Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pracuję z dziećmi, bo mnie słuchają

Rozmawiał Jacek Żukowski
Sebastian Witowski w Cracovii gra od 2002 roku, ma 11 medali MP
Sebastian Witowski w Cracovii gra od 2002 roku, ma 11 medali MP Anna Kaczmarz
Rozmowa. Hokeista Comarch Cracovii SEBASTIAN WITOWSKI walczy o szósty złoty medal w karierze, chce też wychować następców

- Dlaczego wybrał Pan hokej? Czy jako kryniczanin z urodzenia miał Pan w ogóle inne możliwości?

- Nie. Tata zaprowadził mnie na lodowisko i bardzo chciał, żebym został hokeistą. On grał tylko w juniorach, ale był wiernym kibicem, miał wielu znajomych. Często więc przychodziłem na lodowisko i jeździłem sam. Kiedy miałem 6 lat, radziłem już sobie bardzo dobrze. Sam się nauczyłem. Gdy zacząłem chodzić na treningi, to trafiłem od razu do starszej grupy, ze względu na umiejętności. Zawsze byłem jednak mały, do 14. roku życia prawie w ogóle nie rosłem.To była bolączka, ale nadrabiałem techniką.

- Pamięta Pan dobrze swoje początki przygody z hokejem?

- Tak, trenowałem pod okiem trenera Józefa Zielińskiego, jeszcze pod gołym niebem, bo lodowisko nie było zadaszone. Gdy padał śnieg, nieraz musieliśmy odśnieżać taflę. To były takie czasy, w których bardziej bałem się trenera niż swoich rodziców. Jak coś mówił, to było święte. W pierwszej drużynie KTH w I lidze zadebiutowałem mając 16 lat. Graliśmy z drugą drużyną Podhala. Po meczach z Cieszynem wywalczyliśmy awans do ekstraklasy.

- Teraz jest Pan obrońcą, ale zaczynał jako napastnik.

- Tak, przez całe życie grałem w ataku, dopiero cztery lata temu zostałem przekwalifikowany przez trenera Rudolfa Rohaczka. Ustawiał mnie na wielu pozycjach, bo jestem uniwersalny.

- Gra Pan w Cracovii od 2002 roku i z tym klubem zdobył pięć złotych medali mistrzostw Polski. To spore osiągnięcie.

- Trafiłem do Cracovii, bo poszedłem na studia na AWF. Początkowo była to drużyna studencka, nowotarżanie - bracia Radzcy,
Gilowie, Wojtek Słowakiewicz, ale także krakusy Marcin Cieślak czy Stanisław Urban. Z trenerem Mieczysławem Nahuńką wywalczyliśmy awans do ekstraklasy. Potem trafił do nas trener Rohaczek. Cracovia stawała się coraz bogatsza. Najpierw pomagały nam różne firmy, Grupa 100, wreszcie zainwestował w zespół Comarch.

Gdyby ktoś mi powiedział, że będę w tak dobrej drużynie, to bym nie uwierzył. Niektórzy mi mówią - tyle lat grasz, po co ci to? A ja wiem, że każdy chciałby być na moim miejscu. Nie jest łatwo tak długi czas utrzymywać się w zespole. Często zmienia się skład, są kontuzje, przychodzą nowi zawodnicy. Mam 38 lat i śmiejemy się z Jarkiem Kłysem, jakie z nas dziadki... Jak przychodzą do nas młodzi zawodnicy, to często nie wierzą, że jesteśmy w takim wieku. Choćby Karol Kisielewski, 20-latek z Krynicy, którego pamiętam jak jeździł w wózeczku... Teraz gramy w jednej drużynie.

- Myśli Pan o końcu kariery?

- Tak, myślę, że to mój ostatni sezon. Trzon drużyny się zmienia, wchodzi młodzież. Taka jest kolej rzeczy, młodzi muszą wypierać starych. Fajnie byłoby zakończyć z przytupem, czyli z medalem.

- Czuje się Pan już krakusem? W końcu mieszka Pan w naszym mieście wiele lat.

