Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Praktyczne żarty

Redakcja
Maciej Radwan Rybiński - Felieton bardzo brytyjski

   Practical jokes to brytyjska specjalność. Są nawet na Wyspach specjalistyczne sklepy, sprzedające sprzęt do robienia praktycznych dowcipów, których zasadą jest zaskoczenie, szok, niespodzianka. Najlepszy, choć mało elegancki przykład - małe poduszeczki do podkładania na krzesło, które przy naciśnięciu wydają rozgłośny dźwięk bardzo naturalistycznie naśladujący puszczanie wiatrów. Wrażenie, zwłaszcza jeśli takie urządzenie podłoży się jakiejś nobliwej lady w arystokratycznym salonie, jest ogromne.
   U nas robienie takich praktycznych dowcipów to specjalność teatralna. Legendy krążą za kulisami do dziś o Dodku Dymszy, który potrafił wpakować dużą ilość pieniędzy, wysiłek i czas w zrobienie komuś takiego praktycznego żartu. Ktoś mi opowiadał o domokrążcy - to były czasy przedwojenne - który za kulisami teatru sprzedawał artystom okrągłe mydełka znanej firmy. Dymsza kupił kilka takich mydełek, rozpuścił je w gotującej się wodzie, odparował i masą cienko posmarował piłki tenisowe. Kiedy znów przyszedł domokrążca, Dymsza złożył reklamację - co to za mydło! I cisnął piłką o podłogę, a ona skoczyła do sufitu, odbiła się od jednej ściany, od drugiej... Poczciwy handlarz omal nie zemdlał z wrażenia.
   Ja sam też kiedyś zrobiłem very practical joke. Miałem kolegę, który mieszkał w Warszawie naprzeciwko tak zwanego sklepu za żółtymi firankami. Firanek nie było, nawet żółtych, witryny były po prostu zamalowane, a także zaopatrzone w solidne, opuszczane kraty. Każda krata miała u dołu dwa kółka, ale była zamknięta tylko na jedną kłódkę. Któregoś razu, po jakiejś zakrapianej zabawie, założyłem na kratę od drzwi wejściowych drugą kłódkę. Czyli dokonałem antywłamania. Rano personel sklepu oraz klienci - najczęściej towarzyszki gosposie panów sekretarzy - stanęli przed problemem kłódki, której nie można było otworzyć. Straszne było zamieszanie, rwetes i harmider, tak ze dwie godziny, bo to były czasy, w których do ślusarza trzeba się było zapisywać jak dziś do lekarza specjalisty. Na kilka miesięcy naprzód.
   Bardzo był to udany żart i gdybym miał choć trochę ambicji, mógłbym teraz upozować go na akt protestu przeciwko wynaturzeniom komunizmu, sklepom specjalnym, przywilejom dla klasy rządzącej, demonstrację na rzecz demokracji, równości i wszystkich innych cnót społecznych. Przy uporczywym powtarzaniu oraz okraszeniu całej historii elementami bohaterstwa i odwagi osobistej - jak to się przekradałem nocą między patrolami, ryzykując życiem - miałbym już dziś status kombatanta, a także autorytetu moralnego i mógłbym bawić się dalej practical jokes, wystawiając cenzurki innym.
   Brytyjskiego poczucia humoru u nas jak na lekarstwo, za to praktyka practical jokes szerzy się jak pożar buszu. Gdziekolwiek spojrzeć, praktyczne żarty. Prokuratorzy żartują przed komisją sejmową. Komisja żartuje poddając pod głosowanie kwestię, czy zawiadomić o popełnieniu przestępstwa prokuraturę czy też nie zawiadamiać. Zwykłą większością głosów przechodzi koncepcja, żeby zawiadomić. Przedsiębiorca Kulczyk żartuje praktycznie spotykając się ze szpiegiem Ałganowem, służby specjalne żartują sporządzając notatkę na ten temat, grono sterników nawy państwowej żartuje czytając notatkę. Prezydent żartuje na konferencji prasowej ze wszystkich. Jest wesoło.
