Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praca i hobby

Redakcja
Jak wiadomo życie składa się z dwóch podstawowych elementów – zarabiania pieniędzy i ich wydawania. Harmonia między tymi dwoma elementami sprawia, że mówimy o życiu udanym – sknera umierający na workach pieniędzy, który nie zrealizował żadnego ze swych marzeń, i żebrak, który niefrasobliwie roztrwonił fortunę, to dwie strony tego samego medalu. Osobiście, będąc człowiekiem w miarę pracowitym, głoszę dewizę, że nie można za wiele czasu poświęcać na zarabianie forsy, gdyż może zbraknąć go na ich wydawanie.

Marcin Wolski: SPRAWKI Z WARSZAWKI

Podział pomiędzy pracę i rozrywkę nie jest precyzyjny. Idealnie bywa, kiedy mamy dwa w jednym – bawimy się, pracując. I nie dotyczy to tylko zawodów artystycznych, nie tylko znam muzyków, którzy po koncercie potrafią w garderobie albo w domu pograć jeszcze dla przyjemności, ale potrafię wyobrazić sobie szewca pasjonata, który po powrocie z pracy bawi się, szyjąc kapcie dla lalek swojej wnuczki.

Bywają też sytuacje, kiedy hobby z czasem zaczyna dominować i staje się głównym zawodem – harmonię utrzymuje profesor Jerzy Woy Wojciechowski, który jest najlepszym lekarzem wśród kompozytorów i najlepszym kompozytorem wśród lekarzy. Inni jego koledzy po fachu dokonali bardziej radykalnego wyboru – Boy–Żeleński czy Stanisław Lem po prostu zrezygnowali z zawodu, mój przyjaciel, Bogdan Kafarski, z wykształcenia stomatolog, z zamiłowania podróżnik, od lat organizuje wycieczki ekstremalne i jeśli ogląda jakieś zęby, to rekinom lub gorylom, mnóstwo fachowców z branży komputerowej to zafascynowani samoucy... Nie mówić już o tym, że większość polskich kapitalistów miewała w realnym socjalizmie jakieś zawody i zapewne nie przypuszczała, że kiedyś stanie się rekinami kapitału. Inny mój przyjaciel, Fred Znamierowski, kiedyś dziennikarz Wolnej Europy, po powrocie do kraju znalazł sobie niszę, w której jest najwybitniejszym, jeśli nie jedynym fachowcem. Jest bowiem weksylologiem, czyli specjalistą od flag, chorągwi i bander. Wspominam go nieprzypadkowo, nadesłał mi bowiem list z informacją o totalnej wpadce, jaką zgotowały nam władze od prezydenta poczynając – oto z okazji Dnia Niepodległości wylansowały one kokardę (nazywanie kółka na klapie kotylionem jest karnawałowym nieporozumieniem) w barwach republiki Białorusi.

Nasza kokarda – pisze Fred – została ustanowiona 180 lat temu 7 lutego 1831 r. I opiera się na ustalonych regułach Jeśli obie barwy ułoży się w pasy poziome, biel ma być u góry, na czerwień u dołu, w układzie pionowym biel po lewej, czerwień po prawej. A jak ułożyć je na kokardzie? Tu też barwa biała musi być w jej głównym miejscu, zwanym sercem. A więc w środku! Zatem nasza kokarda narodowa musi mieć białe serce i czerwony otok...

I teraz wszystko jasne. Zadymę w Warszawie 11 Listopada nie sprowokowali nam żadni Niemcy, tylko Białorusini.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski