwi wagonu. Do wypadku doszło późnym wieczorem po wyjeździe ze stacji w Załężu (dzielnica Katowic).

- Januszek, wisząc na stopniach, zahaczył o wysoki peron. Jego kolega widział, jak wpada między tory a peron. Otworzył drzwi i zaczął krzyczeć. Gdy pociąg w końcu się zatrzymał, zaczęto szukać brata, ale go... nie znaleziono - opowiada Henryk.

Jana znalazł na drugi dzień idący wcześnie rano do pracy dróżnik. W miejscu, którego wcześniej nie przeszukiwano.

- Lekarz stwierdził zgon. Ciało było jeszcze ciepłe. Może brat przeżyłby, gdyby go wcześniej znaleziono. Sekcja zwłok wykazała, że miał uszkodzoną miednicę, wewnętrzny wylew, połamane ręce. Miał też poobgryzane paznokcie. Mógł cierpieć z bólu... - opowiada Henryk.

Fatalny debiut ligowy

Do wielkiego futbolu trafił dzięki turniejowi „dzikich drużyn”, który odbywał się na obiektach Wisły. W przeciwieństwie do Antoniego nie załapał się początkowo do Wisły, ale spotkany na treningu znany łowca talentów Adam Grabka kazał mu przyjść na zajęcia. Henryk grał w kolejnych kategoriach wiekowych, podnosił swoje umiejętności.

W ekstraklasie zadebiutował w wieku 19 lat. 16 maja 1971 roku wszedł na boisko w 89 minucie za Czesława Studnickiego w wygranym 2:0 meczu w Krakowie z Zagłębiem Wałbrzych.

- Mam... niemiłe wspomnienia z debiutu. Zagrałem na prawej pomocy. W Zagłębiu po mojej stronie boiska grał reprezentant kraju Józef Kwiatkowski. Gdy go zaatakowałem, założył mi „siatkę”. Do końca meczu nawet nie dotknąłem piłki. Chłopcy śmiali się ze mnie. Ten debiut mnie przekonał, że muszę nad sobą dużo pracować - mówi.

Asystent „Pluto”

Pierwszy wspólny mecz ligowy z Antonim rozegrał 21 maja 1972 r. w Chorzowie z Ruchem (1:3). Od połowy następnego sezonu przez 9 kolejnych miał „etat” w wyjściowej „11”. W ekstraklasie rozegrał 230 spotkań (Antoni - 201), w tym 206 po 90 minut. Do tego dołożył m.in. 20 meczów w Pucharze Polski (brat - 10), 6 w Pucharze UEFA (brat - 4), 4 w Pucharze Europy (brat - 0).

Grał na prawej obronie i pomocy, ale też jako stoper i środkowy pomocnik, a nawet lewy defensor. W ekstraklasie zdobył tylko trzy gole (to i tak... trzy razy więcej niż Antoni), ale zauważa, że na boisku miał głównie za zadanie dogrywać piłkę kolegom.

- Gdyby liczono moje asysty, byłbym w czołówce - mówi.

Jedną z bramek uzyskał w meczu, który przeszedł do historii wiślackiego futbolu. 30 maja 1976 roku „Biała Gwiazda” rozgromiła u siebie Lecha Poznań 8:0. Pięć goli zdobył Kazimierz Kmiecik, dwa Jan Jałocha, ale kanonadę rozpoczął właśnie on.

Nazywano go „Pluto” - jak postać psa w filmach animowanych Disneya. Dlaczego?

- Bo podobno kiedyś po wyjściu z wody otrzepałem się jak Pluto. Ja zresztą bardzo lubię psy. U rodziców były trzy kundelki. Ja miałem owczarki, a teraz mam kundelka - wyjaśnia.

Mógł strzelać karnego...

W europejskich pucharach zaliczył 10 występów. Debiutował w nich 15 września 1976 roku na Celtic Park, gdzie Wisła w pierwszym meczu I rundy Pucharu UEFA sensacyjnie zremisowała z Celtikiem Glasgow 2:2.