   Nawiasem mówiąc, Aleksander Kwaśniewski stwierdził, też oczywiście żartobliwie, że gdyby chciał się spotykać wyłącznie z ludźmi uczciwymi, miałby bardzo dużo wolnego czasu. Jest to dość bezkompromisowa ocena własnego otoczenia, grona przyjaciół i zaplecza politycznego. Jak u Gogola - a u nas jeden uczciwy człowiek, prokurator, a i to, prawdę mówiąc, świnia. Warto by rozważyć nominację i wpisanie Gogola na listę polskich wieszczów narodowych. Pomnik Gogola, oczywiście skromny, mógłby stanąć na dziedzińcu Pałacu Prezydenckiego, między nogami konia księcia Józefa Poniatowskiego. Mogliby ze sobą pogadać, a przy okazji koń by się uśmiał.
   Tak więc stosunki mamy u nas brytyjskie, niestety, tylko od strony żartów. Od strony poważnej, proszę sobie wyobrazić, częściowo jednak też. Mianowicie trwa w tej chwili w Anglii identyczna dyskusja jak u nas - co zrobić z telewizją publiczną i abonamentem. Oczywiście, dyskusja brytyjska nie umywa się do naszej, już choćby z tego powodu, że nie uczestniczy w niej Danuta Waniek, a uwagi od propozycji reformatorskich nie odciągają Brytyjczykom takie kwestie, jak prawomocność Pacławskiego i inne tego typu fundamentalne kwestie.
   Generalnie propozycje są dwie - albo utworzyć drugą telewizję publiczną, konkurencyjną wobec BBC, żeby przełamać monopol i stworzyć choć pozory konkurencji, albo zlikwidować abonament i zastąpić go subskrypcją. Kto chce, niech płaci. Mnie najbardziej podoba się idea Stephena Cartera, odpowiednika Waniek, ale oczywiście tylko w kwestii stanowiska, bo jest on dyrektorem wykonawczym Ofcomu, takiej brytyjskiej KRRiTV. Carter zaproponował, żeby prywatne kanały zadeklarowały, ile godzin programu chcą dziennie robić w ramach tzw. misji i żeby na te programy dostawały pieniądze z abonamentu. Celem abonamentu jest bowiem misja, a nie możliwość rozbudowywania zatrudnienia w publicznej BBC, a zwłaszcza w jej administracji. Gdyby u nas Waniek zaproponowała, żeby dać pieniądze abonamentowe Walterowi, następnego dnia spalono by ją na stosie jak czarownicę. U nas nie chodzi o to, co zostanie zrobione za abonamenty, tylko o to, żeby je dostali określeni ludzie.
   Jak już mówimy o Brytyjczykach bez żartów, to jakoś niezauważenie przeszła u nas ważna informacja - brytyjski związek górników NUM, kiedyś największy związek zawodowy na Wyspach, liczący ponad 500 tysięcy członków, skurczył się do 3 tysięcy i jest w przededniu likwidacji. Mój Boże, a ja pamiętam te strajki za czasów Margaret Thatcher, te walki górników z policją o utrzymanie nierentownych kopalń. I tę polityczną karierę przywódcy NUM Johna Scargilla, który w końcu okazał się współpracownikiem KGB, i wreszcie pieniądze, jakie polscy górnicy zbierali na wsparcie dla angielskich kolegów.
   A teraz cześć, ostatni gasi światło i świat tego nawet nie zauważył. Jest to bardzo pocieszające dla nas, Polaków, ponieważ uwiąd i zejście ze sceny partii politycznych bywa szybsze, mniej bolesne i znacznie obojętniejsze dla świata niż śmierć potężnego związku zawodowego.
   Nie mogę się doczekać wyborów parlamentarnych w Polsce, nie dlatego, że dręczy mnie pytanie, kto wygra, tylko dlatego, że parę moich ulubionych ugrupowań niewątpliwie zejdzie w niesławie. Kochani, piszcie już dziś do górników brytyjskich. Może wam przyślą wsparcie. Chociażby jakiś rekwizyt do practical jokes. Niech powieją nad Polską świeże wiatry.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski