Jedną z charakterystycznych krakowskich postaci był Xawery Dunikowski, znakomity rzeźbiarz i dziwak nad dziwakami, tak zapamiętany przez Antoniego Wasilewskiego:
Na (...) Plantach widzimy przesuwającą się małą postać, ciągnącą na smyczy dużego białego owczarka. W lecie właściciel owczarka chodził bez nakrycia głowy, względnie w jakimś pomiętym słomkowym kapelusiku. W zimie postać ta ukazywała się w całym przepychu, bo w papasze, à la Radziwiłł Panie Kochanku. Właściciel stale coś do psa mówił, a często jakby mu czynił wymówki. Chodził sprężyście, a po każdym kroku podciągał psa na smyczy, mrucząc: wis, wis, a nie mówiłem ci?...”
Psie życie skończyło się fatalnie. Kiedy zawiódł weterynarz, Dunikowski sam zaczął leczyć swego chorego czworonoga, nagrzewając go... rozżarzonym żelazkiem. Później opo- wiadał: „Zasceliłem go, żeby się nie męczył... wis, wis, miał opazenia tseciego stopnia...”.
O sławnym już rzeźbiarzu krążyło po Krakowie wiele anegdot. W latach 50. wśród wielu idiotycznych przepisów był i taki, który wymagał, aby właściciel konta, pobierając z niego pieniądze, napisał, na co je wyda. Dunikowski najpierw zżymał się, a później skreślił na czeku: „Na k...”. Podobno po długich pertraktacjach ustąpił i napisał: „Na cele seksualne”.
Kiedyś odwiedziłem pracownię profesora Józefa Potępy, ucznia Dunikowskiego, malowniczą szopę przy al. Słowackiego, dawno już zburzoną.
Rzeźbiarz właśnie skończył tarnowski pomnik Wincentego Witosa i była okazja, aby zobaczyć w pełnej okazałości wójta z Wierzchosławic, zanim zostanie pocięty przed odwiezieniem do odlewni. No i trafiała się jeszcze jedna okazja - żeby wypić...
Pan Józef wyciągnął butlę zacnego koniaku. Wypiliśmy za pomnik, za mistrza, który będzie go odlewał i wtedy zauważyłem, że na zewnątrz, chroniąc się przed deszczem pod okapem, spaceruje asystent profesora Potępy. „My tu popijamy koniaczek, a tam moknie człowiek” - powiedziałem, aby usłyszeć: „Z asystentem się nie pije. Kiedy w pracowni pojawiała się butelka, Dunikowski, nawet na mnie nie patrząc, pstrykał palcami, a ja natychmiast wychodziłem”. I posypały się opowieści o twórcy pomnika Dietla. O tym, jak stał na drabinie, ubrany jedynie w fartuch, a kiedy zauważył, że studentka zerka w górę, wyseplenił nie bez zadowolenia: „Ślicnego mam pistoleta”...
W Krakowie zasłynął Dunikowski wybrykiem, którego dopuścił się w „Jamie Michalikowej”. Wybrykiem? Raczej przestępstwem, chuligaństwem godnym podmiejskiej knajpy. Przy winie siedziało dwóch profesorów: Procajłowicz i Popławski, jeden dziennikarz, Stwora, no i Dunikowski. Wina ubywało, dyskusja trwała. Procajłowicz co pewien czas protestował: „Nie, nie, mój Ksawery, mylisz się”. „Zadne Ksawery, tylko pan Ksawery” - protestował jego interlokutor. Po godzinach sporu Dunikowski nagle chwycił butelkę i uderzył Procajłowicza w głowę. Krew, krzyk, dorożka, pogotowie... Po godzinie napastnik zjawił się na pogotowiu z bukietem róż i słowami: „A nie mówiłem ci, po co ci to było, teraz mas, wis, wis, nigdy nie mów mi Ksawery, a teraz mas te róze, mas!”.
Znakomity rzeźbiarz potrafił z siekierą w ręce gonić wokół Barbakanu nagą modelkę (podobno poruszyła się podczas pozowania), otwierając drzwi mieszkania mierzyć do gościa z rewolweru („Myślałem, ze to bandyci, bandyci... Chciałem juz scelać, scelać”). Jak pisał Boy, wynoszony z Jamy wierzgał i rozdawał policzki...
Tak było w Krakowie. W Warszawie jeszcze gorzej, wręcz tragicznie - w restauracji przy Krakowskim Przedmieściu Dunikowski zastrzelił malarza Wacława Pawliszaka. To już jednak osobna historia, wielokrotnie zresztą opisana...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?