- To tam przeżyłem największy pucharowy stres. Dla kolegów, którzy grali w reprezentacji, taki mecz to był chleb powszedni. Ale nie dla mnie. Czułem się, jakbym wszedł do kotła. Na stadionie było 30 tysięcy widzów, trybuny za bramkami, gwizdy... Antek przed meczem uspokajał mnie: „Heniek, ty się nie martw”. Grałem na Bobby’ego Lennoxa (w 2002 roku wybranego do „11” wszech czasów Celticu) - mówi.

Wiślacy w rewanżu wygrali 2:0 i w II rundzie zmierzyli się z RWD Molenbeek, z którym dwa razy zremisowali 1:1 (w Krakowie po dogrywce). O awansie miały decydować rzuty karne. Gospodarze przegrali 4:5. Jedynego karnego nie wykorzystał... Antoni, trafiając w słupek. Po latach wyznał, że to jego młodszy brat miał strzelać „jedenastkę”, ale bał się, że mógłby się spalić psychicznie, gdyby ją zmarnował. Dlatego sam ją egzekwował.

- Antek nigdy nie strzelał karnych. Ja je wykorzystywałem na treningach. I myślę, że trafiłbym też wtedy. Ale brat był ikoną Wisły, ostoją reprezentacji, więc nie miałem nic do powiedzenia. Potem trener Aleksander Brożyniak mówił, że jednak mogłem ja strzelać - wspomina.

2 minuty w reprezentacji

W reprezentacji Polski wystąpił tylko raz (jego brat 82-krotnie) - 27 sierpnia 1979 roku w Warszawie w towarzyskim meczu z Rumunią (3:0). W 89 minucie zmienił Wojciecha Rudego. Dwa tygodnie później w Lozannie całe zwycięskie (2:0) spotkanie eliminacyjne ze Szwajcarią o awans na ME przesiedział na ławce rezerwowych.

Co ciekawe, powołanie do kadry poprzedziły jego perypetie w Wiśle. Latem 1978 roku Antoni odszedł z niej do Gwardii Warszawa, co nie pozostało bez wpływu na jego pozycję w zespole.

- Antek chciał iść do Legii, ale ona nie była w stanie tego przeforsować i została mu Gwardia. Był graczem topowym, nikt w Wiśle nie przypuszczał, że może odejść. Jego transfer spowodował, że moje relacje z klubem zaczęły się pogarszać. Chciano, żebym namówił brata do powrotu. Choć początkowo grałem w lidze i pucharach, to na mnie skupiła się złość, że Antek odszedł - mówi.

Do tego doszedł konflikt z trenerem Orestem Lenczykiem.

- Podczas jednego z meczów miałem wejść na boisko, ale powiedziałem, że się źle czuję. Następnego dnia złożyłem pismo o przejście do rezerw. Zostałem zawieszony, przez pół roku nie grałem w pierwszym zespole. Ominęły mnie między innymi mecze ćwierćfinałowe w Pucharze Europy z Malmoe FF (2:1 i 1:4 - przyp.). Grałem w rezerwach u Stanisława Chemicza. Chciał mnie pozyskać Widzew Łódź. Gdy Lenczyka zastąpił Lucjan Franczak, przeprosiłem zespół i wskoczyłem do drużyny. Dobrze sobie radziłem, fantastycznie odżyłem. Byłem doświadczony, szybki, zwrotny, dobrze się ustawiałem. Trener Ryszard Kulesza powołał mnie do kadry. Przed meczem ze Szwajcarią wszystko wskazywało na to, że zagram, a na boisko (w końcówce - przyp.) wszedł kontuzjowany wcześniej Antek - wspomina Henryk.

Nieudane testy w Belgii

Ostatni raz w pierwszej drużynie Wisły zagrał 22 sierpnia 1982 roku w przegranym 0:1 meczu ligowym w Krakowie z Pogonią Szczecin. Potem wybrał się do Belgii, do Cercle Brugge.

- Niestety, pojechałem z lekkim urazem Achillesa. Trenowałem, ale nadal mnie bolało. Przed sparingiem rezerw Cercle w Lokeren czułem się coraz gorzej. Trener wpuścił mnie na boisko od początku meczu, ale nie byłem w stanie grać na takim poziomie, na jaki mnie było stać i poprosiłem o zmianę. Wróciłem do Polski i zacząłem się leczyć. Pomógł mi Robert Gaszyński (były kolega z wiślackiej drużyny - przyp.), którego brat Wojciech był anestezjologiem w szpitalu w Łodzi i umożliwił mi kontakt z ortopedą Krystianem Żołyńskim. Miałem pęknięty mię- sień brzuchaty łydki. Czekała mnie albo operacja, albo gips. Zalecono mi założenie gipsu na sześć tygodni. Powrót do zdrowia trwał długo. Potem grałem w rezerwach Wisły - wspomina.

W 1985 roku trafił do... „odwiecznego wroga” - Cracovii.

- Bez mojej zgody zostałem wymieniony na Jacka Bzukałę, który znalazł się za mnie w Wiśle - zaznacza.

W III-ligowych „Pasach” ponownie spotkał swego brata, ale tym razem jako... trenera.

Amatorski tytuł w USA

Po roku wyjechał do Austrii, do IV-ligowego SV Langenrohr.

- To był klub pod Wiedniem. Grałem tam w rundzie jesiennej. Pracowałem w stolarni, a popołudniami trenowałem - mówi.

Potem otrzymał wiadomość od byłego kolegi z Wisły Adama Nawałki, by przyjechał do USA. Wiosną 1987 roku znalazł się w klubie Polish-American Eagles SC w Yonkers (zespół miejski Nowego Jorku). Obok Nawałki grali w nim inni Małopolanie: Adam Musiał, Janusz Surowiec, Wacław Szczerba i Edward Oratowski. W 1987 roku w St. Louis „Orły” zdobyły tytuł najlepszej drużyny amatorskiej w Ameryce. W finale pokonały Eagles Detagrapics Atlanta 3:1.

Piłkarze byli zatrudnieni w firmie zajmującej się pielęgnacją drzew, której menedżerem był Ryszard Adamiak, prezes klubu. Duże koncerny energetyczne wynajmowały firmę do obcinania gałęzi drzew stykających się z liniami wysokiego napięcia. Wysięgnik był na wysokości nawet 20 metrów. Tak pracował m.in. Nawałka.

- Ja ścinałem drzewa przy drogach na prywatnych posesjach - wyjaśnia Henryk.

Po półtora roku wrócił do kraju. Dlaczego tak szybko?

- Zastanawiałem się: „Co ja robię w Ameryce?”. Nigdy nie miałem parcia na pieniądze. Wydawało mi się zresztą, że nieźle zarobiłem - podkreśla.

Bez kart zdrowia

W 1989 roku został instruktorem. Skorzystał z propozycji pracy w szkółce piłkarskiej dr. Stanisława Chemicza. Potem pracował z młodzieżą i seniorami w wielu klubów w Małopolsce.

Mile wspomina np. 3-letni okres zajęć z juniorami Wawelu.

- Miałem tam bardzo dobre warunki, klub był mocny, dbało o niego wojsko. Potem jednak kluby wojskowe zaczęły upadać. Wawel spadł do trzeciej ligi. Pojawiła się propozycja z Wisły i objęcia pierwszej drużyny Wawelu. Żal mi było odejść z niego, ale nie miał takich warunków jak Wisła. Zostałem trenerem juniorów młodszych, Antek prowadził rezerwy, a Henryk Kasperczak pierwszy zespół. Potem objąłem juniorów starszych - wspomina.

Z Wisłą rozstał się w 2004 roku w niecodziennych okolicznościach. Jego zespół pojechał do Zabrza na pierwszy ćwierćfinał MP z Gwarkiem, ale bez kart zdrowia piłkarzy. Przegrał walkowerem 0:3. Henryk oddał się do dyspozycji zarządu klubu. W rewanżu wiślacy ulegli 1:2 i odpadli, a marzyli o złocie.

- Działacze nic nie zrobili, by uratować sytuację. To jednak ja zajmowałem się w klubie szkoleniem, sprzętem, kontaktem z piłkarzami. Nie mogłem zrzucić winy na innych. Dziś niektórzy pytają: „Po co się tak uniosłeś?”. Wtedy jednak myślałem, że gdy zachowam się honorowo, załagodzę jakoś sprawę. Kończyła mi się umowa z klubem, a on jej nie przedłużył - tłumaczy.

Każdy ma swój świat

Jego o rok starszy brat Antoni to jeden z najlepszych obrońców w historii naszej piłki, 82-krotny reprezentant, złoty (1972) i srebrny (1976) medalista olimpijski, podstawowy zawodnik trzeciej (1974) i piątej-szóstej drużyny świata (1978). A przy tym perfekcjonista w każdym calu. I choć Henryk nie prezentował takiej klasy jak on, to na niwie klubowych osiągnięć nie może mieć kompleksów wobec brata - rozegrał więcej meczów i strzelił więcej bramek od niego. Obaj zdobyli mistrzostwo Polski (1978), ale Henryk ponadto wicemistrzostwo (1981). Łączą ich rodzinne więzy, sportowa przeszłość i wspólna pasja, dzielą charaktery, podejście do życia. A jakie są ich wzajemne relacje?

- Gdy graliśmy razem, były dobre. Na boisku Antek potrafił powiedzieć, że zagrałem super, albo żebym się nie przejmował popełnionym błędem. Zachowywał się jak brat. Czasami mieliśmy różne zdania, ale tylko odnośnie gry. Poza boiskiem nie dopuszczał myśli, że może przegrać z młodszym bratem na przykład w karty, pingponga czy piłkarzyki. Gdy był trenerem w Cracovii, na obozie na Węgrzech wprowadził różne zakazy, mieliśmy na przykład meldować się o danej godzinie. Kiedy spóźniliśmy o 10 czy 15 minut, chciał nas ukarać. Powie- działem, co o tym myślę i doszło do konfliktu. Po śmierci rodziców nasze drogi się rozeszły. Każdy ma swój świat. Spotykamy się bardzo rzadko, na przykład na meczach, wręczaniu nagród. Rzadko też rozmawiamy, nie widujemy na świętach czy imieninach - zdradza Henryk.

Słuszne pretensje

Bierze jednak w obronę brata, którego objęła ustawa dezubekizacyjna (dotknęła m.in. piłkarzy, którzy w czasach PRL grali w klubach milicyjnych, jej skutkiem jest znaczne obniżenie wysokości emerytury z powodu „służby na rzecz totalitarnego państwa”). Ten ostatni zaprotestował przeciw zrównaniu aktywnych funkcjonariuszy SB, kolaborantów i donosicieli ze sportowcami zatrudnianymi tak jak on na fikcyjnych etatach. Nie ukrywa i nie wstydzi się tego, że przez ponad 8 lat był na etacie milicyjnym, w tym ponad 2,5 roku w Biurze Ochrony Rządu.

- Brat poddał się dobrowolnie lustracji w IPN i otrzymał status pokrzywdzonego. Jego pretensje są słuszne. Ja też byłem, przez 10,5 roku, na etacie milicyjnym. Ale byliśmy przede wszystkim sportowcami. Nie znaliśmy naszych przydziałów, na przykład do ZOMO. W stanie wojennym nie byliśmy wzywani na akcje. Nie przejmuję się ustawą. Złożyłem dokumenty potrzebne do uzyskania emerytury i nie mam problemów ze świadczeniami - mówi Henryk.

Urodzony: 11.04.1952, Kraków. Wzrost: 175 cm. Żona (od 41 lat): Elżbieta (pracownica biurowa), córka: Magdalena (40 lat, opiekunka niepełnosprawnych), syn: Łukasz (37 lat, były piłkarz m.in. Wisły, Wawelu i Garbarni, fustalowiec Wisły Krakbetu; od 4 lat w Anglii), wnuki: Bartłomiej (8), Lena (6) i Laura (2).
Kluby: jako gracz: Wisła Kraków (1973-84), Cracovia (1985), SV Langenrohr (1986), Polish-American Eagles SC (1987-88); jako trener: Wisła, Olimpic (oba młodzież), Wawel, Wisła (oba jun.), Śledziejowice, Olimpic (juniorzy), Tramwaj, Raba D., Michałowianka, Wawel, Skawinka, Halniak, MZPN, Kmita, Wolni Kłaj i (dziś) Piłkarz Podłęże. Członek Rady Trenerów MZPN.

Sportowy24.pl w Małopolsce

#TOPSportowy24

- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Pozostał w cieniu brata, a też zasłużył na miano legendy Wisły - Gazeta Krakowska

Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski