Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Prawa człowieka przeciw człowiekowi

Redakcja
Wyobraźmy sobie przez chwilę, że jakaś instytucja wywiązuje się ze swoich obowiązków jedynie w 25 procentach. Na przykład firma kurierska dostarcza do adresatów tylko co czwartą przyjętą przesyłkę, a pozostałe piętrzą się w magazynach.

Przykład wygląda na wydumany, bo w realnym świecie klienci natychmiast zrezygnowaliby z usług tak niewydolnej firmy i poszli do konkurencji. A gdyby firma nie miała konkurencji, bo zabraniają tego przepisy? Wtedy głośno i zgodnym chórem krzyknęlibyśmy, że przepisy są głupie i należy je jak najszybciej zmienić.
No to teraz wyobraźmy sobie, że rządowe zapowiedzi dopuszczenia konkurencji spotykają się - zamiast z entuzjazmem i westchnieniami ulgi - z gwałtownym sprzeciwem. Na przykład znany profesor z ogólnie szanowanej fundacji społecznej mówi tak: "Firma ma duże uprawnienia i techniczne możliwości dostarczania przesyłek. Należy się więc zastanowić, dlaczego z nich tak słabo korzysta".
Kto się boi łowców głów
Trudne do wyobrażenia, prawda? A jednak podany przykład jest prawdziwy, tyle że nie dotyczy dostarczania przesyłek, ale łapania przestępców ściganych listem gończym. Policja łapie zaledwie co czwartego ściganego. A gdy rząd zapowiedział wprowadzenie instytucji "łowców głów", którzy łapaliby przestępców w zamian za wyznaczone nagrody - jak to bywa w amerykańskich filmach - to profesor Zbigniew Hołda, wiceprezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka, zareagował słowami: "Dopuszczenie do ścigania bandytów nieodpowiednio wyszkolonych ludzi może skończyć się tragedią".
Jest to stwierdzenie słuszne, tyle że do bólu banalne. Dopuszczenie nieodpowiednio wyszkolonych ludzi może się skończyć tragedią w każdej dziedzinie ludzkiej aktywności, od mycia szyb po latanie odrzutowcami. Jeżeli używa się takiego argumentu, to albo z góry zakłada się skrajną nieodpowiedzialność rządu (który pozwoli, że łowcą głów będzie można zostać łatwiej niż - powiedzmy - kontrolerem biletów), albo jest się zasadniczym przeciwnikiem wspomagania policji przez rozwiązania oparte na obywatelskiej przedsiębiorczości.
Raczej chodzi o to drugie, co wynika z dalszej wypowiedzi Zbigniewa Hołdy: "Policja ma duże uprawnienia i techniczne możliwości tropienia ludzi. Należy się więc zastanowić, dlaczego z nich tak słabo korzysta". Nie chcę zbytnio się pastwić nad profesorem Hołdą, ale wypowiada się on tak, jakby wcześniej nikt się na ten intelektualny wysiłek nie zdobył. A przecież przyczyny marnej wydajności policji są powszechnie znane. Policjanci zarabiają za mało, są przeciążeni pracą, a przy tym masę czasu pochłania im biurokratyczna pisanina. Jednak istota problemu tkwi w tym, że policja ma monopol na ściganie przestępców. A każdy monopolista działa mniej wydajnie niż pod presją konkurencji. W kraju, który przez blisko pół wieku tkwił w niewydolnym systemie polityczno-gospodarczym i dopiero od 20 lat odbudowuje normalność - powinno być to zrozumiałe dla każdego dziecka, a co dopiero dla profesora.
Próbą złamaniA monopolu policji na ściganie przestępców są właśnie "łowcy głów", którzy oczywiście, powinni przejść przez gęste sito selekcji i szkoleń. Jednak nie gęstsze, niż to, przez które przechodzą kandydaci na policjantów. Żeby się nie okazało, że licencję dostanie tylko garstka prywatnych detektywów, którzy niewiele zdziałają.
"Łowcy głów" nie wyręczą policji i na pewno nie wyłapią wszystkich poszukiwanych przestępców. Mogą też stwarzać mechanizmy korupcyjne (policjant namierza ściganego, ale zamiast samemu go aresztować, daje cynk "łowcy głów", który przychodzi na gotowe, zgarnia nagrodę i odpala działkę policjantowi). Ale warto spróbować.
A obrońców praw człowieka krzywiących się na rządowe propozycje, należy wprost zapytać, co dla nich jest większym nieszczęściem: to, że "łowcy głów" będą źródłem różnych problemów, których dzisiaj nie doświadczamy, czy to, że 75 procent ściganych przestępców pozostaje bezkarnie na wolności i stwarza zagrożenie dla niewinnych obywateli?
Obrona konieczna niepożądana?
Rząd zaproponował też inną zmianę przepisów dotyczących bezpieczeństwa obywateli. Obecnie przekroczenie granic obrony koniecznej w sytuacji wzburzenia lub strachu (usprawiedliwionego okolicznościami) jest przestępstwem, ale jego sprawca nie podlega karze. Musi więc toczyć się cała machina sądowa, pochłaniając pieniądze podatników i czas sędziów, a przede wszystkim przysparzając dodatkowych cierpień uczciwym obywatelom, których już i tak spotkały co najmniej dwa nieszczęścia: napaść przez bandytę i trauma wywołana zabiciem (czy ciężkim zranieniem) innego człowieka. A na końcu wymiar sprawiedliwości robi wielką łaskę i odstępuje od wymierzenia kary, co de facto piętnuje delikwenta jako kogoś, kto złamał prawo. Rząd zaproponował więc, aby usprawiedliwione przekroczenie granic obrony koniecznej nie było przestępstwem. Jest to propozycja zdroworozsądkowa, odciążająca sądy i oszczędzająca pieniądze podatników. Wydawałoby się więc, że nie powinna wywoływać większych kontrowersji. Tymczasem Ewa Siedlecka w "Gazecie Wyborczej" użyła bardzo mocnych słów: "cywilizacja ignorancji i odwetu, dyspensa od nie zabijaj" oraz napisała, że rząd tymi zmianami "zniszczy społeczne tabu chroniące życie i zdrowie człowieka".
Warto dokładniej zanalizować to ostatnie określenie, bo zawiera ono znamienną manipulację: poglądy autorki przestawione są tu jako obiektywna rzeczywistość. Ze zdania tego wynika bowiem, że obecnie istnieje społeczne tabu chroniące życie i zdrowie człowieka. Tymczasem zarówno naukowe badania, jak i potoczna wiedza życiowa wskazują, że nasze społeczeństwo w przytłaczającej większości uznaje za moralne to, że broniąc się przed napaścią możemy kogoś zranić, a nawet zabić. Nie ma więc żadnego tabu w tej sprawie, jest tylko lewicowy dogmat.
Oczywiście, nie można wykluczyć, że zmiany przepisów spowodują wzrost przypadków przekroczenia granic obrony koniecznej. Siedlecka trafnie przywołuje przykład skłóconych od lat sąsiadów. Tu rzeczywiście nowe przepisy mogą być pokusą do samosądu. Rzeczą obrońców praw człowieka i publicystów będzie patrzenie na ręce prokuratorom, czy nie nazbyt łatwo umarzają postępowania w takich sprawach. Jednak pisanie z góry, że "nowe prawo o obronie koniecznej będzie kolejnym sygnałem dla społeczeństwa: bierzcie wymierzanie sprawiedliwości w swoje ręce" - jest nieuczciwe.
Warto też pamiętać, że ludzie, którzy w obronie własnej kogoś zabili, zwykle doznają głębokiej traumy. Często już do końca życia mają poczucie winy, łącznie z myślami samobójczymi. Bo dla uczciwego człowieka zabicie innego człowieka, choćby chodziło o pospolitego bandziora, jest ogromnym wstrząsem. Prasa (łącznie z "Gazetą Wyborczą") wielokrotnie o tym pisała.
Niebezpieczny monopol na bezpieczeństwo
Ludzie o poglądach lewicowych lub etatystycznych głęboko wierzą, że społeczne problemy najlepiej rozwiązują urzędnicy państwowi. Że w sprawach na przykład bezpieczeństwa państwo powinno mieć monopol. Że każde spontaniczne działanie obywatela we własnej obronie jest "samosądem" i powinno być traktowane jako śmiertelne zagrożenie dla samego istnienia społeczeństwa. Lojalny wobec tej ideologii obywatel powinien więc wyłącznie zdawać się na pomoc policji, a gdy ta pomoc nie nadchodzi, to raczej dać się okraść, pobić, zgwałcić czy nawet zabić, niż samemu odeprzeć atak.
Histeryczny ton sprzeciwu wobec rządowego projektu byłby usprawiedliwiony, gdyby do samosądów dochodziło równie często jak do burd stadionowych czy kradzieży w sklepach. I gdyby sądy nagminnie uniewinniały sprawców przekroczenia granic obrony koniecznej. A przecież, jeżeli gdzieś dochodzi do zdarzeń takich jak we Włodowie (gdzie ludzie zatłukli groźnego bandytę), to tylko dlatego, że wcześniej policja notorycznie nie wywiązywała się z obowiązków, do których została powołana.
Na zarzut, że nowy przepis może wywołać wrażenie, że państwo pozwala obywatelom "na samodzielne wymierzanie sprawiedliwości", profesor Andrzej Zoll - szef zespołu, który przygotowywał tę nowelizację - spokojnie odpowiedział: "Nie wiem (...) Ale jest to na pewno sygnał dla potencjalnego napastnika, że ryzykuje więcej". Przestępcy są też ludźmi, którzy muszą mieć zagwarantowane podstawowe prawa obywatelskie. Jednak sytuacja, w której prasa i instytucje mające w nazwie obronę praw człowieka większą troską otaczają właśnie przestępców niż uczciwych obywateli, przekracza moje pojęcie praw człowieka.
Jerzy Skoczylas*
*Autor jest niezależnym publicystą, autorem książek polityczno-historycznych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikpolski24.pl Dziennik Polski