- Od 2000 roku mieszkam na Grzegórzkach, z moją ówczesną dziewczyną, a teraz żoną. Moje dzieci chodzą tutaj do przedszkola, do szkoły. Córka Natalia ma 11 lat i chodzi do Szkoły Podstawowej nr 10, syn Jakub ma sześć. Kibice dziwią się, że nie jestem wychowankiem, bo tak mnie kojarzą.

- Mieszka Pan blisko lodowiska. Piechotą na trening?

- Tak, mam siedem minut do pracy. Moim sąsiadem jest Paweł Kozendra, często się spotykaliśmy i spędzaliśmy razem wiele czasu. Wprowadzał mnie w krakowski świat.

- Dzieci też lubią łyżwy?

- Tak, córka jeździła trochę w Krakowiance, chodzi na mecze, a Kuba zaczął treningi. Nie będę go zmuszał. Początkowo mu się nie podobało, ale teraz chętnie chodzi.

- Trenuje Pan syna, bo zaczął Pan opiekować się grupą naborową w Cracovii.

- Tak, już w zeszłym sezonie trochę pomagałem Staszkowi Urbanowi i Marcinowi Cieślakowi. Teraz już wyszła oficjalna propozycja ze Stowarzyszenia "Czas Na Hokej". Lubię pracować z dziećmi, a widzę, że one mnie akceptują. Trzeba mądrze podejść do najmłodszych, wszystko wyważyć. Muszę uważać, by nie krzyknąć, bo dziecko może się rozpłakać, ale są też "harpagany", których nic nie rusza. Ważne, że nikt nie zrezygnował, to mój sukces. Prowadzę z nimi zabawę; kto już jest lepszy, przechodzi wyżej, do grupy Daniela Laszkiewicza. My trenerzy bardzo dobrze się znamy, mamy wspólną wizję szkolenia. Mam duży szacunek do rodziców, którzy poświęcają się dla dzieci, przywożą je na wieczorne godziny na treningi.

- Kiedy Pan pomyślał, że chce zostać trenerem?
- Byłem na AWF, ale go nie skończyłem, bo nie pogodziłem treningów ze studiami. Zaliczyłem trzy lata, miałem wrócić, jednak zmieniła się struktura, kazano mi zaliczać wszystko od początku. Żal mi było tych lat, poza tym miałem zawodowy kontrakt i nie byłem w stanie tego pogodzić.

Zawsze chciałem pracować z młodzieżą. Bałem się trochę na początku reakcji dzieci, że mnie nie będą słuchać. Było jednak odwrotnie. Teraz zapisałem się na kurs instruktora na AWF w Katowicach. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, ale może za kilka lat chciałbym się sprawdzić ze starszą grupą. Jak skończę grać w hokeja, to muszę sobie znaleźć nową pracę. Zobaczymy, jak będzie. Będę chciał znaleźć czas na treningi, bo tego mi będzie brakowało.

- Na razie ma Pan możliwość łączenia gry z zawodem trenera.

- Wielu kolegów kończy granie i nie ma takiej możliwości, bo dzieci w grupach nie ma aż tak wiele. To, że w Cracovii powstało tyle grup, to pokłosie boomu, jaki pojawił się po zdobyciu przez nas mistrzostw Polski. Pierwszy złoty medal w 2006 roku cieszył najbardziej. Żona mi zrobiła specjalny album z wycinkami. Pamiętam tę wielką fetę, to był szał, jeszcze w hali ze starymi trybunami.

- Bardzo utożsamia się Pan z Cracovią, łączy Pana z tym klubem nie tylko kontrakt.

- Tak, od lat chodzę na mecze piłkarskie, pamiętam czasy III-ligowe. Byliśmy zapraszani też na stadion piłkarski po naszych sukcesach, gdzie cieszyliśmy się wspólnie z kibicami. Cracovia ma wspaniałych kibiców, fanów na dobre i złe, to mnie ujmuje. Jak graliśmy w I lidze, kibice robili nam kanapki na drogę, bo nie było pieniędzy, byśmy mogli zjeść ciepłą kolację.

- Wspomnienia będą milsze, gdy zakończy Pan grę z medalem.

- Trzeba o niego walczyć, teraz przyszli nowi zawodnicy, tworzy się nowa drużyna. Play-off to inna gra niż w sezonie regularnym, wszystko jest możliwe, będzie ciekawie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski